Musiała pokonać rzekę i pokona ją.
Tak jak wielu przed nią. Myślała, ile to razy jej ojciec przekradał się do rzeki i ruszał łodzią na drugi brzeg, by ratować jakiegoś zbiegłego niewolnika i doprowadzić go w bezpieczne miejsce. Myślała, jak wielu nieszczęśników docierało do tej rzeki bez pomocy; nie umieli pływać i albo poddawali się rozpaczy i czekali, aż dopadną ich Odszukiwacze z psami, albo ruszali dalej, szli przez wodę, aż stopy traciły oparcie w dennym mule i prąd ich porywał. Ciała tych ludzi zawsze odnajdywano na brzegu, w zatoczce czy na mieliźnie, pobielałe od wody, nabrzmiałe i straszne po śmierci. Ale duch, tak, duch był wolny; właściciel, który sądził, że posiada mężczyznę czy kobietę, tracił swoją własność, gdyż własność nie chciała być posiadana — niezależnie od ceny, jaką przyszło jej płacić.
Woda zabijała, to prawda, ale samo dotarcie do rzeki oznaczało wolność, w takim czy innym sensie, dla tych, którzy mieli dość odwagi albo gniewu, by po nią sięgnąć.
Harrison jednak odbierze tej rzece wszelkie znaczenie. Jeśli wprowadzi swoje prawa, to niewolnik, który przekroczy rzekę, wciąż będzie niewolnikiem; tylko ten, co zginie, odzyska wolność.
Jeden z przewoźników wydawał się znajomy. Już go kiedyś spotkała, choć wtedy nie brakowało mu ucha i nie miał takiej blizny na policzku. Teraz wąska biała linia znaczyła ślad po cięciu nożem, trochę krzywa i skręcona przy brwi i nad wargą. To była twarda walka. Kiedyś nikt nie mógł nawet tknąć tego brutalnego mężczyzny, a że wiedział o tym, stał się dręczycielem. Ale ktoś odebrał mu ochronny heks. Alvin walczył z tym człowiekiem, walczył w obronie Peggy, a kiedy walka dobiegła końca, rzeczny szczur został pokonany. Cóż, nie do końca: żył jeszcze, prawda?
— Mike Fink — powiedziała półgłosem, kiedy zeskoczył na brzeg.
Spojrzał na nią czujnie.
— Czy ja panią znam, psze pani?
Oczywiście, że jej nie znał. Kiedy spotkali się poprzednio, niecałe dwa lata temu, okrywała się heksami i wyglądała na starszą o wiele lat.
— Nie sądzę, żebyś mnie pamiętał — odparła. — Na pewno co rok przewozisz przez rzekę tysiące ludzi.
Pomógł jej wnieść torby na prom.
— Niech pani siądzie na środku, psze pani.
Siadła na ławeczce biegnącej przez całą długość promu. Mike Fink stanął przy niej i czekał; na pokład weszło jeszcze kilka osób, z pewnością miejscowych, bo nie mieli bagażu.
— Jesteście teraz przewoźnikiem — stwierdziła. Zerknął na nią.
— Kiedy was poznałam — ciągnęła — byliście twardym rzecznym szczurem.
Uśmiechnął się blado.
— Pani była tą damą — odgadł. — Zaheksowaną na sześć sposobów.
Zdziwiła się.
— Przejrzeliście je?
— Nie, psze pani. Ale je czułem. Patrzyła pani, jak się biję z tym chłopakiem z Hatrack River.
— Istotnie.
— Odebrał mi heks matki.
— Wiem.
— Tak sobie myślę, że wie pani prawie wszystko.
Przyjrzała mu się znowu.
— Wy też pełni jesteście wszelkiej wiedzy.
— Jest pani żagwią Peggy z Hatrack River. A ten chłopak, co mnie stłukł i odebrał heks, siedzi teraz w więzieniu w Hatrack za kradzież złota swojemu mistrzowi. Jeszcze za czasów, kiedy terminował u kowala.
— Przypuszczam, że was to cieszy?
Mike Fink pokręcił głową.
— Nie, psze pani.
I rzeczywiście, kiedy zajrzała w płomień jego serca, nie znalazła żadnej przyszłości, w której skrzywdziłby Alvina.
— A dlaczego wciąż tkwicie tutaj? Niecałe dziesięć mil od Hatrack, gdzie was pokonał?
— Gdzie zrobił ze mnie mężczyznę — poprawił ją Mike.
Wtedy naprawdę ją zdumiał.
— Tak to widzicie?
— Matka chciała, żebym był bezpieczny. Dlatego wytatuowała mi heks na tyłku. Ale nigdy nie pomyślała, co za człowiek wyrośnie z kogoś, kto nigdy nie obrywa, choćby nie wiem jak krzywdził innych. Zabijałem ludzi; niektórych złych, a niektórych nie tak złych. Odgryzałem uszy i nosy, łamałem ręce, a przez cały czas ni diabła mnie to obchodziło, wybaczy pani śmiałe słowo. Bo nikt mnie nigdy nie zranił ani nawet nie dotknął.
— A kiedy Alvin zabrał wam heks, przestaliście ranić ludzi?
— Nie, do diabła! — zawołał Mike Fink i ryknął śmiechem. — Zupełnie się pani nie zna na rzece, ot co! Nie. Każdy, kogo pobiłem, musiał mnie znaleźć, jak tylko się rozeszło, że chłopak od kowala spuścił mi takie lanie, aż wyłem. Musiałem walczyć z każdym grzechotnikiem i łasicą, każdym szczurem i kupą świńskiego gówna nad rzeką. I to nieraz. Widzi pani tę bliznę na twarzy? Widzi pani, jak włosy opadają mi prosto z boku głowy? To ślady dwóch walk, które prawie przegrałem. Ale resztę wygrałem. Dobrze mówię, Holly? Drugi przewoźnik obejrzał się.
— Nie słucham twoich przechwałek, nędzny strupożerco — odpowiedział spokojnie.
— Tłumaczyłem tej damie, że wygrałem każdą walkę, co do jednej.
— To by się zgadzało — przyznał Holly. — Pewno, zwykle strzelałeś do nich, jak tylko brali się do bitki.
— Za takie kłamstwa jak nic trafisz do piekła.
— Już tam sobie wybrałem pokój. A ty dwa razy dziennie będziesz opróżniał mój nocnik.
— Tylko po to, żebyś go potem wylizał! — huknął Mike Fink.
Oczywiście, Peggy czuła niechęć do ich wulgarności; ale też wyczuwała w tych przekomarzaniach ducha przyjaźni.
— Nie rozumiem tylko, panie Fink, dlaczego nigdy nie próbowaliście się mścić na chłopcu, który was pobił.
— On nie był chłopcem — oświadczył Mike. — Był mężczyzną. Pewno już taki się urodził. To ja byłem chłopcem. Chłopcem i draniem. On znał ból, a ja nie. On walczył w słusznej sprawie, a ja nie. Myślę o nim przez cały czas, psze pani. O nim i o pani. Jak pani na mnie patrzyła: jakbym był złośliwą ropuchą na czystej pościeli. Słyszałem, że on jest Stwórcą.
Kiwnęła głową.
— To dlaczego pozwala się trzymać w więzieniu?
Spojrzała tajemniczo.
— Niech pani nie udaje. Ktoś, kto mógł zmazać mi z tyłka tatuaż, a nawet go nie dotykał, nie da się zamknąć w żadnym zwyczajnym więzieniu.
To prawda…
— Myślę, że uważa się za niewinnego, a zatem chce stanąć przed sądem, udowodnić to i oczyścić swoje imię z niesławy.
— To jest piekielnym głupcem i mam nadzieję, że mu to pani powie, kiedy się spotkacie.
— A dlaczegóż to mam mu przekazać tę niezwykłą wiadomość?
Fink wyszczerzył zęby.
— Ponieważ wiem coś, czego on nie wie. Wiem, że jest taki gość w Carthage City, który chce śmierci Alvina. Planuje ekserdycję do Kenituck…
— Ekstradycję?
— Znaczy się, jeden stan prosi drugi, żeby im oddali więźnia.
— Wiem, co to znaczy — zapewniła Peggy.
— To czemu pani pytała?
— Mówcie dalej.
— Tylko że kiedy już zabiorą Alvina w łańcuchach, ze strażnikami, co go będą pilnować dzień i noc, to nie dowiozą go do Kenituck na żaden proces. Znam paru chłopców, których wynajęli, żeby go przewieźć. Na sygnał mają sobie pójść i zostawić go samego w łańcuchach.