Выбрать главу

— Skąd mamy wiedzieć, że pozwany w ogóle ma pług? — zapytał Marty. — Nikt go przecież nie widział.

— Ze względu na szczególne własności pługa — wyjaśnił Verily — pozwany uważa za nierozsądne spuszczanie go z oczu choćby na chwilę. Jeśli jednak Wysoki Sąd zechce wyznaczyć trzech przedstawicieli prawa, którzy go zobaczą…

— Nie komplikujmy sprawy — rzekł sędzia. — Pan Laws, pan Cooper i ja pójdziemy obejrzeć ten pług jeszcze dzisiaj, jak tylko skończymy tutaj.

Daniel Webster — co Verily zauważył z satysfakcją — zaczerwienił się ze złości, kiedy zrozumiał, że nie będzie traktowany jak równy i zaproszony na wizję lokalną. Pociągnął Lawsa za rękaw i coś mu szepnął do ucha.

— Ehm… Wysoki Sądzie — odezwał się Laws.

— Jaką to wiadomość od pana Webstera chce pan przekazać? — zapytał sędzia.

— Nie można przecież powołać mnie, pana ani pana Coopera na świadków, skoro jesteśmy hm… tym, kim jesteśmy.

— Zdawało mi się, że chodzi o ustalenie faktu istnienia pługa. Jeśli pan, ja i pan Cooper go zobaczymy, to możemy z rozsądną dozą pewności oświadczyć wszystkim, że istnieje.

— Ale w czasie rozprawy istnienie pługa muszą potwierdzić też inne osoby, nie tylko pan Makepeace Smith i pozwany.

— Mamy czas, żeby martwić się o to później. Jestem pewien, że znajdziemy kilku świadków, którzy go wkrótce zobaczą. Ilu chcecie?

Kolejna szeptana narada.

— Ośmiu zupełnie wystarczy — zapewnił Laws.

— Pan i pan Cooper spotkajcie się przy okazji i ustalcie, których ośmiu ludzi was zadowoli. A tymczasem nasza trójka odwiedzi pana Alvina Smitha w więzieniu i napatrzy się na ten cudowny, legendarny, mityczny złoty pług, mający… jak pan to ujął, panie Cooper?

— Szczególne własności — podpowiedział Verily.

— Wy, Anglicy, umiecie znaleźć piękne słowa.

I znowu Verily wyczuł coś w rodzaju złośliwości, skierowanej ku niemu przez sędziego. I — jak poprzednio — nie wiedział, co takiego zrobił, by ją sprowokować.

Jednak pomijając niezrozumiałą irytację sędziego, sprawy ułożyły się dość dobrze.

Chyba że Millerowie mylili się i Odszukiwacze potrafią rozpoznać w Arthurze Stuarcie poszukiwanego zbiega. Wtedy zaczną się kłopoty. Ale… Najprzyjemniejsze w tej sprawie było to, że choćby nawet Verily bronił fatalnie i zapewnił Alvinowi szubienicę, a Arthurowi Stuartowi powrót w kajdanach do właściciela, to Alvin — jako Stwórca — zawsze może uwolnić chłopca i odejść. Nikt nie zdoła ich zatrzymać, jeśli nie zechce być zatrzymany, ani ich odnaleźć, jeśli nie zechce być odnaleziony.

Ale Verily nie miał zamiaru źle bronić. Zamierzał widowiskowo zwyciężyć. Zamierzał oczyścić imię Alvina ze wszystkich oskarżeń, żeby Stwórca mógł wreszcie nauczyć go wszystkiego, co chciał wiedzieć. Miał też inny, głębszy motyw, którego nie krył przed sobą, ale którego nigdy nie zdradziłby nikomu innemu: chciał, żeby Stwórca go szanował. Chciał, żeby Alvin Smith spojrzał mu prosto w oczy i powiedział: „Dobra robota, przyjacielu”.

To by było dobrze. Tego pragnął Verily.

ROZDZIAŁ 14 — ŚWIADKOWIE

Właściwie oczekiwanie nie było takie złe. W więzieniu nic się nie działo, ale Alvinowi nie przeszkadzała samotność i nieróbstwo. Dawały mu czas na myślenie, a myślenie, uznał, to przecież stwarzanie. Nie takie jak za chłopięcych czasów, kiedy splatał małe koszyki z trawy, by odepchnąć od siebie Niszczyciela. Nie, myślenie to stwarzanie rzeczy we własnej głowie. Próbował sobie przypomnieć Kryształowe Miasto takie, jakie widział w wodnym wirze z Tenska-Tawą. Próbował się zastanowić, jak można stworzyć coś takiego.

Nie mogę uczyć ludzi, jak je budować, dopóki sam nie wiem, co to jest.

Wiedział, że poza murami więzienia wędruje po świecie Niszczycieclass="underline" tutaj coś rozedrze, tam coś zburzy, wciśnie klin w każdą znalezioną szczelinę. I zawsze byli ludzie poszukujący Niszczyciela, poszukujący jakiejś straszliwej, niszczącej siły na zewnątrz siebie. Biedni głupcy; sądzą, że Zniszczenie to tylko zniszczenie, że wykorzystają je, a kiedy skończą, przystąpią do budowania. Ale nie można budować na fundamencie zniszczenia. Na tym polega mroczna tajemnica Niszczyciela, myślał Alvin. Kiedy raz każe ci burzyć, trudno potem wziąć się do budowy, trudno odzyskać własne ja. Kopiący zużywa ziemię i łopatę. Kto raz zostanie narzędziem w ręku Niszczyciela, ten się zużyje, rozpadnie, stępi i podziurawi, a przez cały czas będzie wierzył, że jest ostry, gładki, jasny i cały. Nigdy się nie zorientuje, dopóki Niszczyciel go nie wypuści, nie odrzuci. Co tak zagrzechotało? Ojej, to ja. To ja, brzmiący jak zużyte narzędzie. Dlaczego mnie zostawiasz? Wciąż mogę się na coś przydać!

Ale nie możesz, nie wtedy, kiedy pochwycił cię Niszczyciel.

Alvin doszedł do wniosku, że przy Stwarzaniu człowiek nie wykorzystuje innych jako narzędzi. Nie zużywa ich, aby osiągnąć swój cel. Zużywa raczej siebie, żeby im pomóc osiągnąć ich cele. Zużywa się, nauczając i kierując, przekonując i słuchając rad, pozwalając się przekonać, jeśli akurat mają rację. I wtedy, zamiast jednego władcy i stosu zużytych narzędzi, powstaje całe miasto Stwórców, wolnych współobywateli, pracujących z zapałem…

Był tylko jeden problem: Alvin nie potrafił nauczyć Stwarzania. Oczywiście, mógł pomóc ludziom, żeby jakoś ułożyli odpowiednio swoje umysły, a wtedy ich praca stawała się trochę lepsza. A kilka osób, przede wszystkim Measure i ich siostra Eleanor, nauczyli się tego czy owego, dostrzegli błysk. Większość pozostawała w mroku.

Aż nagle zjawił się ten prawnik z Anglii, ten Verily Cooper, który od urodzenia potrafił w jednej chwili dokonać tego, z czym Measure zmagał się cały dzień. Żeby tak zapieczętować książkę w jeden blok drewna i skóry, a potem znów ją otworzyć, nie uszkadzając kartek, z literami wciąż tkwiącymi na stronach… To było prawdziwe Stwarzanie.

Dlaczego miał go uczyć? Przecież Verily urodził się z wiedzą. Jak można uczyć kogoś, kto wie od urodzenia? Zresztą jak można uczyć czegokolwiek, jeśli nie wie się nawet, jak uzyskać kryształ, z którego trzeba zbudować miasto?

Nie buduje się miasta ze szkła; szkło pęka, nie utrzymuje ciężaru. Nie można budować z lodu, ponieważ nie jest dostatecznie czysty, no i co robić latem? Diamenty są dość mocne, ale miasto z diamentów, nawet gdyby znalazł albo wytworzył ich dosyć… Nie, taki materiał nie nadaje się na budowę, ludzie rozebraliby je od razu; każdy ukradłby tylko kawałek muru, żeby się wzbogacić, i wkrótce miasto byłoby jak szwajcarski ser: więcej dziur niż murów.

Tak, Alvin potrafił zatonąć w takich rozmyślaniach i marzeniach, płynąc przez wspomnienia, przez słowa książek, jakie czytał, kiedy panna Larner… kiedy Peggy go uczyła. Umiał zająć umysł i zapomnieć o samotności, chociaż nigdy mu nie przeszkadzały odwiedziny Arthura Stuarta.

Dziś jednak zbyt wiele się działo. Verily Cooper sprzeciwiał się wnioskom o to czy o tamto, a nawet jeśli jest dobrym prawnikiem, to przecież znalazł się daleko od Anglii i nie zna tutejszych przepisów. Mógł popełniać błędy, a Alvin w żaden sposób nie potrafił temu zaradzić. Musiał polegać na innych ludziach, a tego nie znosił.

— Nikt tego nie lubi — odezwał się dobrze znany głos, wyśniony, wytęskniony głos, z którym wiele razy dyskutował w myślach, wiele razy spierał się w wyobraźni. Głos, o którym marzył, że szepcze mu delikatnie do ucha nocą i o poranku.