Выбрать главу

— To najczystsza bzdura, jaką w życiu słyszałem.

— Nie opowiadam bzdur — upomniała go surowo. — Jeśli ci się wydaje, że moje słowa nie są prawdą, to pomyśl jeszcze raz. W końcu je zrozumiesz.

Wyobraził ją sobie taką, jaką znał kiedyś: surowa nauczycielka, przynajmniej o dziesięć lat starsza niż w rzeczywistości. Wciąż potrafiła używać głosu jak uderzenia linijką po ręce.

— Wiedza, co niesie przyszłość, wcale nie jest bezużyteczna.

— Ale ja nie wiem, co niesie przyszłość. Wiem tylko, co może się zdarzyć. Co jest prawdopodobne. Tyle jest ścieżek, którymi przyszłość może podążyć. Ludzie w większości brną przed siebie na ślepo, skręcają w tę czy tamtą ścieżkę, którą widzę w płomieniach ich serc, zmierzają do katastrofy albo szczęścia. Nieliczni tylko mają taką moc jak ty, Alvinie: moc otwierania nowych ścieżek, które przedtem nie istniały. W żadnej przyszłości nie widziałam, jak przesuwasz ten stołek przez kraty, a jednak z twojej strony było to nieuniknione. Zwykły wyraz impulsywności młodego człowieka. W płomieniach serc ludzi widzę przyszłość, jej różne warianty w naturalnym biegu rzeczy. Ty nie dbasz o prawa natury, więc nie można przewidzieć, co zrobisz. Czasem widzę wyraźnie, ale zawsze są tam szczeliny, głębokie i szerokie.

Wstał z pryczy, podszedł do prętów i uklęknął przed nią.

— Powiedz, skąd się dowiem, jak zbudować Kryształowe Miasto.

— Nie wiem, jak to zrobisz. Ale widziałam tysiące wariantów przyszłości, w których ci się to udaje.

— Więc powiedz, gdzie szukać, żebym mógł się nauczyć!

— Nie wiem. Jakkolwiek to zrobisz, nie będzie to wynikało z praw natury. Myślę, że właśnie z tego powodu nic nie widzę.

— Vilate Franker twierdzi, że moje życie skończy się w Carthage City — oznajmił Alvin.

Peggy zesztywniała.

— Skąd ona może o tym wiedzieć?

— Wie, skąd rzeczy pochodzą i dokąd zmierzają.

— Nie jedź do Carthage City. Nigdy tam nie jedź.

— Więc ma rację…

— Nie jedź tam — powtórzyła. — Proszę.

— Nie wybieram się — zapewnił.

A w głębi serca pomyślał: a jednak martwi się o mnie. Wciąż jej na mnie zależy.

Mógłby powiedzieć to głośno, ona zaś mogłaby odezwać się bardziej czule, a mniej rzeczowo. Mogliby, lecz właśnie w tej chwili otworzyły się drzwi i do aresztu weszli szeryf, sędzia, Marty Laws i Verily Cooper.

— Przepraszamy — powiedział szeryf Doggly — ale mamy tu do załatwienia sprawę sądową.

— Jestem do usług, panowie. — Alvin podniósł się natychmiast.

Peggy także wstała i odsunęła stołek sprzed drzwi. Szeryf spojrzał podejrzliwie.

— To miło z pańskiej strony, szeryfie, że pozwolił pan Alvinowi wystawić dla mnie stołek — rzuciła Peggy.

Po Doggly spoglądał, nie rozumiejąc. Nie wydawał takiego polecenia, ale postanowił nie wgłębiać się w tę sprawę. Alvin to w końcu Alvin.

— Proszę wyjaśnić pańskiemu klientowi okoliczności — zwrócił się sędzia do Verily'ego Coopera.

— Tak jak to omówiliśmy zeszłej nocy, konieczne jest, aby pewna liczba świadków obejrzała pług. Nasza trójka wystarczy do ustalenia, że pług istnieje i wydaje się wykonany ze złota. Ponadto…

— Oczywiście — przerwał mu Alvin.

— Zgodziliśmy się również, że kiedy zostaną powołani przysięgli, wybierzemy kolejnych ośmiu świadków, którzy przed sądem potwierdzą istnienie i naturę pługa.

— Dopóki pług zostanie u mnie, proszę bardzo. — Alvin zerknął na szeryfa Doggly'ego.

— Szeryf już wie — rzekł sędzia — że nie jest jednym z wybranych świadków.

— Niech to licho, panie sędzio! — zawołał Doggly. — Ten pług od tygodni leży w moim areszcie, a ja nie mogę go nawet zobaczyć?

— Nie przeszkadza mi, jeśli szeryf zostanie — zapewnił Alvin.

— Ale mnie tak — odparł sędzia. — Lepiej, żeby nie raczył swoich zastępców opowieściami o tym, jaki obiekt jest duży i jaki złoty. Wiem, że panu Doggly'emu możemy zaufać. Po co jednak amplifikować pokusy, które już teraz z pewnością dręczą przynajmniej niektórych z jego ludzi.

Alvin parsknął śmiechem.

— Co pana tak rozbawiło, panie Smith? — zdziwił się sędzia.

— To, jak wszyscy zawzięcie udają, że niby wiedzą, co to znaczy „amplifikować”.

Wszyscy się roześmiali.

Kiedy ucichli, szeryf wciąż stał przed celą.

— Czekam, żeby wyprowadzić stąd damę — poinformował.

Alvin westchnął.

— Przecież widziała pług tej nocy, kiedy został stworzony.

— Nie szkodzi. — Sędzia poparł szeryfa. — Tylko trzej świadkowie będą dzisiaj obecni. Może pan pokazywać ten pług wszystkim swoim gościom, jeśli tylko ma pan ochotę, panie Smith. Ale dzisiaj zgodziliśmy się na trójkę i trójka zostanie.

Peggy uśmiechnęła się.

— Jest pan człowiekiem o niezwykłej prawości — stwierdziła. — Cieszę się, że to pan przewodniczy rozprawie.

Kiedy wyszła, a szeryf zamknął drzwi aresztu, sędzia spojrzał pytająco na Alvina.

— To była Peggy Guester? Ta żagiew?

Alvin przytaknął.

— Wyrosła ładniejsza, niż się spodziewałem. Chciałbym tylko wiedzieć, czy była sarkastyczna.

— Nie przypuszczam — zapewnił Alvin. — Chociaż macie rację, potrafi mówić nawet miłe rzeczy tak, jakby ledwie się powstrzymywała od powiedzenia paru słów wcale niemiłych.

— Ktokolwiek się z nią ożeni — uznał sędzia — powinien mieć grubą skórę.

— Albo solidny kij — dodał Marty Laws i wybuchnął śmiechem. Ale śmiał się sam i po chwili zamilkł, trochę zakłopotany i niepewny, dlaczego żart się nie udał.

Alvin sięgnął pod pryczę i wysunął worek z pługiem. Odsłonił tkaninę; pług leżał wśród juty, lśniąc złociście w blasku padającego przez okno światła.

— Niech mnie licho! — szepnął Marty Laws. — To rzeczywiście pług… I rzeczywiście jest złoty…

— Wygląda na złoty — poprawił go sędzia. — Jeśli mamy uczciwie o tym zaświadczyć, musimy go dotknąć.

— Nie przeszkadzam panom — uśmiechnął się Alvin.

Sędzia westchnął i zwrócił się do prokuratora.

— Zapomnieliśmy poprosić szeryfa, żeby otworzył celę.

— Zawołam go. — Marty ruszył do drzwi.

— Proszę zasłonić pług, panie Smith — poprosił sędzia.

— To niepotrzebne.

Alvin wyciągnął rękę i otworzył drzwi. Zamek nawet nie szczęknął, zawiasy nie zgrzytnęły. Po prostu drzwi otworzyły się bezgłośnie.

Sędzia przyjrzał się zamkowi.

— Jest popsuty?

— Nie martwcie się — uspokoił go Alvin. — Działa jak należy. Wejdźcie i dotknijcie pługa, jeśli chcecie.

Teraz, kiedy drzwi stały otworem, wszyscy trzej się zawahali. Wreszcie Verily Cooper wszedł do celi, a za nim sędzia. Marty się zatrzymał.

— Coś dziwnego jest w tym pługu — powiedział.

— Nie macie się czym martwić — zapewnił Alvin.

— Zdenerwował się pan, bo drzwi otworzyły się tak łatwo — stwierdził sędzia. — Niech pan wchodzi, panie Laws.

— Patrzcie — szepnął Marty. — On drży.

— Przecież mówiłem — przypomniał Alvin. — Jest żywy.

Verily uklęknął i wyciągnął rękę. Choć nikt go jeszcze nie dotknął, pług ruszył ku niemu, ciągnąc za sobą worek.

Marty krzyknął i odwrócił się, przyciskając czoło do ściany korytarza.

— Niewiele będzie pan mógł zaświadczyć, stojąc plecami do pługa — zauważył sędzia.