Выбрать главу

Pług przysunął się do Verily'ego. Adwokat położył na nim dłoń. Pług obrócił się wolno, jeszcze raz, i znowu, dookoła, gładko jak łyżwiarz na lodzie.

— On żyje — oznajmił Verily.

— W pewnym sensie — potwierdził Alvin. — Ma własny rozum, że tak powiem. Znaczy, nie poskromiłem go ani nic takiego.

— Mogę go podnieść?

— Nie wiem. Nikt oprócz mnie nigdy nie próbował.

— Byłoby lepiej — oświadczył sędzia — gdybyśmy mogli go potrzymać i ocenić, czy waży jak złoto, czy może jakiś lżejszy stop.

— To najczystsze złoto, jakie widzieliście — zapewnił Alvin. — Ale podnoście, jeśli zdołacie.

Verily przykucnął, wsunął dłonie pod pług i podniósł go. Widać było, że pług drży.

— Chce się obracać — oznajmił Verily.

— To pług. Pewno szuka dobrej ziemi.

— Chyba nie chce pan nim orać? — zdziwił się sędzia.

— Po co bym go robił, jeśli nie dla orki? Wiecie, gdyby to miał być dzbanek, to chyba kształt ma niewłaściwy.

— Może mi go pan podać?

— Oczywiście — zgodził się Verily.

Podszedł i przytrzymał pług, a sędzia chwycił go w ręce. Wtedy Verily puścił.

Pług natychmiast zaczął się szarpać. Zanim sędzia zdążył go upuścić, Alvin oparł dłoń na złotej powierzchni i pług znieruchomiał.

— Dlaczego nie zachowywał się tak u pana Coopera? — zapytał sędzia nieco drżącym głosem.

— On chyba wie, że Verily Cooper jest moim obrońcą — wyjaśnił z uśmiechem Alvin.

— A ja jestem bezstronny… Może pan Laws słusznie nie chce go dotykać.

— Ale przecież musi — wtrącił Verily. — Przede wszystkim on musi ocenić pług, a potem zapewnić pana Webstera i Makepeace'a Smitha, że to prawdziwy pług, złoty pług, i że w celi jest bezpieczny.

Sędzia wręczył pług Alvinowi, po czym wyszedł z celi i położył Marty'emu dłoń na ramieniu.

— No dalej, panie Laws. Miałem go w ręku. Trochę się szarpie, ale na pewno nic panu nie zrobi.

Laws pokręcił głową.

— Marty — odezwał się Alvin. — Nie wiem, czego się boisz, ale obiecuję, że ani pług nie zrobi ci krzywdy, ani ty nie skrzywdzisz pługa.

Marty obejrzał się.

— Był taki jasny — szepnął. — Oślepił mnie.

— To tylko promień słońca — zapewnił sędzia.

— Wcale nie — upierał się Marty. — Nie, panie sędzio. Był jasny. Jaśniał gdzieś z głębi siebie. Błyszczał na mnie. Czułem to.

Sędzia obejrzał się na Alvina.

— Nie wiem — zapewnił Alvin. — W końcu nie pokazuję go tak często.

— Ja wiem, o czym on mówi — oznajmił Verily. — Nie widziałem go aż tak jaskrawym. Czułem tylko ciepło. Kiedy Alvin otworzył worek, w całej celi zrobiło się cieplej. Ale to nic groźnego, panie Laws. Proszę… Potrzymam go panu.

— I ja — dodał sędzia.

Alvin podał im pług.

Marty odwrócił się trochę, żeby widzieć, co robią. Dwaj pozostali świadkowie chwycili pług. Dopiero wtedy zbliżył się i ostrożnie dotknął palcami złotego lemiesza. Pocił się straszliwie i Alvinowi było go żal, ale zupełnie nie rozumiał, co przeżywa ten człowiek. Jemu pług zawsze wydawał się łagodny i przyjazny. Jaki jest dla Marty'ego?

Kiedy pług go nie zranił, Marty nabrał odwagi i chwycił mocniej, żeby poczuć jego ciężar. Wciąż jednak mrużył powieki i odwracał głowę, jakby chciał chronić jedno oko na wypadek, gdyby drugie zostało oślepione.

— Chyba sam go utrzymam — powiedział.

— Niech pan Smith położy na nim rękę, żeby się nie wyrwał — poradził sędzia.

Alvin zostawił więc rękę na lemieszu, a dwaj pozostali odstąpili. Marty trzymał pług sam.

— Chyba waży jak ze złota — stwierdził.

Alvin chwycił pług od dołu.

— Trzymam go, Marty — powiedział.

Marty puścił — z wahaniem, jak wydało się Alvinowi.

— Teraz chyba widzicie, panowie, dlaczego nie pokazuję go wszystkim.

— Nie chcę nawet myśleć, jak bym wyglądał, gdybym go sobie upuścił na nogę — mruknął sędzia.

— Ląduje delikatnie — zapewnił Alvin.

— Naprawdę jest żywy — powiedział cicho Verily.

— Dzielny z pana człowiek — pochwalił Alvina sędzia. — Pański obrońca nie ustąpił ani na krok, żądając przesłuchania w sprawie ekstradycji jeszcze przed wyborem przysięgłych w procesie o kradzież.

Alvin zerknął na Verily'ego.

— Myślę, że mój obrońca wie, co robi.

— Powiedziałem — zaczął wyjaśniać Verily — że zamierzam oprzeć obronę na wykazaniu, iż Odszukiwacz nie wypełniał swych legalnych obowiązków, ponieważ na podstawie posiadanego skarbczyka w żaden sposób nie mógł zidentyfikować Arthura Stuarta.

Alvin wiedział, że to raczej pytanie niż stwierdzenie.

— Przeszli tamtej nocy tuż obok Arthura Stuarta.

— Zamierzamy sprowadzić z Wheelwright kilku Odszukiwaczy i sprawdzić, czy zdołają wskazać Arthura Stuarta w grupie chłopców w zbliżonym wieku. Oczywiście, zasłonimy im twarze i dłonie.

— Dopilnujcie — poradził Alvin — żeby dołączyć tam paru chłopców Mocka Berry'ego, razem z białymi dzieciakami. Myślę, że ci, co całe życie szukają Czarnych, potrafią jakoś ich rozpoznać, nawet w rękawiczkach i workach na głowach.

— Mock Berry? — zapytał sędzia.

— To Czarny — wyjaśnił Marty Laws. — Ale wolny Czarny. On i jego żona, Anga, chowają całą gromadę w chacie w lesie, niedaleko zajazdu.

— Owszem, to dobry pomysł, żeby dołączyć czarnych chłopców — zgodził się sędzia. — Może wymyślę jeszcze coś, co zapewni, że próba będzie uczciwa. — Wyciągnął dłoń do pługa, który wciąż spoczywał na rękach Alvina. — Pozwoli pan jeszcze raz go dotknąć?

Dotknął; pług zadrżał pod jego dłonią.

— Jeśli przysięgli uznają, że to istotnie złoto Makepeace'a Smitha, ciekawe, jak go zabierze do domu.

— Panie sędzio… — zaprotestował Marty Laws.

Sędzia spojrzał groźnie.

— Niech pan nawet nie próbuje sobie wyobrażać, że prowadząc ten proces, nie będę całkowicie bezstronny i obiektywny.

Marty pokręcił głową i uniósł ręce, jakby odpychał samą myśl o stronniczości.

— Poza tym — dodał sędzia — pan również widział to, co widział. Przekaże pan teraz sprawę panu Websterowi, kiedy sam pan był świadkiem, jak pług rusza się i błyszczy?

Marty pokręcił głową.

— Sąd ma zdecydować, czy Alvin Smith wykonał pług ze złota będącego własnością Makepeace'a. Jaki jest ten pług, jakie ma własności to, moim zdaniem, kwestia całkiem nieistotna.

— Otóż to — przytaknął sędzia. — W tej chwili mieliśmy tylko ustalić, że on istnieje, że jest złoty i że powinien pozostać pod opieką Alvina, dopóki Alvin pozostaje pod opieką szeryfa. Myślę, panowie, że ustaliliśmy te trzy fakty w sposób satysfakcjonujący nas wszystkich. Mam rację?

— Tak jest — potwierdził Marty.

Verily uśmiechnął się.

Alvin schował pług do worka.

Kiedy wyszli z celi, sędzia starannie zamknął drzwi; szczęknął zamek. Sędzia spróbował je otworzyć, ale bez skutku.

— Cieszę się, że areszt jest zabezpieczony — rzekł.

Nie uśmiechnął się przy tym. Nie musiał.

Po Doggly wychodził z siebie z ciekawości, kiedy wyszli z aresztu do jego biura. W jednej chwili stanął przed celą i spojrzał przez kraty w nadziei, że dostrzeże błysk złota.

— Przykro mi, szeryfie — powiedział Alvin. — Wszystko już sprzątnięte.

— Psujesz innym zabawę, Alvinie. Nie mógłbyś zostawić tego worka troszkę rozchylonego?