Verily przyglądał się im uważnie. Czy jest jakaś różnica między czarnymi synami Mocka Berry i białymi chłopcami? Coś w ich chodzie, ich postawie? Oczywiście, chłopcy różnili się między sobą — ten udawał obojętność, tamten kręcił się nerwowo, ale Verily nie potrafił określić, którzy są biali, a którzy czarni. A już na pewno nie potrafił zgadnąć, który z nich jest Arthurem Stuartem, nie należącym do żadnej z dwóch ras. Co jednak nie oznacza, że Odszukiwacze tego nie wiedzieli albo nie mogli się domyślić.
Alvin zapewniał jednak, że ich talent na nic się nie przyda, ponieważ Arthur nie pasuje już do skarbczyka. I miał rację: Odszukiwacze byli wyraźnie zaskoczeni, kiedy wszedł ostatni z chłopców, a sędzia powiedział:
— A więc który z nich odpowiada zawartości skarbczyka? Spodziewali się chyba, że natychmiast rozpoznają swoją ofiarę. Szeptem zaczęli się naradzać.
— Żadnych konferencji — ostrzegł sędzia. — Każdy musi niezależnie od pozostałych sformułować swoje wnioski, zapisać na kartce numer chłopca, który jego zdaniem odpowiada skarbczykowi, i na tym skończyć.
— Czy jesteście pewni, że ktoś nie zatrzymał gdzieś chłopca, o którego chodzi? — zapytał jeden z Odszukiwaczy.
— Pyta mnie pan albo czy jestem skorumpowany, albo czy jestem głupcem. Czy zechce pan sprecyzować, o które konkretnie oskarżenie panu chodzi?
Po tych słowach Odszukiwacze zastanawiali się w milczeniu.
— Dżentelmeni — odezwał się sędzia; wymówił to słowo dość oschłym tonem. — Dostaliście trzy minuty. Mówiono mi, że identyfikacja jest natychmiastowa. Proszę, zapiszcie numer.
Zapisali. Podpisali swoje kartki. Wręczyli je sędziemu.
— Wracajcie na miejsca, a ja ocenię wyniki.
Verily musiał podziwiać absolutny spokój sędziego przeglądającego kartki. Ale niepokoił się. Czy nie dostrzeże żadnej sugestii wyniku?
— Jestem rozczarowany — oznajmił sędzia. — Oczekiwałem, że wychwalana moc i słynna niezawodność Odszukiwaczy da mi jednogłośną decyzję. Spodziewałem się, że albo zgodnie wskażecie tego samego chłopca, albo równie zgodnie stwierdzicie, że chłopiec nie znalazł się wśród tu obecnych. Tymczasem otrzymałem całkiem różne odpowiedzi. Trzech z was orzekło pod przysięgą, że żaden z chłopców nie pasuje do skarbczyka. Ale czterech, znów pod przysięgą, wskazało różnych chłopców. Dokładniej: czterech z was wskazało trzech chłopców. Ci dwaj, którzy zgadzają się ze sobą, przypadkiem siedzą obok siebie, po mojej prawej stronie. Ponieważ tylko wy dwaj zgodnie oskarżyliście tego samego chłopca, wasze wnioski sprawdzimy na początku. Woźny, proszę zdjąć kaptur chłopcu numer pięć.
Woźny wykonał polecenie. Chłopiec był czarny, ale nie był Arthurem Stuartem.
— Wy dwaj: czy jesteście pewni, czy przysięgacie przed Bogiem, że ten właśnie chłopiec odpowiada zawartości skarbczyka? Proszę pamiętać, że stawką jest licencja pozwalająca wam wykonywać zawód w stanie Wobbish. Jeśli okaże się, że nie jesteście godni zaufania ani uczciwi, nigdy nie uzyskacie pozwolenia, by zabrać niewolnika za rzekę.
Jednak obaj wiedzieli również, że jeśli się teraz wycofają, mogą być oskarżeni o krzywoprzysięstwo. A chłopak był czarny.
— Tak, Wysoki Sądzie, jestem pewien, że to właśnie ten chłopiec — oświadczył jeden z nich.
Drugi stanowczo kiwnął głową.
— A teraz obejrzymy pozostałych dwóch wskazanych chłopców. Proszę zdjąć kaptury numerom jeden i dwa.
Jeden z nich był czarny, a drugi biały. Odszukiwacz, który wskazał białego chłopca, ukrył twarz w dłoniach.
— I znowu pytam: wiedząc, że chodzi o wasze licencje, czy skłonni jesteście przysiąc, że wskazani przez was chłopcy dokładnie odpowiadają zawartości skarbczyka?
— Nie wiem, po prostu nie wiem — wyjąkał Odszukiwacz, który wskazał białego chłopca. — Byłem pewien, myślałem, że…
— Odpowiedź jest prosta: czy nadal przysięga pan, że ten chłopiec dokładnie odpowiada skarbczykowi, czy też, wskazując go, skłamał pan pod przysięgą?
Odszukiwacze twierdzący, że skarbczyk do nikogo nie pasuje, teraz uśmiechali się szeroko. Wyraźnie wiedzieli, że koledzy kłamali, i teraz bawili się ich zakłopotaniem.
— Nie kłamałem — zapewnił Odszukiwacz, który wskazał białego chłopca.
— Ja też nie — zapewnił drugi. — I wciąż uważam, że miałem rację. Nie wiem, jak tamci mogli się tak pomylić.
— Ale pan? Pan nie uważa, że ma rację, prawda? Nie sądzi pan, że jakimś cudem niewolnicze dziecko stało się białe?
— Nie, panie sędzio. Musiałem się… pomylić.
— Poproszę o pańską licencję. Natychmiast.
Załamany Odszukiwacz wręczył sędziemu skórzaną teczkę.
Sędzia wyjął z niej kartkę papieru z urzędową pieczęcią, zapisał coś na marginesie, a potem na odwrocie złożył podpis i przybił własną pieczęć.
— Proszę — zwrócił się do Odszukiwacza. — Rozumie pan, że gdyby został pan schwytany na praktykowaniu odszukiwania niewolników w stanie Hio, zostanie pan aresztowany i osądzony, a wyrok, jaki panu grozi, to dziesięć lat więzienia?
— Rozumiem — zapewnił poniżony Odszukiwacz.
— Wie pan również, że Hio wiążą ustawy wzajemne ze stanami Huron, Suskwahenny, Irrakwa, Pensylwania i Nowa Szwecja? A więc ta sama lub podobna kara grozi panu w razie próby wykonywania zawodu w tych stanach?
— Wiem.
— Dziękuję panu za pomoc — zakończył sędzia. — Niech pan będzie wdzięczny, że okazał się pan jedynie niekompetentny. Gdybym miał przesłanki do podejrzenia o krzywoprzysięstwo, czekałoby pana więzienie i chłosta. Jeślibym uznał, że świadomie i fałszywie wskazał pan tego chłopca, nie miałbym litości. Może pan odejść.
Pozostali najwyraźniej zrozumieli, co chciał przez to powiedzieć. Kiedy nieszczęśnik wyszedł, pozostali trzej, którzy kogoś wskazali, przygotowali się na to, co ich czeka.
— Szeryfie Doggly! — zawołał sędzia. — Zechce nas pan łaskawie poinformować o tożsamości tych dwóch chłopców, wskazanych przez trzech z grupy Odszukiwaczy.
— Oczywiście, Wysoki Sądzie. To dwaj synowie Mocka Berry'ego, James i John. Peter jest już prawie dorosły, a Andrew i Zebedee za mali. To James i John Berry.
— Jest pan tego pewien?
— Przez całe życie mieszkają w Hatrack River.
— Czy istnieje możliwość, by któryś z nich był w rzeczywistości dzieckiem zbiegłej niewolnicy?
— Wykluczone — zapewnił Po Doggly. — Przede wszystkim daty nie pasują. Obaj są za duzi. Chłopaki Berrych zawsze byli niscy jak na swój wiek, takie późno kwitnące róże, jeśli mnie Wysoki Sąd rozumie. Potem nagle strzelają w górę jak trawa; na przykład Peter jest chyba najwyższy w okolicy. Ale ci dwaj byli już sprytnymi maluchami, zanim urodził się ten niewolnik, do którego należy skarbczyk.
Sędzia zwrócił się do Odszukiwaczy.
— Co teraz? Zastanawiam się, jakim cudem chcieliście skazać na niewolę dwoje wolno urodzonych czarnych dzieci?
Jeden z nich odpowiedział natychmiast.
— Wysoki Sądzie, protestuję przeciwko całej tej procedurze! Nie po to przyjechaliśmy, żeby stanąć przed sądem, ale żeby wykonywać swój zawód i…