Выбрать главу

— Cieszę się, że poznałem pańską opinię w tej kwestii — oświadczył Verily. — Nie mogę się doczekać, kiedy w procesie mojego klienta o kradzież da pan poznać, jak bardzo jest oddany sprawiedliwości.

— Przekona się pan — odparł Webster. — Złoto należy do Makepeace'a Smitha, nie do jego byłego ucznia. A zatem sprawiedliwość wymaga, by Makepeace Smith odzyskał swoje złoto.

— Walka będzie twarda, panie Webster — rzekł Verily z uśmiechem.

— Kiedy dwaj olbrzymi spotykają się w bitwie — odparł Webster — jeden z nich musi upaść.

— I wielki hałas uczyni…

Webster niemal natychmiast się zorientował, że Verily pokpiwa z jego złotoustej przemowy. Zamiast jednak okazać urazę, roześmiał się głośno, wesoło i z sympatią.

— Podoba mi się pan, panie Cooper. Cieszę się na to, co wkrótce nastąpi.

Verily pozwolił mu mieć ostatnie słowo. Ale w myślach odpowiedział: wcale nie, panie Webster. Wcale to pana nie ucieszy.

* * *

Nikt nie planował tego spotkania, ale wieczorem zjawili się pod celą Alvina niemal równocześnie, jakby ktoś ich wezwał. Verily Cooper przyszedł omówić sprawy związane z wyborem przysięgłych, a może też trochę się pochwalić łatwym zwycięstwem. Dołączył do niego Armor-of-God Weaver, który przywiózł listy od rodziny i życzenia od mieszkańców Vigor Kościoła. Arthur Stuart był tam już, oczywiście, jak prawie każdego wieczoru. Horacy Guester przyniósł miskę potrawki z zajazdu i dzbanek świeżego jabłecznika. Sfermentowanego Alvin nie pijał, bo to otępiało umysł.

Kiedy tylko zasiedli w otwartej celi, otworzyły się drzwi i zastępca wprowadził Peggy Larner oraz mężczyznę, którego nie rozpoznał nikt prócz Alvina.

— Mike Fink, niech trupem padnę! — powiedział Alvin.

— A wy jesteście tym chłopakiem od kowala, który połamał mi nogi i nos. — Mike Fink uśmiechnął się, ale krzywo, i nikt nie wiedział, czy nie zanosi się na bójkę.

— Widzę na was sporo nowych blizn, panie Fink — zauważył Alvin. — Ale z tego, że stoicie przed nami, wnioskuję, że to ślady wygranych walk.

— Wygranych uczciwie i niełatwo — przyznał Fink. — Ale nie zabiłem nikogo, kto sam się o to nie prosił, próbując wbić we mnie nóż i inaczej nie mogłem mu przeszkodzić.

— Co was sprowadza?

— Mam dług wobec was.

— Nie wiem o żadnym długu.

— Mam dług i chcę go spłacić.

Jego słowa były wieloznaczne. Arthur Stuart zauważył, że tata Horacy i Armor-of-God szykują się, by w razie potrzeby powstrzymać rzecznego szczura.

Dopiero Peggy wszystko wyjaśniła.

— Pan Fink przyszedł, aby przekazać nam informację o spisku na życie Alvina — zakończyła. — I zaproponować swoje usługi jako strażnika. Chce mieć pewność, że nie spotka cię nic złego.

— To miło, że chcieliście mnie ostrzec — zapewnił Alvin. — Wejdźcie i siadajcie. Możecie obok mnie, na podłodze, albo na pryczy; jest mocniejsza, niż się wydaje.

— Niewiele mam do opowiedzenia. Panna Larner przekazała, czego się dowiedziałem: chcieli was zabić w czasie podróży na proces w Kenituck. Ale ludzie, których znam… jeśli w ogóle można ich nazwać ludźmi… nie wyjechali stąd. Słyszałem dzisiaj po południu, że mają dostać pieniądze, nieważne, jak ta ekstradycja będzie rozsunięta…

— Rozstrzygnięta — podpowiedział uprzejmie Verily Cooper.

— Rozwinięta — poprawił się Fink. — Wszystko jedno. Mają się tym nie przejmować, bo i tak będą potrzebni. Plan jest taki, że nie wyjedziecie żywi z Hatrack River.

— Co z Arthurem Stuartem? — spytał Alvin.

— Ani słowa. Moim zdaniem diabła ich obchodzi mały mieszaniec. To tylko pretekst, żeby was zabić.

— Uważajcie… — zaczął łagodnie Alvin, chcąc przypomnieć o obecności Peggy, ale Fink nie czekał, aż skończy.

— Proszę o wybaczenie, panno Larner.

— Ale żem się zdziwił — rzekł zdumiony Alvin. — Mówi jak któryś z waszych uczniów.

Czyżby powiedział to złośliwie? Odpowiedź Peggy była złośliwa z całą pewnością.

— Wolę słuchać, jak przeklina, niż jak ty mówisz „żem się zdziwił” zamiast „zdziwiłem się”.

Alvin pochylił się do Mike'a Finka, chociaż nie spuszczał wzroku z Peggy.

— Widzicie, panna Larner zna wszystkie słowa i wie, jak powinny wyglądać.

Arthur Stuart widział, że się rozzłościła, ale milczała. Czyżby tych dwoje chciało się kłócić? I o co? Panna Larner zawsze ich poprawiała, kiedy uczyła Alvina i Arthura, pracując w Hatrack River.

Jeszcze bardziej zdumiało go, że starsi mężczyźni — nie Verily, ale Horacy, Armor-of-God, a nawet Mike Fink — tak jakby zerkali na siebie porozumiewawczo i uśmiechali się lekko, jak gdyby dokładnie wiedzieli, co się dzieje między Alvinem i Peggy. Jak gdyby rozumieli to lepiej niż ich dwoje.

Mike Fink odezwał się znowu:

— Wracając do spraw życia i śmierci, nie gramatyki…

— …i sprzeczek zakochanych… — mruknął pod nosem Horacy.

— Przykro mi, ale poza tym nic nie wiem o ich planach. Nie jesteśmy w końcu przyjaciółmi. Raczej byliby szczęśliwi, gdyby mogli dźgnąć mnie w plecy albo nasikać mi do butów, zależy, czy w ręku mieliby nóż, czy… no, czy coś innego.

Zerknął na Peggy Larner i zarumienił się. Zarumienił! Zarośnięta twarz, poharatana i pocięta w bójkach, pokryła się rumieńcem jak buzia chłopca skarconego przez nauczycielkę.

I zanim jeszcze ten rumieniec zbladł, Alvin chwycił Finka za rękę i pociągnął obok siebie, na podłogę.

— Wy i ja, Mike, czasem zapominamy, jak gadać elegancko przy jednych, a zwyczajnie przy drugich. Ale pomogę wam, jeśli wy mi pomożecie.

Tymi słowami pozwolił Mike'owi się opanować. Mówił szczerze i wszyscy rozumieli, że chce pomóc. I Mike Fink rzeczywiście poczuł się lepiej.

A kiedy Arthur Stuart patrzył, jak Alvin pomaga Finkowi, przypomniał sobie, jak kiedyś pomógł jemu.

— Może zaśpiewasz nam tę piosenkę, Alvinie? Teraz Alvin się zarumienił.

— Wiesz, że żaden ze mnie śpiewak, Arthurze. Raz ci zaśpiewałem…

— On ułożył piosenkę — wyjaśnił Arthur Stuart. — O tym, jak siedzi tu zamknięty. Razem ją wczoraj śpiewaliśmy.

Mike Fink pokiwał głową.

— Wychodzi na to, że Stwórca musi coś tworzyć.

— Nie mam tu nic do roboty, tylko myśleć albo śpiewać. Lepiej ty zaśpiewaj, Arthurze. Masz ładny głos.

— Zaśpiewam, jeśli chcesz — zgodził się chłopiec. — Ale to twoja piosenka. Ty ją ułożyłeś: i słowa, i melodię.

— Ty śpiewaj — upierał się Alvin. — Nie jestem nawet pewien, czy pamiętam wszystkie zwrotki.

Arthur Stuart posłusznie wstał i zaczai swym cienkim głosikiem:

Chciałem raz czeladnikiem być, Krokami zmierzyć ziemię. Lecz potem szybko niczym myśl Rzuciłem rodzinne plemię. Uciekłem, co tu kryć.

Obejrzał się na Alvina.

— I tak musisz ze mną zaśpiewać refren. Zaczęli razem: