— Czy ma pani własny pokój?
— Nie. Siostry śpią razem ze mną.
— Więc gdzie pani spotyka Alvina?
— W lesie.
— Czyli oszukuje pani rodziców i wymyka się nocą do lasu?
Słowo „oszukuje” podziałało na nią jak policzek.
— Nikogo nie oszukuję! — zawołała z przekonaniem.
— Czyli rodzice wiedzą, że wychodzi pani do lasu na spotkanie z Alvinem?
— Nie. To znaczy… Wiem, że by mnie zatrzymali, a nas łączy prawdziwa miłość, więc… Nie wymykam się, bo tato rygluje drzwi i by mnie usłyszał… Na jarmarku udało mi się wymknąć i…
— Jarmark odbywał się w biały dzień, nie nocą — zauważył Verily, w nadziei że się nie myli.
— Bez związku ze sprawą! — krzyknął Webster, ale tylko bardziej zdenerwował dziewczynę.
— Jeśli zdarza się to kilka razy w tygodniu, panno Sump, z pewnością nie czeka pani na jarmark, żeby znaleźć okazję, prawda? — spytał Verily.
— Nie, to było tylko raz, jeden raz. Kiedy indziej…
Verily czekał, by nie ułatwiać jej zeznań, wypełniając słowami chwilę milczenia. Niech przysięgli widzą, że dziewczyna wymyśla wszystko pod wpływem chwili.
— Przychodzi do mojego pokoju, zupełnie bezgłośnie. Przenika przez ściany. A potem zabiera mnie tą samą drogą, cicho, przez ścianę. I biegniemy z czerwoną pieśnią do miejsca, gdzie w świetle księżyca daje mi swoją miłość.
— Zadziwiające przeżycie. Pani ukochany zjawia się przy łóżku, przenosi panią przez ścianę i bezgłośnie biegnie wiele mil do sielankowej okolicy, gdzie obejmujecie się namiętnie w blasku księżyca. Jest pani w nocnej koszuli. Czy nie marznie pani, panno Sump?
— Czasami, ale on potrafi ogrzać powietrze dookoła mnie.
— A co z bezksiężycowymi nocami? Czy coś pani widzi?
— On… On stwarza światło. Zawsze widzimy.
— Ukochany zdolny do cudownych rzeczy. To brzmi niezwykle romantycznie, zgodzi się pani?
— Tak, to bardzo romantyczne — przyznała Amy.
— Jak sen — podpowiedział Verily.
— Tak, jak sen.
— Protest! — krzyknął Webster. — Świadek to jeszcze dziecko i nie uświadamia sobie, w jaki sposób obrońca może fałszywie zinterpretować jej niewinne porównanie.
Amy niczego nie rozumiała.
— Co takiego powiedziałam? — zapytała.
— Pozwoli pani, że zapytam wprost — odezwał się Verily. — Panno Sump, czy nie jest możliwe, że pani wspomnienia o Alvinie pochodzą ze snów? Że śniło się pani to wszystko, ponieważ zakochała się pani w silnym, fascynującym mężczyźnie, zbyt dorosłym, by choćby panią zauważył?
Teraz zrozumiała, dlaczego Webster protestował. Spojrzała zimno na Verily'ego.
Ona wie, pomyślał. Wie, że kłamie, nie wierzy w to, co mówi, i nienawidzi mnie, bo próbuję jej przeszkodzić, choćby tylko trochę.
— Moje dziecko to żaden sen, proszę pana. Nie słyszałam jeszcze, żeby ze snu dziewczyna zaszła w ciążę.
— Nie, ja też nie słyszałem o takich snach — zgodził się Verily. — A przy okazji, jak dawno temu odbył się ten jarmark?
— Trzy tygodnie temu.
— Poszła tam pani z rodzicami?
Webster przerwał, domagając się wyjaśnienia sensu tych pytań.
— Podała jarmark jako szczególną okazję spotkania z Alvinem — wyjaśnił Verily. Sędzia pozwolił mu kontynuować. — Panno Sump, niech pani wyjaśni, jak mogła się pani sam na sam spotkać z Alvinem na jarmarku? Czy umówiliście się wcześniej?
— Nie, on… On się tam zwyczajnie pokazał.
— W biały dzień? I nikt go nie rozpoznał?
— Nikt go nie widział oprócz mnie. Tak było… On potrafi robić takie rzeczy.
— Owszem. Zaczynamy sobie uświadamiać, że kiedy chodzi o spędzanie z panią czasu, Alvin Smith zdolny jest do zdumiewających, cudownych wyczynów.
Webster zaprotestował, Verily przeprosił. Ale podejrzewał, że trafił na trop czegoś istotnego. Amy uwiarygodniała swoją opowieść, dodając szczegóły. Gdy mówiła o zdarzeniach, które nie miały miejsca, szczegóły te były senne i piękne — ale nie wymyślała ich na poczekaniu; to jasne, że istotnie jej się śniły czy też marzyła o nich. Mówiła z pamięci.
Ale w pamięci miała też inne wspomnienie — o spotkaniu z człowiekiem, który był prawdziwym ojcem jej dziecka. Verily sądził, że wspomnienie o jarmarku, całkiem nie pasujące do wzorca jej nocnych spotkań z Alvinem, powiązane było z wydarzeniem rzeczywistym. Gdyby tylko zdołał nakłonić ją do bardziej szczegółowych zeznań…
— Czyli tylko pani go widziała. I poszła pani za nim, jak sądzę. Wolno spytać dokąd?
— Pod klapę namiotu z dziwolągami. Za taką grubą kobietą.
— Za grubą kobietą… Dyskretne miejsce. Ale… Ale dlaczego akurat tam? Dlaczego Alvin nie porwał pani do lasu? Na jakąś słoneczną łąkę nad strumieniem? Przypuszczam, że pod namiotem nie było pani wygodnie: na słomie czy nawet na twardej ziemi, w ciemności…
— Alvin tak właśnie chciał — odparła. — Nie wiem czemu.
— Ile czasu spędziliście razem za grubą kobietą?
— Jakieś pięć minut. Verily uniósł brew.
— Skąd ten pośpiech? — Po czym, zanim Webster zdążył zaprotestować, zadał kolejne pytanie: — A zatem Alvin w biały dzień uciekł z więzienia w Hatrack River, pokonał całą drogę do Vigor Kościoła po drugiej stronie stanu Wobbish, a wszystko po to, żeby spędzić z panią pięć minut za grubą kobietą?
Webster znów się poderwał.
— Skąd młoda dziewczyna ma znać przyczyny, dla jakich pozwany podejmuje takie niewytłumaczalne działania?
— Czy to protest? — zapytał sędzia.
— To nie ma znaczenia — wtrącił Verily. — Na razie z nią skończyłem.
Tym razem pozwolił, by w jego głosie zabrzmiał ślad pogardy. Niech przysięgli zobaczą, że stracił szacunek dla tej dziewczyny. Nie obalił jej zeznań, ale zbudował oparcie dla wątpliwości.
Była już trzecia po południu. Rozprawa została przełożona na dzień następny.
Tego wieczoru Alvin i Verily zjedli kolację w celi. Dyskutowali o tym, co może się zdarzyć jutro i co powinno się zdarzyć, by zapadł wyrok uniewinniający.
— Właściwie nie udowodnili niczego, co miałoby związek z Makepeace'em — stwierdził Verily. — Chcą tylko wykazać, że w ogóle jesteś kłamcą, i mają nadzieję, że rozwieje to wszelkie wątpliwości przysięgłych co do ciebie i pługa. Najgorsze, że na każdym kroku Webster i Laws rozgrywali mnie jak harfę. Wystawili mnie, a ja wygłosiłem opinię, na którą z mojej strony liczyli. I oto mamy podstawę dla zeznań kolejnego nieistotnego dla sprawy, ale kompromitującego cię świadka.
— Czyli lepiej od ciebie znają prawne sztuczki w amerykańskich sądach — uznał Alvin. — Ale ty znasz prawo. Wiesz, jak rzeczy do siebie pasują.
— Nie rozumiesz, Alvinie? Webstera nie obchodzi, czy zostaniesz skazany, czy nie. Zależy mu tylko na tym, co gazety piszą o procesie. Szargają ci opinię. Nigdy już nie odzyskasz swojej reputacji.
— Nie można powiedzieć, że nigdy…
— Takie historie nie cichną. Nawet jeśli uda się nam znaleźć człowieka, z którym Amy ma to dziecko…
— Ale ja wiem, kto to jest — zapewnił Alvin.
— Co?! Skąd możesz…
— To Matt Thatcher. Jest o parę lat młodszy ode mnie, ale w Vigor znali go wszyscy chłopcy. Zawsze był łobuzem pierwszej wody, a ostatnio stale się chwalił, że żadna dziewczyna mu się nie oprze. Od czasu do czasu obrywał, kiedy naopowiadał o czyjejś siostrze. Po zeszłorocznej zabawie mówił, jak to wbił swój maszt w pięć dziewcząt, i to w namiocie z dziwolągami, za grubą kobietą.