— Ale to było ponad rok temu.
— Tacy jak Matt Thatcher nie mają wyobraźni, Verily. Jeśli raz znalazł sobie dobre miejsce, na pewno tam wrócił. Co prawda nie pokazał palcem żadnej dziewczyny, jaką podobno zdobył w zeszłym roku, więc pomyśleliśmy, że znalazł miejsce i tylko chciał, żeby któraś tam z nim poszła. Myślę, że w tym roku mu się w końcu udało.
Verily oparł się o ścianę, sącząc z kubka ciepły jabłecznik.
— Jedno mnie zastanawia — powiedział. — Webster musiał znaleźć Amy Sump, kiedy był w Vigor Kościele. O wiele wcześniej, niż ja tam dotarłem. I przed tym jarmarkiem. Nie była jeszcze ciężarna.
Alvin uśmiechnął się i pokiwał głową.
— Mogę sobie wyobrazić, jak mówi rodzicom Amy: „Całe szczęście, że nie nosi jego dziecka. Chociaż wtedy, moim zdaniem, wędrówki Alvina dobiegłyby końca”. A ona słyszy, więc zachodzi w ciążę z najbardziej chętnym, ale i najgłupszym chłopakiem w okolicy.
— Doskonale naśladujesz jego głos! — roześmiał się Verily.
— To nic takiego. Żałuj, że nie słyszałeś Arthura Stuarta, zanim…
— Zanim?
— Zanim go przemieniłem, żeby Odszukiwacze nie mogli go znaleźć.
— Czyli nie podmieniłeś im skarbczyka. Zmieniłeś samego chłopca.
— Uczyniłem go trochę mniej Arthurem Stuartem, a trochę bardziej Alvinem. Nie cieszy mnie to. Tęsknię do dni, kiedy potrafił udawać każdego. Nawet drozda. Potrafił śpiewem rozmawiać z drozdem.
— Mógłbyś przemienić go z powrotem? Teraz, kiedy ma oficjalny wyrok, nikt mu już nie może zaszkodzić.
— Zmienić z powrotem? Nie wiem. Już za pierwszym razem było bardzo trudno. I chyba nie pamiętam, jaki był wtedy.
— W skarbczyku jest zapisane, jaki był.
— Ale ja nie mam skarbczyka.
— Ciekawy problem. Arthurowi chyba nie przeszkadza ta zmiana, prawda?
— Arthur to miły chłopak. Ale co nie przeszkadza mu teraz, może przeszkadzać później, kiedy urośnie i zrozumie, co zrobiłem. — Alvin bębnił palcami w pusty talerz. Najwyraźniej wciąż wracał myślami do procesu. — Muszę ci powiedzieć, Verily, że jutro będzie jeszcze gorzej.
— W jaki sposób?
— Dopiero dziś zrozumiałem: kiedy Amy zeznała, jak to wymykałem się z więzienia i w ogóle. Ale już wiem, co to za plan. Vilate Franker przyszła tu kiedyś, cała obwieszona heksami, a potem zawołała mnie do siebie, blisko, żeby jeden z nich działał też na mnie. To był heks przeocz-mnie, i to mocny. I wtedy wszedł Billy Hunter, jeden z zastępców, zajrzał do celi i nikogo nie zobaczył. Pobiegł po szeryfa, a kiedy wrócili, Vilate już sobie poszła. Ale ja zostałem i tłumaczę, że nigdzie nie wychodziłem. Tylko że Billy Hunter wie, co widział, a raczej czego nie widział. Ściągną go do sądu, i Vilate też. Vilate też…
— Czyli mają świadka, który potwierdzi, że istotnie opuszczałeś celę po aresztowaniu.
— A Vilate powie cokolwiek. To znana plotkarka. Goody Trader jej nienawidzi, Horacy Guester też. W dodatku uważa się za piękność, chociaż na mnie akurat te heksy nie działają. W każdym razie Arthur Stuart widział, jak…
— Byłem tu, kiedy ci o niej opowiadał. I o salamandrze.
— To nie jest zwykła salamandra, Verily. To Niszczyciel. Spotykałem go wcześniej. Kiedyś przychodził bardziej bezpośrednio: powietrze migotało i był. Próbował mnie opanować, rządzić mną. Ale ja nie chciałem się poddać; musiałem wtedy coś zrobić, zwykle mały koszyczek z trawy. Wtedy odchodził. Dzisiaj, żeby go odpędzić, pewnie wymyśliłbym jakiś głupi wierszyk czy piosenkę. Ale to ważne: Niszczyciel potrafi zjawiać się różnym osobom pod różnymi postaciami. W Vigor Kościele mieliśmy kiedyś kaznodzieję, wielebnego Philadelphię Throwera. Widział Niszczyciela jako anioła, ale strasznego anioła. Pewnego razu… Chociaż to nie ma znaczenia. Armor-of-God to zobaczył, nie ja. Tutaj Niszczyciel zapanował nad salamandrą i każe jej rysować heksy, przez co Vilate widzi… kogoś. Kogoś, kto z nią rozmawia i radzi. Wiesz, kogo zobaczył Arthur Stuart: starą Peg Guester, jedyną matkę, jaką znał. Niszczyciel zawsze udaje kogoś, komu możesz zaufać, kto spełnia najgłębsze marzenia, ale jednocześnie wypacza je, aż wreszcie, nie zdając sobie z tego sprawy, zaczynasz niszczyć wszystko i wszystkich dookoła. Cały ten proces… Nie trzeba się oglądać na Webstera, żeby znaleźć spisek. Niszczyciel połączył razem Amy Sump, Vilate Franker, Makepeace'a Smitha, Daniela Webstera i… Nikt z nich nie sądzi, że robi coś strasznego. Amy wierzy chyba, że naprawdę mnie kocha. Może Vilate również. Makepeace pewnie w końcu sam siebie przekonał, że pług należy do niego. Daniel Webster uważa, że naprawdę jestem draniem. Ale…
— Ale Niszczyciel powoduje, że wszyscy pracują wspólnie i chcą cię pokonać.
Alvin kiwnął głową.
— Przecież to nie ma sensu — zauważył Verily. — Jeżeli Niszczyciel naprawdę chce wszystko zniszczyć, to jak mógł ułożyć taki skomplikowany plan? To też jest przecież Stwarzanie.
Alvin usiadł wygodnie na pryczy i pogwizdywał przez chwilę.
— Zgadza się — stwierdził w końcu.
— Czyli Niszczyciel czasami coś stwarza?
— Nie. Tego Niszczyciel nie potrafi. Nie może. Bierze tylko to, co już istnieje, skręca to, zgina i łamie. Pomyliłem się. Niszczyciel wpływa na tych ludzi, ale jeśli wszystko łączy się w jakiś plan, to ktoś go wymyślił.
— Chyba znam rozwiązanie. — Verily zachichotał. — Pamiętasz, co mówiłeś o Websterze? Spotkał Amy Sump, kiedy przeszukiwał Vigor Kościół, żeby coś na ciebie znaleźć. Nie uwzględnił Amy w planie, była zwykłą dziewczyną, która zaczęła udawać, że jej marzenia są prawdą. A on podsunął jej pomysł zajścia w ciążę, żeby przyciąć ci skrzydła i zmusić do powrotu. Resztę sama wymyśliła; Niszczyciel niczego nie musiał jej uczyć. Potem Daniel Webster wrócił do Hatrack, szukając czegoś, co ci może zaszkodzić. I oczywiście spotkał największą plotkarkę w mieście. Vilate Franker prawie cię nie zna, ale zna wiele historii, więc często rozmawiali. Wymknęło mu się, że przysięgli uznają opowieść Amy Sump za owoc wyobraźni marzycielskiej, pobudliwej dziewczyny, chyba że zdobędzie jakiś dowód, że naprawdę opuszczałeś celę. I Vilate tworzy własny plan, a Niszczyciel musi ją tylko zachęcać.
— Czyli cały plan jest dziełem Daniela Webstera, tylko że on nawet o tym nie wie — podsumował Alvin. — Chce czegoś, a potem to nagle się spełnia.
— Nie wierzyłbym tak w jego nieświadomość. Podejrzewam, że od dawna stosuje tę metodę: chce jakiegoś kluczowego dowodu, a potem czeka, aż klient lub ktoś z przyjaciół klienta złoży potrzebne zeznanie. Nigdy sam nie brudzi rąk, choć skutek jest taki sam. Nic mu nie można udowodnić…
Drzwi otworzyły się i Po Doggly wprowadził Peggy Larner.
— Przepraszam, że przeszkadzam wam w kolacji i rozmowie — powiedział — ale to ważna sprawa. Alvinie, masz specjalnego gościa. Przyjechał z daleka, ale może cię odwiedzić dopiero po zmroku, a tylko ja mogę go tu wpuścić, bo mnie kiedyś już usadził i opowiedział historię.
— To ktoś z domu — wyjaśnił Verily'emu Alvin. — Ktoś inny niż Armor-of-God. Ktoś obciążony klątwą.
— Nie powinien być — dodała Peggy. — Gdyby nie wielkoduszny gest włączenia się pod klątwę, na którą osobiście nie zasłużył.
— Measure! — zawołał Alvin. — Mój starszy brat — dodał, zwracając się do Verily'ego.
— Idzie tu — oznajmił szeryf. — Arthur Stuart go prowadzi. Kapelusz nasunął na oczy i patrzy w ziemię, żeby nie zobaczyć nikogo, kto nie słyszał jeszcze tej historii. Nie chce przez całą noc opowiadać ludziom o masakrze nad Chybotliwym Kanoe. Dlatego zostawię tu drzwi otwarte, ale zostanę na zewnątrz i będę pilnował. Nie żebym myślał, że chcesz uciec, Alvinie.