— Oni też nie mają niczego — stwierdziła Peggy. — A mimo to…
— A mimo to skazaliby mnie, gdyby w tej chwili mieli głosować? — upewnił się Alvin.
Peggy przytaknęła.
— Myślałam, że lepiej cię znają.
— To wszystko zupełnie nie ma związku z oskarżeniami Makepeace'a — westchnął Verily. — Angielski sąd by na to nie pozwolił.
— Kiedy następnym razem ktoś zechce mnie aresztować za kradzież, a zwariowana dziewczyna oświadczy, że ma ze mną dziecko, dopilnuję, żeby rozprawa odbyła się w Londynie — obiecał Alvin.
— Będę zeznawać — oznajmiła Peggy.
— Raczej nie — odparł Alvin.
— Niczego pani nie widziała — dodał Verily.
— Sam pan widział, jak działa tutejszy sąd. Jakoś mnie pan wciągnie.
— To nie pomoże — zapewnił prawnik. — Powiedzą, że jest pani zakochana w Alvinie.
Alvin westchnął i wyciągnął się na pryczy.
— Nie — odparła Peggy. — Znają mnie.
— Alvina też znają — przypomniał Verily.
— Nie chcę się kłócić, psze pana — wtrącił Arthur Stuart — ale wszyscy tu wiedzą, że panna Larner jest żagwią, i wiedzą też, że prędzej jajko się ugotuje w garnku śniegu, niż ona skłamie.
— Jeśli będę zeznawać, nie skażą go — oświadczyła Peggy.
— Nie — zgodził się Alvin. — Ale utopią cię w błocie. Webstera nie obchodzi, czy mnie skażą. Chce tylko zniszczyć mnie i wszystkich, którzy mnie otaczają, ponieważ tego żądają ludzie, którzy mu płacą.
— Nie wiemy nawet, kim oni są — zauważył Verily.
— Nie znam ich nazwisk, ale wiem, kim są i czego pragną. Dla ciebie zeznanie Amy nie ma związku ze sprawą, ale oni chcieli właśnie czegoś takiego. Jeśli uzyskają zeznanie o mnie i Peggy w kuźni, tamtej nocy kiedy powstał pług…
— Nie dbam o ich kalumnie — rzekła Peggy.
— Nie mówię o kalumniach, tylko o czystej prawdzie. Byłem nagi i byliśmy w kuźni sami. Nic nie poradzę na to, jakie wnioski ludzie z tego wyciągną, i dlatego nie pozwolę, żebyś stanęła za barierką dla świadków. Wtedy cała ta historia może pojawić się w gazetach w Carthage, w Dekane i Bóg jeden wie gdzie jeszcze. Załatwimy to inaczej.
— Ramona nam pomoże — przypomniał Verily.
— Ramona też nie. Nie chcę, żeby dla mojego dobra jedna przyjaciółka zdradzała drugą.
Pozostali przyglądali mu się w osłupieniu.
— Chyba żartujesz! — krzyknął Measure. — Teraz, kiedy już ją przywiozłem? W dodatku chce zeznawać.
— Jestem tego pewien. Ale kiedy gazety już skończą rwać Amy na strzępy, jak wtedy Ramona będzie się czuła? Na zawsze zapamięta, że zdradziła przyjaciółkę. To trudne przeżycie. Zrani ją. Prawda, Peggy?
— Coś podobnego! Pytasz mnie o radę?
— Chcę prawdy. Mówiłem prawdę i ty także, więc powiedz teraz.
— Tak — potwierdziła Peggy. — Zeznanie przeciwko Amy sprawi Ramonie wiele cierpienia.
— Zatem nie zrobimy tego — orzekł Alvin. — Nie chcę też poniżać Vilate, każąc jej zdejmować wszystkie heksy. To dla niej ważne, że jest uważana za piękność.
— Alvinie — odezwał się Verily. — Wiem, jesteś mądrym człowiekiem, mądrzejszym ode mnie, ale sam chyba rozumiesz, że uprzejmość wobec kilku osób nie powinna zniszczyć wszystkiego, co masz dokonać na tej ziemi.
Wszyscy przyznali mu rację.
Alvin był smutny — najsmutniejszy człowiek, jakiego Verily spotkał przez całe życie, a widywał już skazanych na szubienicę albo stos.
— A zatem nie rozumiesz — powiedział. — To prawda, czasami ludzie muszą cierpieć, aby powstało coś dobrego. Ale kiedy jest w mojej mocy ochronić ich przed cierpieniem i przyjąć je na siebie, właśnie to jest częścią mojego dzieła. Częścią Stwarzania. Jeśli jest to w mojej mocy, biorę cierpienie na siebie. Nie rozumiesz?
— Nie — wtrąciła Peggy. — Nie jest to w twojej mocy.
— Tak mówi żagiew? Czy mój przyjaciel?
Wahała się tylko przez moment.
— Przyjaciel. Ta ścieżka w płomieniu twojego serca jest dla mnie niewidoczna.
— Domyślałem się. To pewnie dlatego że muszę dokonać Stwarzania. Muszę zrobić coś, czego nikt jeszcze nigdy nie robił, stworzyć coś nowego. Jeśli potrafię, będę działał dalej. Jeśli nie, pójdę do więzienia i moje życie podąży inną ścieżką.
— Pójdziesz do więzienia?! — Arthur Stuart nie mógł w to uwierzyć. — I zostaniesz tam przez całe lata?!
Alvin wzruszył ramionami.
— Są heksy, których nie potrafię pokonać. Jeżeli mnie skażą, dopilnują, żeby właśnie takie heksy mnie wiązały. Ale gdybym nawet uciekł, co z tego? Nie mógłbym wykonywać swej pracy w Ameryce. A nie wiem, czy jest ona możliwa gdziekolwiek indziej. Jeśli moje życie w ogóle ma jakiś cel, to istnieje też powód, dla którego urodziłem się właśnie tutaj, a nie w Anglii, Rosji czy Chinach. Tutaj muszę dokonać swojego dzieła.
— Chcesz powiedzieć, że nie możemy wykorzystać dwóch najlepszych świadków obrony? — spytał niedowierzająco Verily.
— Moim najlepszym świadkiem jest prawda. Ktoś powie prawdę, to pewne, ale nie panna Larner ani Ramona.
Peggy pochyliła się i spojrzała Alvinowi prosto w oczy.
— Ty nędzniku! Oddałam swoje dzieciństwo, żeby chronić cię przed Niszczycielem, a teraz mam patrzeć spokojnie, jak odrzucasz moją ofiarę?
— Poprosiłem już o całą resztę twojego życia — odparł Alvin. — Po co mi twoja ruina? Straciłaś dla mnie dzieciństwo. Straciłaś przeze mnie matkę. Nie narażaj niczego więcej. Ja wziąłbym wszystko, to prawda, i oddał wszystko. I nie wezmę nic mniej, bo nie potrafię dać nic mniej. Niczego nie chcesz ode mnie wziąć, więc i ja nie wezmę nic od ciebie. A jeżeli to dla ciebie nie ma sensu, to nie jesteś taka sprytna, jaką udajesz, panno Larner.
— Dlaczego wy dwoje nie pobierzecie się i nie macie dzieci? — zapytał nagle Arthur Stuart. — Tato tak powiedział.
Peggy z kamienną twarzą odwróciła się do nich plecami.
— To musi się odbyć na twoich warunkach, prawda, Alvinie? Wszystko na twoich warunkach.
— Moich? To nie są moje warunki, żeby mówić to wszystko przy ludziach; dobrze chociaż, że przyjaciele, a nie obcy słyszą te słowa. Kocham panią, panno Larner. Kocham cię, Margaret. I nie chcę cię widzieć na sali sądowej. Chcę trzymać cię w ramionach, chcę z tobą żyć, śnić i pracować przez wszystkie dni, które nadejdą.
Peggy ściskała kraty celi, kryjąc twarz. Arthur Stuart ominął ją, wyszedł na korytarz i prostodusznie spojrzał w oczy.
— Dlaczego nie wyjdziecie za niego, zamiast tak płakać? Nie kochacie go? Jesteście naprawdę ładna, a on też nieźle wygląda. Mielibyście śliczne dzieciaki. Tato tak powiedział.
— Cicho, Arthurze Stuart — szepnął Measure.
Peggy osunęła się na kolana, po czym wyciągnęła ręce przez kraty i ujęła dłonie chłopca.
— Nie mogę, Arthurze Stuart — powiedziała. — Moja matka zginęła, ponieważ kochałam Alvina. Nie rozumiesz tego? Kiedy tylko pomyślę, że z nim jestem, czuję się słaba, pełna winy… zagniewana i…
— Moja mama też nie żyje — odparł. — Moja czarna mama i moja biała mama. Obie. I obie zginęły, żeby ocalić mnie od niewoli. Przez cały czas myślę, że gdybym się nie urodził, obie by jeszcze żyły.
Peggy pokręciła głową.
— Wiem, że tak myślisz, Arthurze, ale nie powinieneś. Chciały, żebyś był szczęśliwy.
— Wiem. Nie jestem taki mądry jak wy, ale tyle wiem. Staram się być szczęśliwy. I jestem, na ogół. Dlaczego wy tego nie potraficie?
— Dlaczego ty tego nie potrafisz, Margaret? — powtórzył szeptem Alvin.