Salamandra wyglądała, jakby zaraz miała ruszyć biegiem, ale nie uciekać, raczej skoczyć ze stołu, pokonać dystans dzielący ją od Vilate i zaatakować, jak groził ten straszny głos.
Alvin ostrożnie badał ciało salamandry, próbując wykryć, gdzie i w jaki sposób Niszczyciel je opanował. Ale jakkolwiek tego dokonał, nie pozostawił żadnych fizycznych śladów.
Alvin uświadomił sobie jednak, że to nie ma znaczenia. Istniały sposoby uwolnienia kogoś spod władzy kogoś innego: heks zejdź-ze-mnie. Jeśli go precyzyjnie wyrysować, może zadziała też na salamandrę? Alvin w pamięci dokładnie określił punkty na stole, gdzie należy zaznaczyć wierzchołki heksu, ich kolejność, liczbę pętli, jaką — łącząc wierzchołki — musi przebiec salamandra.
Potem wysłał przenikacz do tej części jej mózgu, gdzie tkwił rozum… taki, jaki miała. Wolność, szepnął tak, by zwierzę zrozumiało; nie w słowach, ale w uczuciach, w obrazach. Salamandra szukająca jedzenia, parząca się, biegnąca po błocie, po trawie i liściach, wślizgująca się w chłodne, omszałe szczeliny. Wolna, mogąca robić to wszystko, zamiast tkwić w suchej torebce. Salamandra za tym tęskniła.
Wystarczy, że pobiegniesz tak, szepnął bezgłośnie Alvin i pokazał jej drogę do pierwszego punktu.
Salamandra była gotowa do skoku. Teraz pomknęła krętą ścieżką i dotknęła łapką wyznaczonego miejsca. Alvin sprawił, że łapka przeniknęła stół dość głęboko, by pozostawić ślad, choć tak delikatny, że niewidoczny dla ludzkiego oka. Znowu bieg, pętla, znak, jeszcze znak… Sześć maleńkich wgłębień na blacie, a potem skok w sam środek heksu. Niszczyciel zniknął.
Salamandra pomknęła wzdłuż szaleńczej ścieżki, zbyt szybka, by wzrok za nią nadążył. Biegła, a potem znieruchomiała na środku stołu.
I nagle rozum zgasł w jej ruchach. Nie patrzyła już na Vilate. Nie patrzyła na nikogo konkretnego. Przeszła kawałek po blacie. Nikt nie próbował jej łapać, nikt nie był pewny, czy działa jeszcze zaklęcie. Salamandra zbiegła po nodze od stołu i pomknęła wprost do Alvina. Dotknęła łebkiem worka z pługiem, a potem wśliznęła się do środka.
W sali podniósł się gwar.
— Co się dzieje?! — krzyknął Marty Laws. — Dlaczego pobiegła do worka?
— Ponieważ w tym worku powstała! — zawołał Webster. — Teraz widzicie, że to Alvin Smith jest źródłem wszystkich sztuczek! Widzimy oto twarz diabła, który siedzi tam w fotelu, dumny i zadowolony z siebie!
Sędzia zastukał młotkiem.
— On nie jest diabłem — oświadczyła Vilate. — Diabeł ma twarz o wiele piękniejszą.
I wybuchnęła płaczem.
— Wysoki Sądzie! — krzyknął Webster. — Oskarżony i jego obrońca zamienili tę salę w cyrk!
— Ale wcześniej wyście ją zamienili w bagno obrzydliwych kłamstw i brudnych insynuacji! — ryknął Verily.
Ludzie zaczęli bić mu brawo. Sędzia raz jeszcze uderzył młotkiem.
— Cisza! Proszę o spokój, bo każę opróżnić salę! Słyszycie?
Z wolna zapadło milczenie. Alvin pochylił się i sięgnął do worka. Wyjął bezwładne ciało salamandry.
— Zdechła? — zainteresował się sędzia.
— Nie. Zasnęła. Jest bardzo zmęczona. Miała okrutnego jeźdźca, jeśli można tak powiedzieć. Pędziła galopem i nie dostawała nic do jedzenia. Teraz nie jest już dowodem niczego. Wysoki Sądzie, czy mogę ją przekazać mojemu przyjacielowi Arthurowi Stuartowi, żeby się nią opiekował, dopóki nie odzyska sił?
— Czy oskarżenie ma coś przeciwko temu?
— Nie, Wysoki Sądzie — zapewnił Marty Laws.
Równocześnie poderwał się Daniel Webster.
— Ta salamandra nigdy nie była dowodem niczego. Oczywiste jest, że została podstawiona przez oskarżonego i jego obrońcę, przez cały czas pozostając pod ich wpływem. Dzięki tej salamandrze wzburzyli uczciwą kobietę i doprowadzili ją do załamania! Spójrzcie na nią!
Wskazał na piękną Vilate Franker, której łzy ściekały po gładkich, różowych policzkach.
— Uczciwa kobieta? — powtórzyła cicho. — Wie pan nie gorzej ode mnie, co mi pan sugerował. Wspominał pan, że potrzebne jest potwierdzenie zeznań tej dziewczyny, Amy Sump, że gdyby potrafił pan udowodnić, że Alvin naprawdę opuszczał więzienie, wtedy wszyscy by jej uwierzyli, a nikt Alvinowi. Oczywiście, wzdychał pan i udawał, że niczego pan nie sugeruje, ale ja wiedziałam i pan wiedział, o co chodzi. Dlatego od mojej przyjaciółki nauczyłam się heksów i dokonaliśmy tego. A teraz siedzi pan tutaj i znowu kłamie.
— Wysoki Sądzie! — zaprotestował Daniel Webster. — Świadek jest wyraźnie wzburzony. Zapewniam, że pani Franker błędnie zinterpretowała krótką rozmowę, jaką odbyliśmy w zajeździe przy kolacji.
— Jestem tego pewien, panie Webster — odparł sędzia.
— Niczego błędnie nie interpretowałam — oświadczyła gniewnie Vilate.
— Jestem pewien, że nie — uspokoił ją sędzia. — Jestem też pewien, że oboje macie całkowitą rację.
— Wysoki Sądzie — rzekł Webster. — Z całym należnym szacunkiem, nie widzę…
— Nie, nie widzisz! — krzyknęła Vilate, stając za barierką dla świadków. — Mówisz, że widzisz tu uczciwą kobietę? Pokażę ci uczciwą kobietę!
Zdjęła szal z ramion — i rozwiała się iluzja jej pięknej twarzy. Wyjęła spod sukni amulety i zdjęła łańcuchy z szyi. Jej figura zmieniała się w oczach: nie była wysoka i smukła, ale średniego wzrostu, trochę tęga w talii, w średnim wieku. Miała przygarbione ramiona, a we włosach więcej srebra niż złota.
— To jest uczciwa kobieta — powiedziała.
A potem osunęła się na fotel i ukryła twarz w dłoniach.
— Wysoki Sądzie — odezwał się Verily — obrona nie ma więcej pytań do świadka.
— Oskarżenie również — oznajmił Marty Laws.
— Wcale nie! — zawołał Webster.
— Panie Webster — powiedział spokojnie Marty. — Odwołuję pana z funkcji oskarżyciela posiłkowego. Zeznania świadków, jakich pan powołał, moim zdaniem nie nadają się do wykorzystania w sądzie. Myślę, że postąpiłby pan rozsądnie, bez zwłoki opuszczając tę salę.
Kilka osób zaklaskało, ale sędzia uciszył ich groźnym spojrzeniem.
Webster zaczął pakować do teczki dokumenty.
— Jeśli chcecie mi zarzucić zachowanie w jakimkolwiek stopniu nieetyczne…
— Nikt panu niczego nie zarzuca, panie Webster — przerwał mu sędzia. — Tyle że nic już pana nie łączy z prokuratorem okręgowym okręgu Hatrack, a zatem właściwe byłoby, gdyby przeszedł pan za barierkę. Jeśli wolno wyrazić moją opinię, to również za drzwi.
Webster wyprostował się, wcisnął teczkę pod pachę i bez jednego słowa wymaszerował. Po drodze minął kobietę w średnim wieku o kasztanowych włosach przetykanych siwizną. Szła stanowczym krokiem w stronę sędziego… nie, w stronę fotela dla świadków. Weszła na stopień, objęła szlochającą Vilate Franker i pomogła jej wstać.
— Chodź, Vilate. Byłaś bardzo dzielna, bardzo. Wszyscy jesteśmy z ciebie dumni.
— Goody Trader — szepnęła Vilate. — Tak mi wstyd.
— Nonsens — odparła Goody Trader. — Wszystkie chcemy być piękne, a prawdę mówiąc, uważam, że ty ciągle jesteś piękna. Tyle że… dojrzała. To wszystko.
Obecni przyglądali się w milczeniu, jak Goody Trader wyprowadza swoją byłą rywalkę.
— Wysoki Sądzie — oświadczył Verily. — Dla wszystkich powinno być jasne, że pora wrócić do rzeczywistego przedmiotu sporu. Straciliśmy sporo czasu na świadków nie mających związku ze sprawą, jednak pozostaje oczywistym faktem, że w efekcie mamy z jednej strony twierdzenia Makepeace'a Smitha i Hanka Dowsera, a z drugiej Alvina Smitha. Ich słowo przeciwko jego. Jeśli oskarżenie nie ma zamiaru przedstawiać dalszych świadków, chciałbym rozpocząć moją obronę od udzielenia głosu Alvinowi. Niech przysięgli w końcu rozsądzą.