Ale to tylko marzenia, a Calvin nie był głupcem. Taką sztuczkę mógłby wykonać raz i zyskać jeden dzień nauki. Zanim jednak położyłby się spać, powinien się znaleźć jak najdalej od Paryża, od Francji, od wszystkich okolic tego świata, gdzie potrafiliby go odszukać agenci cesarza. Nie, nie mógł zmuszać Napoleona do niczego. Musiał tu zostać i godzić się na nieznośnie powolne lekcje, na ciągłe powtarzanie. Tymczasem obserwował pilnie, próbując zobaczyć, co takiego robi Napoleon, czego Calvin nie rozumie.
Nic z tego nie miało sensu.
Pozostało mu tylko wypróbowanie umiejętności, których Napoleon go nauczył, umiejętności manipulowania ludźmi. Musiał sprawdzić, czy doświadczenie nie pokaże czegoś nowego. A to pragnienie zmusiło go do szukania kontaktów.
Nie było to takie proste. W pałacu otaczali go zawsze zajęci służący. Co gorsza, znajdowali się pod bezpośrednim wpływem Napoleona, a cesarz nie powinien odkryć, że ktoś inny próbuje rządzić jego poddanymi. Mógłby źle to zrozumieć. Mógłby pomyśleć, że Calvin chce odebrać mu władzę, a to nieprawda — Calvin nie miał ochoty zajmować miejsca cesarza. Czym był zwykły cesarz, gdy na świecie pojawił się Stwórca?
To znaczy dwóch Stwórców. Dwóch.
Na kim jeszcze mógł Calvin wypróbować swoje nowe umiejętności? Kilka wędrówek po pałacu i budynkach rządowych pozwoliło mu odkryć całkiem inną klasę ludzi: leniwi i sfrustrowani, stanowili naturalny materiał doświadczalny. Byli to synowie dworzan i urzędników Napoleona.
Wszyscy mieli w przybliżeniu podobne biografie: kiedy ich ojcowie zyskiwali wpływy, synowie trafiali do coraz lepszych szkół z internatami, które opuszczali w wieku szesnastu czy siedemnastu lat, wykształceni i ambitni, lecz bez żadnej pozycji w towarzystwie. Oznaczało to, że prawie wszystkie drogi były przed nimi zamknięte — z wyjątkiem pójścia w ślady ojców. Musieli żyć w całkowitej zależności od cesarza. Niektórym to wystarczało. Tych pracowitych, zadowolonych z życia ludzi Calvin zostawiał w spokoju.
Interesowali go nieudani studenci prawa, entuzjastyczni poeci i dramaturdzy bez talentu, plotkarze i uwodziciele, rozglądający się za kobietami dość bogatymi, by były warte pożądania, i dość głupimi, by dać się zdobyć takim zalotnikom. Całym, którego francuski znacznie się poprawił, postępował więc zgodnie z radami Napoleona i badał, jakie przywary popychają tych młodych ludzi do działania, aby pochlebiać im i nimi kierować. Przy okazji odkrył też, że lubi ich towarzystwo. Nawet głupcy spośród nich bawili go swym lenistwem i cynizmem, a czasami znajdował prawdziwie dowcipnych i fascynujących towarzyszy.
Ci byli najtrudniejsi do opanowania. Calvin powtarzał sobie, że to raczej wyzwanie, nie skłonności powodują szukanie ich towarzystwa. Szczególnie jednego z nich: Honore. Chudy, niski, z przedwcześnie popsutymi zębami, o rok starszy od Alvina. Maniery miał skandaliczne; nie dlatego, jak szybko stwierdził Calvin, by nie wiedział, jak się zachować, ale raczej dlatego że lubił szokować ludzi, okazywać pogardę ich zmurszałym normom, a przede wszystkim zwracać na siebie uwagę. Odpychające zachowanie zwykle wywoływało pożądany efekt: z początku może niechęć i niesmak, lecz najdalej po piętnastu minutach wszyscy śmiali się z jego żartów, kiwali głowami, gdy wygłaszał swoje przemyślenia, a w oczach błyszczał im podziw.
Calvin pozwolił sobie nawet na przypuszczenie, że Honore dysponuje może tym samym darem co cesarz, że studiując go pozna kilka sekretów, które Napoleon ukrywał.
Z początku Honore ignorował Calvina — nie z jakichś konkretnych powodów, ale dla ogólnej zasady, że ignorował wszystkich, którzy nic mu nie mogli zaoferować. Potem zapewne usłyszał, że Calvin codziennie widuje cesarza, a nawet jest jego osobistym uzdrowicielem. Calvin natychmiast zyskał akceptację, a nawet zaproszenia na nocne wyprawy.
— Badam Paryż — tłumaczył Honore. — Nie, muszę sprostować: badam ludzkość, a w Paryżu żyje dostatecznie wielka liczba osobników tego gatunku, żeby dostarczyć mi zajęcia na wiele lat. Studiuję wszystkich, którzy odbiegają od normy, ponieważ właśnie ich odchylenia uczą mnie ludzkiej natury. Jeśli działania człowieka mnie zaskakują, to dlatego że przez lata przyzwyczaiłem się oczekiwać innego zachowania. W ten sposób poznaję dziwaczność jednostki, ale i normę całości.
— A dlaczego ja jestem dziwaczny? — spytał Calvin.
— Jesteś dziwaczny, ponieważ słuchasz moich przemyśleń, a nie moich żartów. Jesteś pilnym studentem geniuszu i podejrzewam niemal, iż sam geniuszem dysponujesz.
— Geniuszem?
— To ów niezwykły duch czyniący ludzi wielkimi. Absolutna pobożność zmienia ludzi w świętych lub aniołów, ale co z takimi, którzy są średnio pobożni, za to doskonale inteligentni, mądrzy czy spostrzegawczy? Stają się geniuszami. Świętymi patronami umysłów, oczu duszy! Kiedy umrę, chcę, by moje imię przywoływali ci, którzy modlą się o mądrość. Świętym zostawiam modlitwy tych, którzy pragną cudów. — Pochylił głowę i spojrzał w górę, na Calvina. — Jesteś zbyt wysoki, by być uczciwy. Ludzie wysocy zawsze kłamią, ponieważ sądzą, że niscy, tacy jak ja, nie rozumieją ich dość dobrze i nie sprzeciwią się.
— Nic nie poradzę, że jestem wysoki.
— To kłamstwo. Jako dziecko chciałeś być wysoki, tak jak ja chciałem pozostać bliżej ziemi, gdzie moje oczy zauważą szczegóły, jakich ludzie wysocy nie dostrzegają. Mam tylko nadzieję, że kiedyś będę też gruby. To by znaczyło, że mam więcej do jedzenia, co z kolei, mój drogi jankesie, byłoby miłą odmianą. Powszechnie uważa się, że geniusze nigdy nie zyskują zrozumienia, a zatem nie są popularni i nie zarabiają pieniędzy na swej mądrości. Uważam to za głupotę. Prawdziwy geniusz jest nie tylko sprytniejszy od wszystkich, ale jest tak inteligentny, by wiedzieć, jak dotrzeć do mas, nie rezygnując ze swej mądrości. Ja piszę powieści.
Calvin niemal wybuchnął śmiechem.
— Te głupie historyjki, które czytują kobiety?
— Te same. Omdlewające dziedziczki. Nudni mężowie. Niebezpieczni kochankowie. Trzęsienia ziemi, rewolucje, pożary i wścibskie ciotki. Pisuję pod kilkoma noms de plume. Sekret polega na tym, że gdy opanowuję sztukę zdobywania popularności, a więc i bogactwa, równocześnie badam prawdziwy stan człowieczeństwa w tym wielkim akwarium, jakim jest Paryż, tym ulu z cesarzem jako królową, otoczoną takimi trutniami, jak mój bezskrzydły, pozbawiony żądła ojciec, siódmy sekretarz z porannej zmiany. Kiedyś go okulawiłeś, żałosny psotniku. Całą noc płakał nad swoim poniżeniem, a ja przysiągłem, że pewnego dnia cię zabiję. Pewnie tego nie zrobię… Nigdy jeszcze nie dotrzymałem obietnicy.
— A kiedy piszesz? Przez cały czas jesteś tutaj. — Calvin skinął ręką na otaczające ich budynki rządowe.
— Skąd możesz to wiedzieć, skoro ciebie przez cały czas tu nie ma? Nocami krążę od wspaniałych salonów śmietanki towarzyskiej do najlepszych burdeli stworzonych przez męty tego świata. A rankami, kiedy od monsieur Bonapartego pobierasz lekcje cesarzowania, ja zaszywam się na swym nędznym, poetycznym poddaszu. Gospodyni matki codziennie przynosi mi świeży chleb, więc nie płacz jeszcze nade mną, przynajmniej dopóki nie złapię syfilisu albo gruźlicy. Na tym poddaszu właśnie piszę jak szaleniec, stronę za stroną pokrywając moją błyskotliwą prozą. Kiedyś spróbowałem swoich sił w poezji, w dramaturgii… Odkryłem jednak, że naśladując Racine'a, człowiek uczy się głównie takiego nudzenia jak Racine, a studiując Moliere'a przekonuje się, że był on wzniosłym geniuszem, którego nie powinni obrażać nędzni młodzi naśladowcy.