— Nie wiem, jak wytrzymałeś tak długo — oświadczył Horacy. — Ja bym zwariował po tygodniu.
— A kto mówi, że Alvin nie zwariował? — zapytał Measure.
Alvin roześmiał się głośno, ale przyznał mu rację.
— Musiałem zwariować, nie pozwalając Verily'emu postąpić zgodnie z jego planem.
— Nie, nie — zaprotestował Verily. — Miałeś rację. Sam stanąłeś w swojej obronie.
— A gdybym nie odkrył, jak sprawić, żeby wszyscy usłyszeli głos salamandry? Od wczoraj się nad tym zastanawiam. Gdyby mi się nie udało? Oni wszyscy mówili tak, jakbym potrafił zrobić wszystko, jakbym umiał fruwać albo samą myślą dokonywać cudów na księżycu. Chciałbym tego. Czasami bym chciał. I tak jeszcze wszystko zależy od przysięgłych. Zgadza się, Verily?
Prawnik przyznał mu rację. Ale wszyscy wiedzieli, że raczej nie zostanie skazany — pod warunkiem że skalna płyta nadal leży w miejscu, które Hank Dowser wyznaczył na studnię. Prawdziwych szkód doznało Kryształowe Miasto, gdyż teraz trudniej będzie je zbudować — z powodu wszystkich plotek o tym, jak to Alvin uwodzi młode dziewczyny i starsze kobiety, jak przenika z nimi przez ściany. Nieważne, że w końcu okazało się to kłamstwem i bzdurą — zawsze znajdą się ludzie dość głupi, by powtarzać: „Nie ma dymu bez ognia”. Tymczasem przysłowie to powinno brzmieć: „Nie ma oszczerczych plotek bez złośliwych i łatwowiernych plotkarzy, nie dbających o dowody”.
Wycia i krzyki na ulicy, młodzi i starzy, zwykle pijani, pędzący konno na złamanie karku tam i z powrotem, dopóki szeryf Doggly czy ktoś z jego zastępców nie zdołał zatrzymać albo zastrzelić wierzchowca — wszystko to gwarantowało bezsenną noc. A w każdym razie bezsenną do późna. Dlatego nikt jeszcze nie spał, nawet Arthur Stuart, kiedy do głównej sali zajazdu weszło dwóch mężczyzn. Byli zmęczeni i zakurzeni po podróży; podeszli do baru i stali tam z kubkami jabłecznika, aż Horacy zszedł na dół i rozpoznał ich na pierwszy rzut oka.
— Chodźcie szybko. On tu jest, na górze — szepnął i cała trójka wbiegła na schody.
— Armor… — Alvin po bratersku objął jednego z przybyszów. — Mike… — Mike Fink także zarobił uścisk. — W dobrą noc wracacie.
— W bardzo dobrą — odparł Fink. — Baliśmy się, że nie zdążymy. Plan był taki, żeby wyciągnąć cię z więzienia i powiesić przy okazji powyborczych zabaw. Dobrze, że szeryf to przewidział.
— Potrzebował miejsca dla pijaków i awanturników — wyjaśnił Alvin. — Nie sądzę, żeby domyślał się spisku.
— Jest tam dwudziestu chłopaków. Przynajmniej dwudziestu, wszyscy dobrze opłaceni i zapici. Tak dobrze opłaceni, mam nadzieję, że zapiją się całkiem, padną, zaczną rzygać i zasną, a rankiem wymkną się do domu, do Carthage.
— Wątpię — wtrącił Measure. — Widziałem już takie spiski przeciwko Alvinowi. Kiedyś ktoś prawie połamał mnie na kawałki.
Fink przyjrzał mu się uważnie.
— Nie byłeś wtedy taki wysoki — zauważył. — Wstyd mi za to, co ci wtedy zrobiłem. To najgorszy mój wyczyn.
— Nie umarłem — stwierdził Measure.
— Ale nie dlatego że się nie starałem.
Verily zdziwił się.
— Chcesz powiedzieć, Measure, że ten człowiek próbował cię zabić?
— Gubernator Harrison mu kazał. To było całe lata temu. Zanim się ożeniłem. Zanim Alvin ruszył do Hatrack River, żeby terminować u kowala. O ile dobrze pamiętam, Mike Fink też był wtedy ładniejszy.
— Ale nie w sercu — odparł Fink. — Nic do ciebie nie miałem, Measure. A kiedy Harrison zmusił mnie, żebym to zrobił, porzuciłem go. Nie chciałem z nim mieć nic wspólnego. To niczego nie naprawi, ale taka jest prawda: nie należę do ludzi, których tacy Harrisonowie mogą rozstawiać po kątach. Już nie. Gdybym uważał, że lubisz wyrównywać rachunki, nie uciekałbym, ale bym ci pozwolił. Tyle że nie jesteś taki.
— Jak już mówiłem, nic się nie stało. Tamtego dnia nauczyłem się paru rzeczy. Ty także. Nie wracajmy do tego. Teraz jesteś przyjacielem Alvina, a to znaczy, że i dla mnie jesteś przyjacielem, dopóki pozostaniesz lojalny i wierny.
Łzy błysnęły Finkowi w oczach.
— Sam Jezus nie mógłby być bardziej miłosierny, choć na to nie zasługuję.
Measure wyciągnął rękę. Mikę ujął ją i przytrzymał przez sekundę. Porzucili wspomnienia i wrócili do spraw obecnych.
— Odkryliśmy to i owo — opowiadał Armor-of-God. — Cieszę się, że miałem przy sobie Mike'a. Nie to, żeby musiał kogoś pobić, ale niektórzy niezbyt dobrze przyjmowali pytania, jakie im zadawaliśmy.
— Wrzuciłem jednego do wodopoju. Nie trzymałem go pod wodą ani nic, więc to się chyba nie liczy.
— Nie — zaśmiał się Alvin. — To takie zwykłe zabawy.
— Za tym wszystkim stoją twoi starzy znajomi, Alvinie — podjął Armor-of-God. — Krucjata Praw Własności to praktycznie Philadelphia Thrower i paru urzędników, którzy otwierają listy i wysyłają odpowiedzi. Ale za Throwerem stoi kilku ludzi z pieniędzmi, a on stoi za innymi, którzy pieniędzy potrzebują.
— Na przykład kto? — spytał Horacy.
— Jego pierwszym, najbardziej lojalnym współpracownikiem jest człowiek nazwiskiem Cavil Planter, kiedyś właściciel farmy w Appalachee. Wciąż przechowuje pewien skarbczyk i pilnuje go jak złotego bulionu. — Armor-of-God zerknął na Arthura Stuarta.
Arthur skinął głową.
— Mówicie, że to ten biały człowiek, który zgwałcił moją mamę, żebym się urodził.
— Najpewniej — zgodził się Armor.
Alvin patrzył na Arthura Stuarta w zdumieniu.
— Skąd wiesz o takich sprawach?
— Słyszę wszystko. I niczego nie zapominam. Ludzie mówili o tym, kiedy byłem za mały, żeby coś zrozumieć. Ale zapamiętałem słowa i powtarzałem je sobie, kiedy byłem już starszy i rozumiałem.
— A niech to — burknął Horacy. — Skąd Peg i ja mieliśmy wiedzieć, że wszystko zapamięta?
— Nie zrobiliście nic złego — uspokoił go Verily. — Nie ma rady na talenty dziecka. Moi rodzice też nie potrafili przewidzieć, co zrobię, choć próbowali, Bóg mi świadkiem. Skoro talent Arthura Stuarta pozwolił mu poznać sprawy zbyt bolesne, to pewnie jego charakter był dość silny, by zwalczyć ból. Pozwolił mu dorastać w spokoju.
— To prawda, że jestem spokojny — zgodził się Arthur Stuart. — Ale nigdy nie nazwę go tatą. Skrzywdził mamę i chciał ze mnie zrobić niewolnika, a tato tak nie robi. — Obejrzał się na Horacego Guestera. — Moja czarna mama umarła, żeby mnie tu przynieść, do prawdziwego taty i mamy, którzy ją zastąpili po śmierci.
Horacy poklepał go po ręku. Alvin wiedział, że nie lubił, kiedy chłopiec nazywał go tatą, ale najwyraźniej już się z tym pogodził. Może z powodu tego, co Arthur właśnie powiedział, a może dlatego że Alvin zabrał chłopca na rok i Horacy uświadomił sobie, jak puste jest jego życie bez przybranego syna.
— A zatem ów Cavil Planter jest jednym z bogatych ludzi wspierających grupę Throwera — rzekł Verily. — Kto jeszcze?
— Wiele nazwisk. Poznaliśmy tylko kilka, ale chodzi o szanowanych mieszkańców Carthage. Wszyscy z frakcji proniewolniczej, albo otwarcie, albo w ukryciu — odparł Armor. — I jestem prawie pewien, gdzie ich pieniądze trafiają.
— Wiemy, że opłacili z nich Daniela Webstera.
— Ale o wiele więcej poszło na kampanię wyborczą Harrisona Białego Mordercy.
Umilkli. W ciszy tym lepiej słyszeli strzały na ulicy, wiwaty, stuk końskich kopyt, wycia i wrzaski.
— Chybotliwy Kanoe zdobył właśnie kolejny okręg — poinformował Horacy.