— Chciałbym przyzwoicie wyglądać jako zwłoki, żeby można było otworzyć trumnę i żeby moje dzieci mogły się ze mną pożegnać.
— Coś ci się śni. Bo w tej chwili żadna żona ani dzieci nie mogą na ciebie patrzeć. Chociaż, moim zdaniem, niektórzy chętnie by cię pożegnali.
— Przypuszczam, że chcieli mnie powiesić — uznał Alvin. — Jeśli kiedyś zobaczycie, że mnie wieszają, nie narażajcie życia, by mnie ratować. Wróćcie tylko, kiedy już skończą, i mnie odetnijcie.
— Czyli nie obawiasz się liny? — zapytał Measure.
— Ani utonięcia czy uduszenia. Ani upadku; potrafię nastawić złamania i zmiękczyć pod sobą kamienie. Co innego ogień. Ogień, ścięcie głowy, zbyt wiele kul… To by mnie mogło zabić. Gdyby na coś takiego się zanosiło, chętnie przyjmę pomoc.
— Postaram się nie zapomnieć — obiecał Measure.
W poniedziałek rano ludzie zebrali się za kuźnią około dziesiątej. Ale od świtu pilnowali okolicy uzbrojeni po zęby zastępcy szeryfa. Sędzia ustawił przysięgłych tak, żeby widzieli wszystko nie gorzej niż Marty Laws, Verily Cooper, Alvin Smith, Makepeace Smith i Hank Dowser.
— Otwieram rozprawę — oznajmił głośno. — A teraz, panie Dowser, proszę wskazać nam miejsce, które pan wyznaczył.
— Skąd mamy wiedzieć, że wskaże to samo miejsce? — zapytał Verily Cooper.
— Ponieważ odnajdę je z pomocą różdżki — wyjaśnił Hank Dowser. — To samo miejsce będzie najlepsze i teraz.
Wtedy odezwał się Alvin:
— Tutaj wszędzie jest woda. Nie da się wskazać takiego punktu, w którym nie trafi się na wodę. Trzeba tylko głęboko kopać.
Hank Dowser odwrócił się gniewnie.
— A nie mówiłem? Nie ma szacunku dla żadnego talentu oprócz własnego! Myślisz, że nie wiem, że tu wszędzie jest woda? Ale pytanie brzmi: czy jest czysta? Czy jest blisko powierzchni? I tego szukam: niewiele kopania, czysta woda. Używając wierzbowej i hikorowej różdżki, powiem, że woda jest najczyściejsza tutaj, a najbliższa powierzchni tutaj, a zatem wskazuję to miejsce, jak to zrobiłem ponad rok temu. Powiedz, Alvinie czeladniku, jeśliś taki sprytny, czy to jest, czy nie jest dokładnie to samo miejsce?
— Jest — przyznał trochę speszony Alvin. — Nie chciałem sugerować, że nie jesteście prawdziwym różdżkarzem…
— Ale nie chciałeś też nie sugerować, co?
— Przykro mi. Woda jest tutaj najczyściejsza i najbliższa powierzchni, i rzeczywiście znaleźliście dwa razy dokładnie ten sam punkt.
— Po tej niezwykłej w sądzie wymianie zdań — przerwał im sędzia — odpowiedniej jednak dla tej niezwykłej sali sądowej, zgadzacie się, że jest to ten sam punkt, gdzie Alvin, jak twierdzi, wykopał pierwszą studnię i znalazł tylko litą skałę. Makepeace zaś uważa, że nie było tam skały, natomiast był ukryty skarb, który Alvin ukradł i przetopił dla własnej korzyści, opowiadając przy tym, jak to zmienił żelazo w złoto.
— Najpewniej schował tu pod ziemią moje żelazo! — krzyknął Makepeace.
Sędzia westchnął ciężko.
— Proszę cię, Makepeace, nie zmuszaj mnie, żebym znów odesłał cię do celi.
— Przepraszam — wymamrotał Makepeace.
Sędzia skinął na grupę robotników, których wezwał na rozprawę. Za pieniądze z budżetu okręgu i we czwórkę powinni szybko wykazać, kto ma rację w sporze.
Kopali i kopali; ziemia wylatywała na boki. Ale była to sucha ziemia, odrobinę wilgotna po zeszłotygodniowym deszczu, ale bez śladu warstwy wodonośnej.
I nagle… brzdęk!
— Kufer ze skarbem! — wrzasnął Makepeace.
Po chwili skrobania i drapania rozległ się okrzyk jednego z robotników:
— Lity kamień, Wysoki Sądzie! Daleko na boki! I to nie jakiś głaz, ale chyba skalna płyta!
Hank Dowser poczerwieniał. Przecisnął się do otworu i zsunął w dół. Własną chusteczką zmiótł ziemię z kamienia i długo przyglądał się z uwagą. Potem wstał.
— Wysoki Sądzie, proszę pana Smitha o wybaczenie równie uprzejmie, mam nadzieję, jak on mnie prosił przed chwilą. Nie tylko mamy tu skałę macierzystą, której nie dostrzegłem, gdyż nigdy jeszcze nie spotkałem się z taką warstwą wody pod kamieniem jak tutaj. Widzę tu również stare zadrapania na kamieniu, co dowodzi, że terminator rzeczywiście kopał w tym miejscu, tak jak powiedział.
— To jeszcze nie dowód, że przy okazji nie znalazł złota! — krzyknął Makepeace.
— Ostatnie wystąpienia obrony i oskarżenia — poprosił sędzia.
— W każdym szczególe, jaki mogliśmy sprawdzić — zaczął Verily Cooper — Alvin Smith okazał się człowiekiem prawdomównym i godnym zaufania. Wszystkie zarzuty, jakie był w stanie przedstawić prokurator okręgowy, to nie udowodnione i niemożliwe do udowodnienia spekulacje człowieka, którego zasadniczym motywem wydaje się chęć zdobycia złota dla siebie. Nie ma świadków, prócz samego Alvina, którzy by zeznali, dlaczego złoto ma kształt pługa albo dlaczego pług zrobiony jest ze złota. Mamy jednak ośmiu świadków, nie wspominając Wysokiego Sądu, mnie i mojego szanownego kolegi, nie wspominając o samym Alvinie, którzy pod przysięgą oświadczyli, że pług nie tylko jest złoty, ale żywy. Jakie prawo własności może przysługiwać Makepeace'owi Smithowi do obiektu, który wyraźnie należy sam do siebie i podróżuje w towarzystwie Alvina Smitha jedynie dla własnego bezpieczeństwa? Wysoki Sądzie, to coś więcej niż uzasadnione wątpliwości; to pewność, że mój klient jest uczciwym człowiekiem, który nie popełnił żadnego przestępstwa. I że pług powinien przy nim pozostać.
Przyszła kolej na Marty'ego Lawsa. Wyglądał, jakby na śniadanie pił kwaśne mleko.
— Wysłuchaliście świadków, widzieliście dowody. Jesteście mądrymi ludźmi i możecie powziąć decyzję bez mojej pomocy. Niech Bóg wspiera was przy naradzie.
— Taka jest twoja mowa?! — zawołał Makepeace. — Tak reprezentujesz sprawiedliwość w tym okręgu?! W następnych wyborach będę głosował na twojego przeciwnika, Marty! Przysięgam, że to jeszcze nie koniec!
— Szeryfie, zechce pan znów aresztować pana Makepeace'a Smitha, tym razem na trzy dni, za lekceważenie sądu. Rozważę też zarzut próby ingerencji w działania wymiaru sprawiedliwości poprzez rzucanie gróźb urzędnikom sądowym w celu wpływania na wynik rozprawy.
— Wszyscy jesteście przeciwko mnie! To spisek! Co on takiego zrobił, panie sędzio? Przekupił pana? Obiecał podzielić się złotem?
— Szybciej, szeryfie — poprosił sędzia. — Zanim się na niego rozgniewam.
Kiedy krzyki Makepeace'a ucichły i rozprawa mogła toczyć się dalej, sędzia rzekł do przysięgłych:
— Czy powinniśmy wrócić do sądu, gdzie możecie obradować godzinami? Czy wystarczy, że się cofniemy, a załatwicie to na miejscu?
Przewodniczący szepnął coś do pozostałych. Odpowiadali mu kolejno, także szeptem.
— Werdykt jest jednogłośny, Wysoki Sądzie.
— Jak brzmi werdykt w sprawie… i tak dalej, i tak dalej?
— Niewinny zarzucanych mu czynów — ogłosił przewodniczący.
— No to skończyliśmy. Dziękuję obronie i oskarżeniu za pracę w tej trudnej sprawie. Co do przysięgłych, muszę pochwalić cały skład za to, że przejrzeli przez mętną wodę i dotarli do prawdy. Dobrzy obywatele, co do jednego. Kończę rozprawę do czasu, kiedy znowu jakiś patentowany dureń zechce oskarżyć niewinnego człowieka. Tak przewiduję. — Sędzia rozejrzał się dookoła. Ludzie wciąż nie ruszali się z miejsca. — Alvinie, jesteś wolny — powiedział. — Wracajmy wszyscy do domów.