Poszli za stukotem przez dom aż do starej chaty w samym środku. Przez otwarte drzwi zobaczyli izbę z krosnem. Ale, ku zdziwieniu Peggy, nie Becca przy nim siedziała, tylko chłopiec — jej siostrzeniec, który marzył o tej pracy. Wprawnie przesuwał czółenko tam i z powrotem.
— Czy Becca…? — Peggy nie potrafiła się zmusić, by spytać o śmierć tkaczki.
— Nie — odparł chłopiec. — Trochę zmieniliśmy zasady. Koniec z bezsensownym poświęceniem. Stało się tak dzięki wam. Przyjechaliście jako sędzia… I wasz wyrok został wysłuchany. Od czasu do czasu siadam przy krośnie, a ona może na chwilę odejść.
— Więc mamy z tobą rozmawiać? — spytał Alvin.
— Zależy, czego chcecie. Ja tam nic o niczym nie wiem. Jeśli czekacie na odpowiedzi, to nie u mnie.
— Chcę przejść przez drzwi, które prowadzą do Ta-Kumsawa.
— Do kogo?
— Do twojego wuja Isaaca.
— No pewnie. — Skinął głową. — To te.
Alvin ruszył w ich stronę.
— Przechodziliście kiedy przez takie drzwi? — zapytał chłopiec.
— Nie.
— To czy nie głupio robicie, kiedy tak idziecie, jakby to były całkiem zwyczajne drzwi?
— A czym się różnią? Wiem, że prowadzą do krainy Czerwonych. Wiem, że prowadzą do chaty, gdzie córka Ta-Kumsawa tka żywoty Czerwonych za zachodzie.
— Jest kłopot. Kiedy przechodzicie przez te drzwi, nie wolno wam dotknąć niczego prócz powietrza. Nie wolno nawet musnąć futryny. Nie wolno za długo opierać stopy o podłogę. Przez te drzwi się nie przechodzi, tylko przeskakuje.
— A co się stanie, jeśli jakaś część mnie czegoś dotknie?
— Wtedy to miejsce ściąga was, spowalnia, zatrzymuje. Zamiast przejść jednym płynnym ruchem, przechodzicie w paru kawałkach. I nikt was już potem nie poskłada, panie Stwórco.
— Nie wiedziałam, że to takie niebezpieczne — wystraszyła się Peggy.
— Oddychanie też jest niebezpieczne — zauważył chłopiec. — Można wciągnąć coś takiego, od czego się człowiek pochoruje. — Uśmiechnął się. — Widziałem, że wy dwoje całkiem się posplataliście. Gratulacje.
— Dzięki — rzucił Alvin.
— I jak was teraz nazywają, sędzio? — Chłopiec zwrócił się do Peggy. — Panią Smith?
— Zwykle mówią Peggy Larner. Tylko że teraz pani Larner, nie panno.
— Ja nazywam ją Margaret — wtrącił Alvin.
— Po mojemu będziecie małżeństwem, kiedy ona zacznie myśleć o sobie tak, jak wy ją nazywacie, a nie tak, jak wołali ją rodzice. — Chłopiec mrugnął do Peggy. — Dziękuję za pracę. Moje siostry też się cieszą; miały już koszmarne sny. Mówię wam, nie ma w nich miłości do krosna. — Spojrzał na Alvina. — To co, idziecie czy nie?
W tej właśnie chwili drzwi otworzyły się i przeleciał przez nie ciasno związany tobołek.
— Oho… — mruknął chłopiec. — Lepiej się odwróćcie. Wraca Becca, a ona przechodzi całkiem goła, bo babskie ubrania się nie mieszczą.
Alvin stanął tyłem. Peggy także, choć pozwoliła sobie na drobne oszustwo i podglądała. Becca nie przeszła pierwsza przez drzwi. Pojawił się Ta-Kumsaw, człowiek, którego Peggy nigdy nie spotkała, chociaż często widywała w płomieniu serca Alvina. Nie był nagi, ale ubrany w ciasno przylegające skóry. Zauważył ich oboje.
— Mały Renegado powrócił — stwierdził. — Żeby spotkać najgroźniejszego z Czerwonych.
— Witaj, Ta-Kumsawie — powiedział Alvin.
— Witaj, Isaacu — dodał chłopiec. — Uprzedziłem ich o drzwiach, tak jak kazałeś.
— Dzielny chłopak.
Odwrócił się do nich plecami w samą porę, by złapać w ramiona Beccę. Przeskoczyła przez drzwi okryta jedynie cienką, obcisłą bielizną. Razem z Ta-Kumsawem rozwiązali tobołek i rozwinęli suknię, którą Becca wciągnęła przez głowę.
— Możecie patrzeć — oznajmił Ta-Kumsaw. — Jest już ubrana wystarczająco jak na białą kobietę.
Alvin powitał Beccę. Były uściski dłoni, a kobiety nawet objęły się czule. Rozmawiali o tym, co zaszło w Hatrack River przez ostatnie miesiące. Alvin wyjaśnił, po co przyszedł.
Ta-Kumsaw nie okazał żadnych emocji.
— Nie wiem, co powie mój brat — rzekł. — Nikomu nie zdradza swoich myśli.
— Czy to on rządzi na zachodzie? — spytał Alvin.
— Rządzi? My tak nie postępujemy. Jest wiele plemion, a w każdym wielu mądrych ludzi. Mój brat jest jednym z największych między nimi, co do tego wszyscy się zgadzają. Ale nie stanowi praw, decydując, jak powinny brzmieć. Nie robimy takich błędów jak wy, wybierając jednego prezydenta i składając w jego ręce zbyt wiele władzy. To wystarczało, dopóki urząd ten sprawowali ludzie dobrzy. Zawsze jednak, kiedy człowiek może objąć urząd, prędzej czy później obejmie go zły człowiek.
— To się stanie w Nowy Rok, kiedy Harrison… Ta-Kumsaw uciszył go gniewnym spojrzeniem.
— Nigdy nie wymawiaj tego strasznego imienia.
— Mogę o nim nie mówić, tylko że on od tego nie zniknie.
— Ale ochronimy ten dom od zła. Ochronimy ludzi, których kocham.
Tymczasem Becca ubrała się do końca. Podeszła do chłopca i trąciła go biodrem.
— Odsuń się, niezgrabiaszu. Plączesz nici na moim krośnie.
— To najciaśniejszy splot — odparł chłopiec. — Ludzie zawsze będą wiedzieli, które miejsca utkałem.
Becca siadła na krześle i czółenko zatańczyło w jej dłoniach. Muzyka krosna uległa zmianie, jego rytm, jego pieśń…
— Przybyłeś z ważną sprawą, Stwórco. Drzwi czekają otwarte. Rób, po co przyszedłeś.
Po raz pierwszy Peggy spojrzała przez drzwi, próbując zobaczyć, co leży poza nimi; a za nimi nie było niczego. Nie ciemność, ale i nie światło dnia. Po prostu… nic. Nie mogła na to patrzeć; oczy same zerkały na boki.
— Alvinie — szepnęła — jesteś pewien, że chcesz… Pocałował ją.
— Uwielbiam cię, kiedy się o mnie martwisz. Uśmiechnęła się i także go pocałowała.
Alvin zdjął kapelusz, buty i długi płaszcz, którym mógłby zaczepić o futrynę. Nie zauważył, że sięgnęła po małą szkatułkę trzymaną w kieszeni sukni; że chwyciła palcami ostatni strzępek jego czepka porodowego i że obserwowała płomień jego serca, gotowa do działania, do wykorzystania jego mocy, by go ratować. Nawet gdyby w jakimś strasznym zagrożeniu sam nie ośmielił się lub nie chciał jej użyć.
Podbiegł do drzwi i skoczył lewą nogą do przodu. Prawa stopa oderwała się od podłogi, zanim jakakolwiek część jego ciała przecięła płaszczyznę drzwi. Przefrunął z pochyloną głową; o cal minął górną belkę.
— Nie lubię, kiedy ludzie przeskakują tacy wyprostowani — stwierdził Ta-Kumsaw. — Lepiej odbić się z obu nóg i zwinąć w kulę.
— Wy, silni mężczyźni, możecie tak robić — odparła Becca. — Ale nie wyobrażam sobie, żebym ja spadała i toczyła się po podłodze. Zresztą sam skaczesz co drugi raz.
— Nie jestem tak wysoki jak Alvin. — Ta-Kumsaw zwrócił się do Peggy. — Bardzo urósł.
Peggy nie odpowiedziała.
— Pilnuje płomienia jego serca — wyjaśniła Becca. — Nie przeszkadzaj jej, dopóki Alvin nie wróci.
Alvin zwinął się i upadł, lądując na podłodze po drugiej stronie. Rozciągnął się jak długi na stosie tkaniny i usłyszał czyjś śmiech. Wstał i rozejrzał się: inna chata, ale nowsza od tamtej, a przy krośnie dziewczyna niewiele starsza od niego. Też mieszanej rasy, jak Arthur, ale pół-Czerwona, nie pół-Czarna — córka Ta-Kumsawa i Bekki. Była ładna.
— Witaj, Alvinie — powiedziała.
Spodziewał się, że będzie mówiła jak Ta-Kumsaw i Tenska-Tawa, inaczej akcentując angielskie słowa, ale przypominała raczej Beccę. Jej angielski był nieco staroświecki, lecz mówiła jak ktoś, kto używa swego ojczystego języka.