— Owszem — odparł. — Czemu poszłaś do kobiet na farmie?
— Cień mi kazał — wyjaśniła. — Powiedział, że mam je poprosić o łyk wody.
— Ciekawe, czy wiedział, co zdziała. Pewnie nie. Dobrze jednak, że wisi martwy na drzewie. Teraz przynajmniej wiem, gdzie go szukać. Zszedł ze sceny.
— Wystawiłeś mojego męża — oznajmiła. — Wy wszyscy go wystawiliście. A on ma dobre serce. Słyszysz?
— Tak — odrzekł pan World. — Słyszę. Gdy skończymy z tym wszystkim, zaostrzę gałązkę jemioły, pójdę pod jesion i wbiję mu ją w oko. A teraz poproszę o kij.
— Do czego jest ci potrzebny?
— To pamiątka tego całego żałosnego zamieszania. Nie martw się, nie jemioła. — Błysnął zębami w uśmiechu. — Symbolizuje włócznię, a w tym okropnym świecie symbol sam staje się rzeczą.
Odgłosy z zewnątrz przybrały na sile.
— Po której stoisz stronie? — spytała.
— Tu nie chodzi o strony. Skoro jednak pytasz, stoję po stronie zwycięzcy. Jak zawsze.
Skinęła głową, nie wypuszczając kija.
Odwróciła się od niego, wyglądając przez wejście do jaskini. Daleko na skałach ujrzała coś, co świeciło i pulsowało. To coś owinęło się wokół chudego brodacza o fiołkowej twarzy, który zaczął je tłuc gumową wycieraczką, taką jaką ludzie zwykle rozmazują brud po szybie samochodu, który się zatrzymał na światłach. Rozległ się krzyk i obaj zniknęli.
— Zgoda, oddam ci kij — oznajmiła.
Tuż za sobą usłyszała głos pana Worlda.
— Grzeczna dziewczynka — rzekł ciepło tonem, który uderzył ją jako jednocześnie protekcjonalny i niezwykle męski. Poczuła dreszcz zgrozy.
Czekała u wylotu skalnej jaskini, póki nie usłyszała jego oddechu. Musiał zbliżyć się jeszcze bardziej. Tyle wiedziała.
Lot okazał się więcej niż podniecający, był wręcz elektryzujący.
Przemykali przez burzę jak zygzaki błyskawic, śmigając od chmury do chmury; poruszali się niczym huk gromu, kolejne porywy huraganu. Była to pasjonująca niewiarygodna wyprawa. Cień nie czuł strachu, jedynie moc burzy, niepowstrzymaną, wszechogarniającą moc i radość latania.
Wbił głęboko palce w pióra ptaka gromu, czując na skórze ukłucia prądu. Na jego dłoniach zatańczyły błękitne iskierki przywodzące na myśl maleńkie węże. Deszcz obmył mu twarz.
— To wspaniałe! — wrzasnął, przekrzykując burzę.
Ptak jakby go zrozumiał, zaczął wzlatywać wyżej. Każde uderzenie skrzydeł przypominało grzmot. Wzbijał się po spirali pośród czarnych chmur.
— W moim śnie polowałem na ciebie — oznajmił Cień. Wiatr porywał jego słowa. — We śnie musiałem przynieść twoje piórko.
Tak. Głos zabrzmiał z oddali niczym trzeszcząca taśma w starym radiu. Przychodzą do nas po pióra, by udowodnić, że są mężczyznami. Przychodzą też, by wyciąć nam z głów kamienie i podarować zmarłym nasze życie.
Jego umysł wypełniła wizja: ptak gromu — Cień założył, że to samica, bo pióra miał brązowe, nie czarne — leżał martwy na zboczu góry. Obok niego stała kobieta. Rozłupywała właśnie czaszkę kawałkiem krzemienia. Potem zaczęła grzebać pośród mokrych strzępków kości i mózgu, aż w końcu znalazła gładki jasny kamień żółtopłowej barwy, w jego głębi połyskiwały opalizujące płomienie. Orli kamień, pomyślał Cień. Kobieta zamierzała zanieść go swemu maleńkiemu synowi, który nie żył już od ostatnich trzech nocy, a potem złożyć klejnot na zimnej piersi. Do następnego wschodu jej chłopiec będzie żywy, roześmiany, a kamień stanie się szary i zamglony niczym ptak, któremu go ukradła.
— Rozumiem — rzekł do ptaka.
Ptak odrzucił głowę i zakrakał. Jego głos przypominał huk gromu.
Świat pod nimi zostawał z tyłu, od jednego dziwnego snu do drugiego.
Laura mocniej chwyciła kij, czekając, by człowiek, znany jej wyłącznie jako pan World, zbliżył się dostatecznie. Nie widziała go, patrzyła w głąb burzy i dalej, ku widocznym w dole zielonym pagórkom.
W tym okropnym świecie, pomyślała, symbol sam staje się rzeczą. O tak.
Poczuła dłoń zaciskającą się powoli na jej prawym ramieniu.
Doskonale, pomyślała. Nie chce mnie przestraszyć. Boi się, że wyrzucę jego kij na zewnątrz, że runie gdzieś w dół zbocza i on nigdy go nie znajdzie.
Lekko się odchyliła, tak, że jej plecy dotknęły piersi mężczyzny, który objął ją lewą ręką w dziwnie intymnym geście. Dłoń trzymał otwartą tuż przed nią. Zacisnęła obie ręce na końcu kija, skupiła się, wypuszczając powietrze z płuc.
— Proszę o mój kij — rzekł wprost do jej ucha.
— Tak — odparła. — Jest twój. — A potem, nie wiedząc, czy to cokolwiek znaczy, dodała: — Śmierć tę poświęcam Cieniowi. — I wbiła kij prosto w swą pierś, tuż pod mostkiem. Poczuła, jak porusza się i zmienia w jej dłoni, staje się włócznią.
Od chwili śmierci granica pomiędzy uczuciem a bólem całkowicie się zatarła. Laura czuła, jak grot włóczni przebija jej pierś i wychodzi przez plecy. Chwila oporu, pchnęła mocniej i grot wbił się w pana Worlda. Czuła ciepły oddech na zimnej skórze karku, gdy mężczyzna, ryknął z bólu i ze zdumienia, przeszyty włócznią.
Nie rozpoznała wymówionych przez niego słów i języka. Dalej napierała na drzewce, przebijając własne ciało i wbijając włócznię głębiej w niego.
Na jej plecy chlusnęła fontanna gorącej krwi.
— Suka — rzucił po angielsku. — Ty pieprzona suko.
W jego głosie usłyszała bulgot i domyśliła się, iż grot musiał przebić płuco. Pan World poruszał się, czy raczej próbował poruszyć, przy okazji kołysząc też nią. Byli ze sobą złączeni, nabici niczym dwie ryby na jedno ostrze. Teraz miał w ręku nóż; zaczął dźgać ją w piersi i brzuch, szaleńczo, na oślep, nie widząc, co robi.
Nie obchodziło jej to. Czymże są rany dla trupa?
Uderzyła mocno pięścią w przegub mężczyzny. Nóż poleciał na ziemię. Odkopnęła go. Teraz mężczyzna krzyczał i zawodził. Czuła pchnięcia. Rękami napierał na jej plecy, gorące łzy spływały na kark Laury. Krew zalewała jej plecy, ściekała po nogach.
— To musi wyglądać bardzo niestosownie — szepnęła głucho nie bez pewnego rozbawienia.
Poczuła, jak pan World chwieje się za nią. Także się zachwiała, poślizgnęła na krwi — jego krwi — tworzącej kałuże na kamieniach, i oboje runęli na ziemię.
Ptak gromu wylądował na parkingu Skalnego Miasta. Z nieba lały się strugi deszczu. Cień ledwie widział, co dzieje się kilka metrów dalej. Wypuścił pióra ptaka gromu i częściowo zsunął się, a częściowo spadł na mokry asfalt.
Zajaśniała błyskawica. Ptak zniknął.
Cień dźwignął się na nogi.
Parking był w trzech czwartych pusty. Cień ruszył w stronę wejścia, po drodze mijając brązowego forda explorera, zaparkowanego tuż przy murze. Było w nim coś niezwykle znajomego, toteż zerknął ciekawie i dostrzegł tkwiącego wewnątrz mężczyznę, leżącego na kierownicy, jakby zasnął.
Cień otworzył drzwi od strony kierowcy.
Ostatnio widział pana Towna stojącego przed motelem w środku Ameryki. Teraz jego twarz miała zdziwiony wyraz. Kark został fachowo złamany. Cień dotknął jego twarzy. Była jeszcze ciepła.
W powietrzu poczuł zapach, słaby, niczym perfumy kogoś, kto wiele lat temu opuścił pokój, ale i tak rozpoznałby go wszędzie. Trzasnął drzwiami explorera i ruszył przez parking. Przez moment poczuł ból w boku, ostre przeszywające ukłucie. Trwało ono jednak tylko sekundę, a potem minęło.