Выбрать главу

— Co teraz zrobisz? — spytał Cień.

— Nie wiem — odparł Mulligan. Jego zwykle surowa twarz po raz pierwszy od wydarzeń w pokoju Hinzelmanna zaczynała nabierać życia. Jednocześnie stawała się coraz bardziej zatroskana. — Myślę, że mam kilka opcji. Mogę… — Wyprostował dwa palce niczym lufy, wsunął do ust i wyjął. — Wsadzę sobie kulkę w mózg. Albo odczekam kilka dni, póki lód nie zejdzie, przywiążę do nogi kawał betonu i skoczę z mostu. Albo pigułki. Co mi tam, może po prostu pojadę do lasu i tam je zażyję. Nie chcę, by jeden z moich musiał po mnie sprzątać. Zostawmy to władzom okręgowym. — Westchnął i potrząsnął głową.

— Nie zabiłeś Hinzelmanna, Chad. On umarł już bardzo dawno temu, bardzo daleko stąd.

— Dzięki, że to mówisz, Mike. Ale nie, zabiłem go. Z zimną krwią zastrzeliłem człowieka i zatarłem ślady. Jeśli mnie spytasz, czemu to zrobiłem, to tak naprawdę, do diabła, nie potrafię powiedzieć.

Cień wyciągnął rękę i dotknął lekko ramienia swego towarzysza.

— Hinzelmann władał tym miastem. Nie sądzę, byś miał wybór, jeśli chodzi o to, co się tam stało. Myślę, że sam cię sprowadził. Chciał, że abyś usłyszał to, co usłyszałeś. Wrobił cię. Tylko w ten sposób mógł odejść.

Mulligan nadal patrzył przed siebie z nieszczęśliwą miną. Cień widział, że szef policji w ogóle go nie słucha. Zabił Hinzelmanna, zbudował mu stos, a teraz posłuszny ostatniemu życzeniu władcy zamierzał popełnić samobójstwo.

Cień zamknął oczy, przypominając sobie miejsce w głowie, do którego się udał, gdy Wednesday kazał mu przywołać śnieg; miejsce napierające na inne umysły. Uśmiechnął się, choć nie czuł radości, i rzekł:

— Chad. Zostaw to. — W umyśle tamtego dostrzegł chmurę, ciężki, ciemny obłok. Cień niemal go widział. Skupiwszy się, wyobraził sobie, że chmura rozwiewa się, rozpływa niczym poranna mgła. — Chad — powiedział ostro, próbując przeniknąć chmurę. — Teraz to miasto się zmieni. Nie będzie jedynym kwitnącym miastem w regionie dotkniętym recesją. Upodobni się do reszty świata. Czekają was kłopoty, bezrobotni, szaleńcy, przestępstwa, mnóstwo złych rzeczy. Ludzie będą potrzebowali doświadczonego szefa policji. To miasto cię potrzebuje. — Po czym dodał: — Marguerite cię potrzebuje.

Coś poruszyło się w burzowych chmurach wypełniających głowę Mulligana i Cień poczuł zmianę. W tym momencie pchnął, wyobrażając sobie spracowane brązowe ręce Marguerite Olsen, jej ciemne oczy i długie, bardzo długie czarne włosy. Wyobraził sobie, jak przechyla głowę i uśmiecha się krzywo, z rozbawieniem.

— Ona na ciebie czeka — oznajmił Cień i wiedział, że mówi prawdę.

— Margie? — spytał Chad Mulligan.

I w tym momencie, choć Cień nie miał pojęcia, jak tego dokonał, i wątpił, by zdołał uczynić to ponownie, sięgnął w głąb umysłu Chada Mulligana i z niewiarygodną łatwością usunął z niego wydarzenia tego popołudnia, równie obojętnie i precyzyjnie, jak kruk wydziobujący oko martwego zwierzęcia.

Zmarszczki na czole Chada wygładziły się. Policjant zamrugał sennie.

— Idź do Margie — polecił Cień. — Milo cię było poznać, Chad. Dbaj o siebie.

— Jasne — ziewnął Chad Mulligan.

W policyjnym radiu coś zatrzeszczało. Chad sięgnął po mikrofon. Cień wysiadł z radiowozu.

Przeszedł powoli do swego wynajętego samochodu. Pośrodku miasta widział szarą płaszczyznę jeziora. Pomyślał o martwych dzieciach czekających na dnie.

Wkrótce Alison wypłynie na powierzchnię…

Przejeżdżając koło mieszkania Hinzelmanna, dostrzegł, że pióropusz dymu zniknął zastąpiony morzem płomieni. Usłyszał jęk syreny.

Jechał na południe, w stronę autostrady 51. Na ostatnie spotkanie. Przedtem jednak, pomyślał, wpadnie do Madison, aby pożegnać jeszcze kogoś.

* * *

Najbardziej ze wszystkiego Samantha Czarna Wrona lubiła zamykać nocą Kafejkę. Działało to na nią uspokajająco; miała wrażenie, że przywraca porządek światu. Wkładała w odtwarzacz płytę Indigo Girls i kończyła swe obowiązki we własnym tempie, na swój własny sposób. Najpierw czyściła ekspres do kawy. Potem obchodziła cały lokal, sprawdzając, czy wszystkie filiżanki i talerze trafiły z powrotem do kuchni, a gazety, pod koniec dnia zawsze rozrzucone po Kafejce, leżą w równym stosiku przy drzwiach frontowych, gotowe do recyklingu.

Samantha uwielbiała Kafejkę: długą serię pomieszczeń, pełnych kanap, foteli i niskich stolików, na ulicy znanej z książkowych antykwariatów. Nakryła resztki sernika i schowała na noc do wielkiej lodówki. Potem ścierką zgarnęła z lady okruchy. Lubiła być sama.

Ciche pukanie w okno gwałtownie przywołało ją do rzeczywistości. Podeszła do drzwi i wpuściła do środka kobietę mniej więcej w jej wieku, o splecionych w warkoczyki purpurowych włosach. Dziewczyna nazywała się Natalie.

— Witaj — rzuciła Natalie. Wspięła się na palce i ucałowała Sam w miejsce pomiędzy policzkiem a kącikiem ust. Taki pocałunek bywa bardzo znaczący.

— Skończyłaś?

— Prawie.

— Chcesz obejrzeć film?

— Jasne. Z rozkoszą. Zostało mi jeszcze jakieś pięć minut. Może poczytaj sobie „Onion”?

— Widziałam już ten numer. — Natalie przysiadła na krześle niedaleko drzwi. Zaczęła grzebać w stosie odłożonych gazet, póki nie znalazła czegoś ciekawego, i pogrążyła się w lekturze. Tymczasem Sam schowała do woreczka resztę pieniędzy z kasy i umieściła w sejfie.

Sypiały ze sobą od tygodnia. Sam zastanawiała się, czy to już to, miłość, na którą czekała całe życie. Powtarzała sobie, że to jedynie związki chemiczne w mózgu i feromony sprawiają, że czuje się szczęśliwa, kiedy widzi Natalie, i może istotnie tak było. Wiedziała jednak, że uśmiecha się na jej widok i że kiedy są razem, czuje się radosna i swobodna.

— W tej gazecie — oznajmiła Natalie — jest kolejny z tych artykułów. Czy Ameryka się zmienia?

— A zmienia się?

— Tego nie piszą. Może, ale nie wiedzą jak, nie wiedzą czemu i może w ogóle to się nie dzieje.

Sam uśmiechnęła się szeroko.

— No to mamy wszystkie możliwe opcje, prawda?

— Najwyraźniej. — Natalie zmarszczyła brwi i wróciła do lektury.

Sam przepłukała ściereczkę i złożyła ją.

— Chodzi o to, że mimo wszystkiego, co robi rząd, i tak dalej, nagle poczuliśmy się dobrze. Może to po prostu wiosna? Zima była długa i osobiście cieszę się, że minęła.

— Ja też. — Chwila ciszy. — Piszą tutaj, że mnóstwo ludzi miało ostatnio dziwaczne sny. Ja nie miewam dziwacznych snów. Nie dziwaczniejsze niż normalnie.

Sam rozejrzała się, sprawdzając, czy o czymś zapomniała. Nie. Dobra robota. Zdjęła fartuch, powiesiła go w kuchni i zaczęła gasić światła.

— Ja miałam ostatnio dziwaczne sny — powiedziała. — Tak dziwne, że zaczęłam je zapisywać. Notuję wszystko, gdy tylko się obudzę. Ale kiedy to później czytam, nic nie ma sensu.

Włożyła płaszcz i tanie rękawiczki.

— Zajmowałam się kiedyś snami — powiedziała Natalie. Natalie zajmowała się kiedyś wieloma rzeczami, od dziwacznych technik samoobrony i duchowości indiańskiej po feng shui i taniec nowoczesny. — Opowiedz mi o nich. Powiem ci, co znaczą.

— Zgoda. — Sam otworzyła drzwi i zgasiła ostatnią lampę. Wypuściła Natalie na ulicę i starannie zamknęła za sobą na klucz drzwi Kafejki. — Czasami śniłam o ludziach spadających z nieba. Nieraz jestem pod ziemią i rozmawiam z kobietą o głowie bawołu. A czasami śni mi się facet, którego w zeszłym miesiącu pocałowałam w barze.