Wielu dobrych ludzi przeczytało rękopis i podzieliło się ze mną cennymi uwagami, poprawkami, słowami zachęty i informacjami. Jestem zwłaszcza wdzięczny Colinowi Greenlandowi i Susannie Clarke, Johnowi Clute i Samuelowi R. Delany’emu. Chciałbym też podziękować Owlowi Goingbackowi (który naprawdę ma najbardziej odlotowe nazwisko świata), Iselin Rosjo Evensen, Peterowi Straubowi, Jonathanowi Carrollowi, Kelli Bickman, Diannie Graf, Lenny’emu Henry’emu, Pete’owi Atkinsowi, Amy Horsting, Chrisowi Ewenowi, Tellerowi, Kelly Link, Barb Gilly, Willowi Shetterly’owi, Connie Zastoupil, Rantzowi Hoseleyowi, Dianie Schutz, Steve’owi Brustowi, Kelly Sue DeConnick, Roz Kaveney, łanowi McDowellowi, Karen Berger, Wendy Japhet, Terje Nordberg, Gwendzie Bond, Therese Littleton, Lou Aronice, Hyowi Benderowi, Markowi Askwithowi, Alanowi Moore (który pożyczył mi „Litvinoff’s Book”) i prawdziwemu Joe Sandersowi. Dziękuję też Rebecce Wilson, a także Stacy Weiss za jej uwagi. Po przeczytaniu pierwszego szkicu Diana Wynne Jones ostrzegła mnie, co to za książka i jakie wiążą się z tym niebezpieczeństwa. Jak dotąd nie pomyliła się ani razu.
Chciałbym, żeby profesor Frank McConnell wciąż był z nami. Myślę, że spodobałaby mu się ta powieść.
Kiedy skończyłem pierwszą wersję, uświadomiłem sobie, że kilka innych osób poruszało już przede mną podobne tematy: zwłaszcza mój ulubiony niemodny autor, James Branch Cabell; nieżyjący już Roger Żelazny i oczywiście jedyny w swoim rodzaju Harlan Ellison, którego zbiór opowiadań Deathbird Stories odcisnął się piętnem gdzieś w głębi mojego umysłu, kiedy jeszcze byłem w wieku, gdy książka potrafi odmienić człowieka na zawsze.
Niespecjalnie pojmuję, po co miałbym pozostawiać listę utworów muzycznych, których słuchałem, pisząc książkę, a było ich naprawdę mnóstwo. Niemniej jednak, bez Dream Cafe Grega Browna i 69 Love Songs Magnetic Fields byłaby to zupełnie inna powieść. Dzięki zatem, Greg i Stephin. Uważam też, że powinienem poinformować was, iż muzyki z Domu na Skale można wysłuchać na taśmie bądź CD i obejmuje to maszynę Mikado oraz Największą Karuzelę Świata. Zupełnie nie przypomina to niczego, co mieliście okazję słyszeć, co nie znaczy, że jest od tego lepsze. Oto adres: The House on the Rock, Spring Green, WI 53588 USA, telefon (608) 935-3639.
Moi agenci — Merrilee Heifetz z Writers House, Jon Levin i Erin Culley La Chapelle z CAA — stali się dla mnie idealną próbną publicznością i filarami mądrości.
Wiele osób, które czekały na rzeczy obiecane, gdy tylko skończę, okazało zdumiewającą cierpliwość. Chciałbym podziękować miłym ludziom z wytwórni Wamer Brothers (zwłaszcza Kevinowi McCormickowi i Lorenzo di Bonaventurze), w Village Roadshow, w Sunbow i w Miramaxie; a także Shelly Bond, która zniosła naprawdę wiele.
Dwoje ludzi, bez których…: Jennifer Hershey z Harper Collinsa w Stanach i Doug Young z Hodder Headline w Anglii. Mam szczęście do redaktorów, a to dwoje najlepszych redaktorów, jakich zdarzyło mi się spotkać. Do tego oboje są cierpliwymi, spokojnymi i głęboko stoickimi ludźmi, zwłaszcza w obliczu upływających ekspresowo terminów, mijających nas niczym suche liście unoszone porywistym wiatrem.
Potem, w Headline pojawił się Bili Massey, który spojrzał na książkę sokolim redaktorskim okiem. Kelly Notaras przeprowadziła ją przez produkcję z wdziękiem i zapałem.
I w końcu chciałbym podziękować mojej rodzinie, Mike’owi, Mary, Holly i Maddy, najcierpliwszym ludziom ze wszystkich, ludziom, którzy mnie kochają i przez długi czas podczas pisania tej książki znosili moje wyjazdy, kiedy pisałem i odnajdywałem Amerykę — która, jak się okazało, gdy w końcu ją znalazłem, cały czas leżała właśnie w Ameryce.
Neil Gaiman
Okolice Kinsale, okręg Cork
15 stycznia 2001
SŁOWO OD TŁUMACZA
Neil Gaiman lubi zabawy słowem. Czasami sięgają one poziomu, na którym próby przełożenia tak, by nie zatracić wielości znaczeń, dawałyby efekt sztuczny, jeśli nie wręcz komiczny. Z drugiej zaś strony szkoda byłoby, gdyby czytelnikowi umknęła gra skojarzeń. Zdecydowałam się więc wyjaśnić znaczenie trzech istotnych dla akcji Amerykańskich bogów nazwisk — dopiero tutaj, gdyż wszelkie przypisy w tekście psułyby zabawę z odkrywania akcji. Oto i one:
Wednesday — dosłownie oznacza środę, który to dzień wywodzi swą angielską nazwę od imienia boga Wotana, czyli Odyna właśnie. Nota bene Wednesday na samym początku wspomina, że w zasadzie mógłby nazwać się Czwartkiem — czwartek to z kolei dzień Thora.
Lyesmith — czyli Lie-smith, kowal kłamstw. Loki w mitologii nordyckiej jest mistrzem kłamstwa.
Mike Ainsel — aluzja do szkockiej legendy o chłopczyku i wróżce imieniem Ainsel (co oznacza Own Self, czyli Ja sam). Chłopczyk poznawszy wróżkę przedstawił jej się jako My Ainsel; kiedy później w zabawie niechcący zrobił jej krzywdę, matka wróżki zrozumiała, że jej dziecko zraniło się samo. Kiedy zatem Wednesday nazywa Cienia Samym Sobą…