Выбрать главу

Człowiek-bawół patrzył na Cienia. Wyprostował się i jakby nagle urósł. W jego oczach zapłonął ogień. Otworzył zaśliniony pysk. Jego wnętrze także było czerwone. Płonęło ogniem wnętrza ciała spod ziemi.

— We wszystko! — ryknął człowiek-bawół.

Świat pochylił się i zawirował — i Cień znów siedział w samolocie. Lecz wszystko wokół wciąż się kołysało. Na przedzie samolotu jakaś kobieta krzyknęła.

Wokół nich zajaśniały błyskawice. Przez interkom usłyszeli głos kapitana, który informował, że spróbuje nabrać wysokości, by uwolnić się od burzy.

Samolot kołysał się i dygotał. Cień zastanowił się przelotnie, czy wkrótce zginie. Uznał, że to możliwe, lecz mało prawdopodobne. Wyglądał przez okno, patrząc na horyzont rozświetlony jasnymi błyskawicami.

A potem znów zasnął. Śniło mu się, że wrócił do więzienia, a Lokaj szepcze w kolejce po żarcie, że ktoś wykupił kontrakt na jego życie. Cień jednak nie mógł się dowiedzieć kto ani dlaczego. A kiedy się obudził, podchodzili do lądowania.

Wygramolił się z samolotu, mrugając w oszołomieniu.

Wszystkie lotniska w gruncie rzeczy wyglądają tak samo — nieważne gdzie jesteś, jesteś na lotnisku. Kafelki, korytarze, toalety, bramki, kioski z gazetami, jarzeniówki. To lotnisko także wyglądało typowo; niestety, jednak nie było miejscem, do którego zmierzał. Było stanowczo za duże. Zbyt wiele ludzi, zdecydowanie zbyt wiele bramek.

— Przepraszam panią?

Kobieta spojrzała na niego znad papierów.

— Słucham?

— Co to za lotnisko?

Przyjrzała mu się, zaskoczona, jakby próbując stwierdzić, czy z niej żartuje.

— St. Louis — odparła w końcu.

— Myślałem, że samolot leci do Eagle Point.

— Bo leciał. Skierowali go tutaj z powodu burzy. Nie ogłosili tego?

— Pewnie tak. Spałem.

— Musi pan porozmawiać z tamtym człowiekiem w czerwonej kurtce.

Mężczyzna niemal dorównywał mu wzrostem. Wyglądał jak ojciec z sitkomu z lat siedemdziesiątych. Wpisał coś w komputer i kazał Cieniowi ruszyć — biegiem! — do bramki po drugiej stronie terminalu.

Cień przebiegł przez lotnisko. Gdy jednak dotarł na miejsce, drzwi już się zamykały. Patrzył przez szybę na startujący samolot.

Kobieta na stanowisku pomocy (niska, brązowoskóra, z pieprzykiem na nosie) naradziła się z jeszcze jedną kobietą, gdzieś zatelefonowała („Nie, to niemożliwe. Właśnie go odwołali”.), po czym wydrukowała kolejną kartę pokładową.

— To dla pana — oznajmiła. — Zadzwonimy na bramkę i uprzedzimy, że już pan idzie.

Cień czuł się jak groszek przerzucany między trzema kupkami. Jak karta wtasowywana w talię. Znów biegł przez lotnisko, by trafić w pobliże miejsca, w którym wysiadł.

Drobny mężczyzna przy bramce odebrał od niego kartę pokładową.

— Czekaliśmy na pana — powiedział, oddzierając pasek z numerem miejsca 17D. Cień wbiegł do samolotu. Drzwi zamknęły się tuż za nim.

Przeszedł przez przedział pierwszej klasy — zaledwie cztery fotele, trzy z nich zajęte. Brodaty człowiek w jasnym garniturze, siedzący przy pustym miejscu z przodu, uśmiechnął się szeroko, po czym uniósł rękę i gdy Cień przechodził obok, postukał w zegarek.

Tak, tak, przeze mnie się spóźnisz — pomyślał Cień. — Obyś nie miał większych zmartwień.

Wędrował między fotelami. Uznał, że samolot jest prawie pełny, kiedy jednak dotarł na koniec, odkrył jak bardzo — na miejscu 17D siedziała już kobieta w średnim wieku. Cień pokazał jej kupon z karty. Ona wyjęła swój. Były identyczne.

— Zechce pan zająć miejsce — poprosiła stewardesa.

— Niestety — odparł. — Nie mogę.

Stewardesa mlasnęła językiem, sprawdziła karty pokładowe, potem poprowadziła go na przód samolotu i wskazała pusty fotel w pierwszej klasie.

— Chyba ma pan dziś szczęście — powiedziała. — Życzy pan sobie coś do picia? Mamy dość czasu przed startem. Jestem pewna, że po tym wszystkim ma pan ochotę na drinka.

— Poproszę piwo — powiedział Cień. — Jakie państwo mają.

Stewardesa odeszła.

Mężczyzna w jasnym garniturze, siedzący obok Cienia, postu-kał paznokciem w zegarek — czarny Rolex.

— Spóźniłeś się — oznajmił i uśmiechnął się szeroko. W tym uśmiechu nie było ani krzty ciepła.

— Słucham?

— Powiedziałem, że się spóźniłeś.

Stewardesa wręczyła Cieniowi szklankę piwa.

Przez chwilę zastanawiał się, czy jego sąsiad przypadkiem nie oszalał. Potem uznał, że zapewne chodzi mu o samolot czekający na ostatniego pasażera.

— Przepraszam, że was zatrzymałem — rzekł uprzejmie. — Spieszy się pan?

Samolot cofnął się od bramki. Stewardesa wróciła i odebrała Cieniowi piwo. Mężczyzna w jasnym garniturze uśmiechnął się do niej, mówiąc: „Nie martw się, moja droga, będę jej pilnował”, a ona pozwoliła mu zatrzymać szklankę Jacka Danielsa, protestując bez przekonania, że stanowi to naruszenie przepisów. (Pozwól, że ja to osądzę, moja droga).

— Czas jest tu niewątpliwie istotny — oznajmił mężczyzna. — Ale nie, martwiłem się po prostu, że nie zdążysz na samolot.

— To bardzo uprzejme z pańskiej strony.

Samolot tkwił niespokojnie na ziemi, drżąc z niecierpliwości. Silniki ryczały, gotowe do startu.

— Uprzejme, akurat — mruknął mężczyzna w jasnym garniturze. — Mam dla ciebie pracę, Cień.

Głośniejszy ryk silników. Mały samolot szarpnął się naprzód, wciskając Cienia w siedzenie — a potem byli już w powietrzu. Światła lotniska gasły w dole. Cień przyjrzał się uważnie siedzącemu obok człowiekowi.

Mężczyzna miał rudosiwe włosy, brodę bardzo krótką, siwo-rudą. Kanciasta, kwadratowa twarz, jasnoszare oczy. Garnitur wyglądał na kosztowny. Miał barwę stopionych lodów waniliowych. Do tego krawat z ciemnoszarego jedwabiu i spinka w kształcie srebrnego drzewa: pień, gałęzie, głębokie korzenie.

Podczas startu trzymał szklankę Jacka Danielsa. Nie uronił ani kropli.

— Nie spytasz, jaką pracę? — rzekł.

— Skąd pan wie, kim jestem?

Mężczyzna zaśmiał się.

— Odkrycie tego, jak nazywają się ludzie, to najłatwiejsza rzecz pod słońcem. Trochę wiedzy, trochę szczęścia, odrobina pamięci. Spytaj, jaką pracę.

— Nie — odparł Cień. Stewardesa przyniosła mu kolejną szklankę piwa. Pociągnął łyk.

— Czemu nie?

— Wracam do domu. Czeka tam już na mnie praca. Nie chcę innej.

Szeroki uśmiech mężczyzny w zasadzie się nie zmienił. Teraz jednak Cień dostrzegł w nim rozbawienie.

— W domu nie czeka na ciebie żadna praca. Nic tam na ciebie nie czeka. Ja tymczasem proponuję ci całkowicie legalne zajęcie — niezłą płacę, niezłe zabezpieczenie, imponujące premie. Jeśli pożyjesz dość długo, dorzucę nawet plan emerytalny. Masz na to ochotę?

— Pewnie przeczytał pan moje imię na nalepce na torbie — powiedział Cień.

Tamten milczał.

— Kimkolwiek pan jest, nie mógł pan wiedzieć, że polecę tym samolotem. Sam tego nie wiedziałem. I gdyby mój lot nie został skierowany do St. Louis, w ogóle by mnie tu nie było. Podejrzewam, że robi pan sobie dowcip. Może to jakiś numer, ale będzie lepiej, jeśli zakończymy naszą rozmowę.

Cień wziął magazyn lotniczy. Mały samolocik podskakiwał na niebie, utrudniając koncentrację. Słowa pływały w jego umyśle niczym mydlane bańki, gdy je czytał, by po sekundzie zniknąć bez śladu.