Выбрать главу

– Walczyliśmy dziś w sądzie trzy godziny i wygraliśmy. Myślałem, że na tym koniec. Ale wszyscy dziennikarze są przeciwko mnie, niemal co do jednego. W redakcji wrze. Zakrawa na cud, że w ogóle wyszedł dzisiejszy numer.

W tej chwili toczy się zebranie komisji zakładowej i na sto procent podejmą wniosek o wotum nieufności wobec mnie. Ale kierownictwo i zarząd stoją twardo po mojej stronie, więc nie jest tak źle. To bój na śmierć i życie.

Clive wskazał Vernonowi krzesło w kuchni, a on osunął się na nie i wsparłszy się łokciami o stół, zakrył twarz dłońmi i jęknął.

– Chrzanione pobożnisie. Przecież staram się uratować tę ich zasraną gazetę i zafajdane miejsca pracy. Ale oni woleliby to wszystko stracić, niż poświęcić jeden pierdolony przecinek. Żyją w fikcji. Zasługują na to, żeby powyzdychać z głodu.

Clive nie miał pojęcia, o czym Vernon mówi, lecz się nie odzywał. Dolał przyjacielowi wina, bo jego kieliszek znów był pusty, i odwrócił się do kuchenki, żeby wyjąć z piekarnika dwa brojlery. Vernon dźwignął neseser na kolana. Wziął głęboki, uspokajający oddech oraz kolejny haust chambertina, po czym odpiął zatrzaski. Zawahał się i wreszcie rzekł ściszonym głosem:

– Posłuchaj, chcę poznać twoje zdanie w tej sprawie, i to nie dlatego, że w pewien sposób dotyczy to również ciebie i że co nieco już wiesz, ale dlatego, że jesteś spoza branży, a ja chciałbym usłyszeć opinię kogoś z zewnątrz. Chyba odchodzę od zmysłów…

Mrucząc ostatnie słowa pod nosem, pogrzebał w neseserze i wyjął dużą, usztywnioną kopertę, z której wydobył trzy czarno – białe zdjęcia. Clive zgasił gaz pod rondlami i usiadł. Pierwsza fotografia, którą Vernon wcisnął mu w ręce, ukazywała Juliana Garmony'ego w prostej sukience do pół łydki, pozującego jak modelka na wybiegu, z rękoma lekko odsuniętymi od ciała, z jedną nogą wysuniętą do przodu, ze ściągniętymi odrobinę kolanami. Pod sukienką sterczały małe sztuczne piersi i widać było skrawek ramiączka od stanika. Minister miał umalowaną twarz, ale dyskretnie, bo naturalna bladość dobrze się komponowała, a szminka nadała surowym, wąskim ustom rys zmysłowości. Włosy były wyraźnie jego własne, krótkie, faliste, uczesane z przedziałkiem, tak że sprawiał eleganckie, ale zarazem rozpustne i nieco słoniowate wrażenie. W żadnym wypadku nie było to coś, co mogłoby ujść za niewinne przebranie albo śmiały wybryk na użytek aparatu fotograficznego. Na twarzy ministra malowało się napięcie i zapamiętałość człowieka ukazanego w stanie podniecenia seksualnego. Śmiałe spojrzenie prosto w obiektyw tchnęło świadomym wyuzdaniem. Oświetlenie było przyćmione, fachowo zrealizowane.

– Molly – rzekł Clive, jak gdyby do siebie.

– Trafiłeś w dziesiątkę – odparł Vernon. Patrzył pożądliwie, czekając na reakcję przyjaciela, Clive tymczasem dalej przyglądał się zdjęciu, po części z chęci skrycia swych myśli. Najpierw poczuł zwyczajną ulgę, ulgę ze względu na Molly. Zagadka została rozwiązana. Oto, co pociągało ją w Garmonym: jego skryte życie, jego słabe strony i zaufanie, które niechybnie zbliżało ich do siebie coraz bardziej. Kochana Molly. Z pewnością była twórcza i figlarna, z pewnością go podpuszczała, wiodła coraz głębiej w marzenia, których nie mogła urzeczywistnić Izba Gmin, on zaś wiedział, że może na niej polegać. Gdyby zachorowała na co innego, niechybnie dopilnowałaby, żeby zdjęcia zostały zniszczone, zanim nastąpił koniec. Czy kiedykolwiek wykroczyło to poza sypialnię? Restauracje w zagranicznych miastach? Dwie dziewczyny wypuszczające się w miasto? Molly wiedziałaby, co i jak. Znała stroje i miejsca i niechybnie uwielbiała takie zabawne spiskowanie, bzdurność i seksowność tego wszystkiego. Clive znów sobie przypomniał, jak bardzo ją kochał.

– No i? – zapytał Vernon.

Żeby go powstrzymać, Clive wyciągnął rękę po drugie zdjęcie. Na nim, przedstawiającym ujęcie głowy i ramion, Garmony ubrany był w jedwabny kobiecy strój. Wysokie rękawy i karczek obszyto niewyszukaną koronką. Być może miał na sobie bieliznę. Efekt był jednak mniej udany, gdyż spod przebrania wyzierała przyczajona męskość, wyłaniały się żałosne pragnienia i nie spełnione nadzieje jego pogmatwanej tożsamości. Umiejętne operowanie światłem przez Molly nie zatarło konturów wydatnej kości żuchwowej dużej głowy ani wypukłości jabłka Adama. Wyglądał zupełnie inaczej, niż sądził. Te zdjęcia powinny się wydawać niedorzeczne – pomyślał Clive – one niedorzeczne, ale z jakiegoś powodu zdjęła go groza. Tak mało wiemy o sobie nawzajem. Na ogół leżymy zanurzeni, jak kawałki kry, wystając nad powierzchnię zimną i białą skorupą naszych społecznych bytów. Oto miał przed oczami rzadki widok tego, co spoczywa pod powierzchnią, widok prywatności i zamętu pojedynczego człowieka, godności wywróconej do góry nogami przez przemożny imperatyw czystej fantazji i czystej myśli, przez nieusuwalny ludzki pierwiastek – umysł.

Po raz pierwszy Clive zaczął się zastanawiać, jak by to było, gdyby czuł sympatię do Garmony'ego. Stało się to możliwe dzięki Molly. Na trzecim zdjęciu minister miał na sobie szeroką marynarkę od Chanel i wzrok wbity w podłogę; być może na wewnętrznym ekranie własnego jestestwa był stuprocentową, realną kobietą, ale patrzący widział tylko unik. Spójrz prawdzie w oczy, jesteś mężczyzną. O wiele lepiej mu to wychodziło, gdy zwracał się prosto w obiektyw, swym roszczeniem stawiając czoło widzowi.

– No i? – Vernon tracił cierpliwość.

– Zadziwiające.

Clive oddał zdjęcia. Nie potrafił jasno myśleć, mając przed oczyma pozy Garmony'ego.

– Rozumiem więc – odezwał się – że walczysz, by zdjęcia nie dostały się do gazety.

Po części droczył się złośliwie, po części zaś starał się opóźnić wyrażenie swego zdania. Vernon popatrzył na niego zdumiony.

– Oszalałeś? Przecież to wróg. Przecież właśnie ci powiedziałem, że udało nam się uchylić sądowy zakaz publikowania.

– No tak, oczywiście. Przepraszam, nie nadążam.

– Chcę je opublikować w następnym tygodniu. Co o tym myślisz?

Clive odchylił się na krześle i splótł dłonie na karku.

– Myślę że twoi dziennikarze mają rację – powiedział dobitnie. – To okropny pomysł.

– Jak to?

– Zniszczysz go w ten sposób.

– Pewnie, cholera, że zniszczę.

– Chodzi mi o to, że zniszczysz go jako człowieka.

– Mhm.

Zapadło napięte milczenie. Clive miał w głowie tak wielki natłok obiekcji, że zdawały się one przekreślać siebie nawzajem.

Vernon posunął swój kieliszek po stole, żeby mu dolać wina, i rzekł:

– Nie rozumiem. Przecież ten facet to najgorsza zaraza. Sam tak nieraz mówiłeś.

– Fakt, to kanalia – przyznał Clive.

– Chodzą słuchy, że w listopadzie pokusi się o przewodnictwo w partii. To byłaby tragedia dla kraju, gdyby został premierem.

– I ja ta k myślę.

– No więc? – Vernon rozłożył ręce.

Znowu zapadła cisza. Clive wpatrywał się w pęknięcia na suficie, formułując myśli w głowie.

– Powiedz mi coś – przemówił w końcu. – Czy uważasz, że to coś złego, gdy mężczyzna przebiera się za kobietę?

Vernon jęknął. Zaczynał się zachowywać jak pijany. Z pewnością łyknął parę głębszych przed przyjazdem.

– Clive, na miłość boską!

– Kiedyś pochwalałeś rewolucję obyczajową. Stawałeś w obronie homoseksualistów.

– Nie wierzę własnym uszom.

– Stawałeś w obronie przedstawień i filmów, których inni chcieli zakazać. Nie dalej jak w zeszłym roku stanąłeś w obronie tych kretynów, których sądzono za to, że wbijali sobie gwoździe w jądra.

Vernon się skrzywił.