Czując się nagle lekko, Vernon wstał i zaprosił Franka do innego baru na jeszcze jeden kieliszek. Wyraźnie nadszedł czas, by zacząć słuchać, co mówią młodsi pracownicy, i włączyć ich do gry. Usiadłszy przy stoliku, Frank zapalił papierosa i taktownie obrócił krzesło, by wydmuchiwać dym w przeciwną stronę. Przyjął zafundowany mu kieliszek i mówił dalej. Oczywiście nie widział zdjęć, ale jest pewien, że ich opublikowanie to właściwe posunięcie. Chce zapewnić Vernona o swym poparciu, a nawet więcej. Chce się na coś przydać i dlatego właśnie dotąd nie opowiedział się za nim otwarcie. Przeprosił go na chwilę i podszedł do lady, gdzie zamówił kiełbaskę z tłuczonymi ziemniakami, a wtedy Vernon wyobraził sobie pustą kawalerkę albo poddasze, gdzie na zastępcę kierownika działu zagranicznego nie czeka żadna dziewczyna. Frank usiadł.
– Mogę cię informować na bieżąco – rzekł z przejęciem. – Będziesz wiedział, co ludzie mówią. Mogę się zorientować, kto cię popiera. Ale żeby to robić, muszę zachowywać pozorną bezstronność, nie wolno mi się angażować. Co ty na to?
Vernon się nie zdeklarował. Zbyt długo był w branży, by wiedząc tak niewiele, pobłogosławić szpiega w redakcji. Skierował więc rozmowę na politykę Garmony'ego i następne pół godziny minęło im przyjemnie na smakowaniu wspólnej pogardy dla ministra. Jednak trzy dni później, kiedy Vernon zaczął biegać po korytarzach, zaskoczony zaciekłością opozycji i bliski lekkiego zwątpienia -ale tylko lekkiego – wrócił z Dibbenem do tego samego pubu, do tego samego stolika, by pokazać mu zdjęcia. Wrażenie, jakie na nim sprawiły, podniosło go na duchu. Frank patrzył długo na wszystkie fotografie po kolei, nie mówiąc ani słowa, kręcąc tylko głową. Potem włożył je z powrotem do koperty i rzekł ściszonym głosem:
– Niewiarygodne. Co za hipokryzja. Siedzieli chwilę zadumani, po czym dodał:
– Musisz postawić na swoim. Nie daj się powstrzymać. To przekreśli jego szansę na fotel premiera. To go wykończy nieodwołalnie. Słuchaj, Vernon, możesz na mnie liczyć.
Wprawdzie poparcie wśród młodszych dziennikarzy nie było aż tak jednoznaczne, jak twierdził Dibben, to jednak w dniach, które zeszły na uspokajaniu nastrojów w redakcji, dobrze było zdawać sobie sprawę, jakie argumenty trafiają do przekonania. Dzięki schadzkom za szafą grającą, Vernon rozeznał się, kiedy i dlaczego w opozycji powstały podziały i kiedy powinien dokręcić śrubę. W trakcie planowania i rozsiewania zajawek wiedział dokładnie, którego z gramatyków odizolować, żeby go łatwiej urobić. Podebrał kilka pomysłów Dibbenowi, który wychylił się z dobrymi sugestiami. A najważniejsze, że mógł z kimś porozmawiać, że znalazł kogoś, kto podobnie jak on miał zapał i poczucie misji, kto instynktownie pojmował doniosłość sprawy i dodawał mu otuchy, gdy wszyscy inni kręcili nosem.
Po skaperowaniu dyrektora spółki i rozpisaniu zajawek, a także w obliczu rosnącego nakładu gazety i dyskretnego wprawdzie, ale wzmożonego entuzjazmu, którym zarażali się kolejni dziennikarze, spotkania z Dibbenem przestały być koniecznością. Niemniej Vernon zamierzał nagrodzić go za lojalność, postanowił więc wysunąć go jako kandydata do posady Lettice, czyli na stanowisko kierownika działu publicystycznego. Jej opieszałość w sprawie bliźniaków syjamskich wystawiła ją na odstrzał. Dodatek na temat szachów był przypieczętowaniem wyroku śmierci.
W czwartek rano, czyli ostatniego dnia przed opublikowaniem zdjęć, Vernon i jego adiutant wjechali razem na czwarte piętro przedpotopową windą, która zdawała się mieć zszargane nerwy. Vernon przeniósł się w czasy swych studenckich występów aktorskich, w czasy prób generalnych, spoconych dłoni, ucisku w dołku i rozwolnienia. Nim poranne kolegium dobiegnie końca, cała góra, to jest wszyscy kierownicy działów i jeszcze parę innych osób na dodatek, zobaczy zdjęcia. Pierwsza część nakładu szła zawsze do druku o piątej piętnaście, ale tym razem dopiero o wpół do dziesiątej, a więc w porze nadejścia drugiej partii, wizerunek Garmony'ego, jego kreacja i rzewne spojrzenie staną się migającą plamą na stalowych wałkach nowej drukarni w Croydon. Rzecz polegała na tym, by pozbawić konkurencję wszelkich szans storpedowania sensacji w późniejszych wydaniach swych tytułów. Ciężarówki kolportażu wyjadą na ulice o jedenastej. Wtedy będzie już za późno, by zatrąbić do odwrotu.
– Czytałeś dzisiejszą prasę? – zapytał Vernon.
– Tak. Skręcają się ze złości.
Tego dnia wszystkie gazety, poważne dzienniki i reszta, poczuły się zmuszone do opublikowania artykułów na pokrewne tematy. W każdym nagłówku, w każdym gorączkowo wypracowanym nowym ujęciu problematyki wyczuwało się niechęć i zawiść. „The Independent" zamieścił nudnawy tekst o ustawach chroniących prywatność obywatela w dziesięciu różnych krajach. W „Daily Telegraph" nadęty psycholog teoretyzował na temat przebierania się za płeć przeciwną, a „Guardian" poświęcił dwie strony, zdominowane zdjęciem J. Edgara Hoovera w stroju koktajlowym, na szydercze, przemądrzałe wypociny o transwestytach w życiu publicznym. Żadna z gazet nie przemogła się, by wspomnieć o „The Judge". „Daily Mirror" i „The Sun" skupiły się na życiu Garmony'ego w jego majątku w Wiltshire. Obie gazety pokazały podobne, gruboziarniste zdjęcia z teleobiektywu przedstawiające ministra spraw zagranicznych i jego syna znikających w mroku stodoły. Olbrzymie wrota ziały czeluścią i sposób, w jaki światło padało na twarz Garmony'ego, omijając ręce, dawał do zrozumienia, że oto widać człowieka, którego rychło wchłonie czarna dziura.
Między drugim a trzecim piętrem Frank wcisnął guzik „stop", by zatrzymać maszynerię wciągarki. Winda stanęła ze straszliwym szarpnięciem, które zmroziło Vernona. Zdobione mosiądzem i mahoniem pudło zaskrzypiało, kołysząc się w środku szybu. Odbyli już wcześniej kilka podobnych szybkich narad. Vernon poczuł się w obowiązku pokryć trwogę nonszalancją.
– Króciutko – rzekł Frank. – McDonald ma wygłosić mowę na kolegium. Nie powie, ani że byli w błędzie, ani że ty byłeś w błędzie. No ale wiesz, będą powinszowania od wszystkich, no i skoro sprawy idą do przodu, to stańmy razem w gotowości.
– Doskonale – odparł Vernon. Przyjemnie będzie słuchać, jak jego zastępca przeprasza, udając, że tego nie robi.
– Poza tym niewykluczone, że inni się dołączą, może nawet będą oklaski, tego rodzaju rzeczy. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to myślę, że nadal powinienem trzymać się w cieniu, nie pokazywać jeszcze swoich barw na tym etapie.
Vernon poczuł przelotny wewnętrzny niepokój, jak gdyby napiął się odruchowo jakiś zapomniany mięsień. Ogarnęła go w równej mierze ciekawość i nieufność, ale było już za późno na cokolwiek, zatem odparł:
– Jasne. Potrzebuję cię nadal w tej samej roli. Najbliższe dni mogą być decydujące.