Gdyż wszystkie oznaki na niebie i ziemi wskazywały, że Clive jest niepoczytalny. Coś należało z tym zrobić. W postanowieniu tym utwierdziło Vernona odczucie, że w czasie, kiedy jego kariera legła w gruzach, kiedy cały świat okrutnie go traktował, najgorzej ze wszystkich zachował się wobec niego stary przyjaciel, a to już było niewybaczalne. I zakrawało na szaleństwo. Zdarza się niekiedy, że u tych, którzy roztrząsają krzywdy, chęć rewanżu miesza się, dla nich dogodnie, z poczuciem obowiązku. W trakcie mijających godzin Vernon kilkakrotnie sięgał po piątkowy numer „The Judge", żeby po raz kolejny przeczytać o medycznej aferze w Holandii. Później na własną rękę zasięgnął paru informacji przez telefon. Upływały bezczynne godziny, a on siedział w kuchni, pijąc kawę i rozmyślając nad swymi pogrzebanymi nadziejami. Zastanawiał się, czy powinien zadzwonić do Clive'a w fałszywym geście pojednania i zaprosić go do Amsterdamu.
3
Czy wszystko jest dograne? Czy nie zapomniał o niczym? Czy to naprawdę legalne? Clive zadawał sobie te pytania w ciasnocie boeinga 757 stojącego w zamarzającej mgle na północnym krańcu lotniska w Manchesterze. Pogoda miała się wkrótce poprawić, a pilot chciał utrzymać miejsce w kolejce do odlotów, zatem pasażerowie siedzieli w stłumionej ciszy, pokrzepiając się zawartością wózka z trunkami. Było południe, Clive zamówił więc kawę, koniak i tabliczkę czekolady. Tkwił przy oknie w rzędzie pustych foteli i poprzez rozstępy w zwałach mgły dostrzegał inne samoloty rywalizujące ze sobą w postrzępionych i zbiegających się rzędach; z ich sylwetek wyzierała jakaś zaduma i łobuzerstwo: oczy jak szparki pod małymi móżdżkami, karłowate, skrępowane ramiona, zadarte i poczerniałe odbyty – podobne stworzenia nigdy nie mogłyby się troszczyć o siebie nawzajem.
Odpowiedź była twierdząca – skrupulatnie wszystko sprawdził i zaplanował. To się naprawdę wydarzy – na tę myśl odczuwał dreszcz emocji. Podniósł rękę w kierunku uśmiechniętej dziewczyny w niebieskim kapelusiku na bakier, która wydawała się szczerze zachwycona, że postanowił zafundować sobie drugą buteleczkę i że to do niej należy przywilej jej podania. Ogółem rzecz biorąc – zważywszy na to, przez co ostatnio przeszedł i co jeszcze go czekało, oraz mimo świadomości, że wypadki niechybnie nabiorą teraz zawrotnego tempa – czuł się całkiem znośnie. Przegapi kilka pierwszych godzin prób, ale co tam, słuchanie orkiestry rozeznającej się w nowym utworze zawsze jest katorgą. Może powinien odpuścić sobie cały pierwszy dzień? Bank zapewnił go, że wwóz dziesięciu tysięcy dolarów w walizce nie stanowi naruszenia prawa i że wcale nie musi się tłumaczyć na Schiphol. Co się zaś tyczy policji w Manchesterze, to uważał, że spisał się całkiem dobrze: traktowano go z szacunkiem i w gruncie rzeczy czuł nawet lekkie ukłucie tęsknoty za ożywczą atmosferą komendy i mężczyznami pracującymi pod presją, z którymi tak dobrze mu się współdziałało.
Kiedy Clive w najczarniejszym nastroju przyjechał z dworca, przeklinając Vernona przez całą drogę z Euston, sam nadinspektor przyszedł do dyżurki, by go powitać. Wydawał się ogromnie wdzięczny, że wielki kompozytor przebył taki szmat drogi z Londynu, by pomóc w dochodzeniu. Tak naprawdę nikt nie miał mu za złe, że nie zgłosił się wcześniej. Jesteśmy wniebowzięci – mówili różni policjanci – że przysłuży się pan do wykrycia przestępcy. W trakcie przesłuchania, kiedy Clive składał zeznania, dwaj oficerowie śledczy zapewnili go, że w pełni zdają sobie sprawę, jak ciężko jest pisać symfonię na zamówienie, gdy zbliża się ostateczny termin, i przed jakim dylematem stanął, kiedy siedział w kucki za skałą. Wypytywali go z zaciekawieniem o problemy związane ze skomponowaniem kluczowej linii melodycznej. Czy mógłby im ją zanucić? Oczywiście, że może. Co jakiś czas jeden z nich mówił: „A teraz proszę sobie przypomnieć, jak wyglądał ten mężczyzna". Okazało się, że nadinspektor studiuje filologię angielską na uniwersytecie otwartym i szczególnie interesuje się twórczością Blake' a. W bufecie, przy kanapkach z bekonem, udowodnił, że zna na pamięć całe Zatrute drzewo, a Clive z kolei powiedział mu o opracowaniu muzyki do tego samego wiersza w 1978 roku i jednym jedynym jej wykonaniu – na festiwalu w Aldeburgh rok później, z udziałem Petera Pearsa. W bufecie, na dwóch zestawionych krzesłach, spało półroczne dziecko. Młodą matkę zamknięto w celi na parterze, żeby doszła do siebie po libacji. Przez cały pierwszy dzień Clive raz po raz słyszał jej płaczliwe wołania i jęki dochodzące od odrapanej klatki schodowej.
Pozwolono mu wejść do samego serca komendy, gdzie formułowano zarzuty wobec zatrzymanych. Wczesnym wieczorem, czekając, by złożyć kolejne zeznanie, Clive był świadkiem bójki przy biurku dyżurnego sierżanta: w cudzym ogrodzie zatrzymano wielkiego, spoconego nastolatka z ogoloną głową, który pod kurtką ukrywał przecinaki, wytrychy, otwornice i młot. Nie jestem włamywaczem – powtarzał on z uporem – i nie pójdę do aresztu. Kiedy sierżant powiedział mu, że owszem, pójdzie, chłopak wyrżnął konstabla w twarz, lecz zaraz został obezwładniony na podłodze przez dwóch innych, którzy założyli mu kajdanki i odprowadzili do celi. Nikt najwyraźniej się tym nie przejął, nawet policjant, który miał rozciętą wargę, tylko Clive musiał przysiąść z przerażenia i chwycił się dłonią za walące serce. Trochę później funkcjonariusz z patrolu przyniósł bladego jak prześcieradło, milczącego czterolatka, którego znaleziono błąkającego się po parkingu zdewastowanego pubu. Jeszcze później zjawiło się zapłakane irlandzkie małżeństwo, które go odebrało. Ze względu na własne bezpieczeństwo do komendy przyszły dwie dziewczyny żujące kosmyki własnych włosów, bliźniaczki, córki agresywnego ojca, do których policjanci odnosili się z żartobliwą poufałością. Kobieta z zakrwawioną twarzą wniosła skargę na męża. Zgrzybiała Murzynka, którą osteoporoza złożyła wpół, została wyrzucona z mieszkania przez synową i nie miała się gdzie podziać. Wchodzili i wychodzili pracownicy społeczni, a większość z nich wyglądała na ludzi równie skłonnych do przestępstwa i pokrzywdzonych przez los jak ich podopieczni. Wszyscy palili papierosy. W świetle jarzeniówek wyglądali chorobliwie. Było mnóstwo wrzącej herbaty w plastikowych kubkach, krzyków, rutynowych procedur, tuzinkowych przekleństw i potrząsania pięścią, których nikt nie brał poważnie. Oto wielka nieszczęśliwa rodzina z problemami domowymi, które z natury są nie do rozwiązania – pomyślał Clive. Znalazł się w pokoju dziennym tej rodziny, skulony za kubkiem z ceglastą herbatą. W jego świecie rzadko kiedy podnoszono głos i w rezultacie cały wieczór przesiedział w stanie wyczerpanego podekscytowania. Praktycznie każdy, kto zjawiał się w komendzie, dobrowolnie lub pod przymusem, był zaniedbany i Clive'owi przyszło do głowy, że główną powinnością policji jest radzenie sobie z licznymi, nieprzewidzianymi konsekwencjami ubóstwa, co funkcjonariusze czynili, okazując o wiele większą cierpliwość i odporność, niż on by kiedykolwiek miał.