Выбрать главу

– O, Linley. Dla mnie ten kieliszek?

– Nie. I odpierdol się z łaski swojej.

Z największą ochotą poczęstowałby Lanarka szampanem w prawej ręce. Odwrócił się bokiem, ale krytyk miał już trochę w czubie i chciał się rozerwać.

– Dochodzą mnie słuchy o twoim ostatnim dziele. Czy naprawdę to się nazywa Symfonia Milenijna?

– Nie – odparł Clive oschle. – Prasa tak to nazwała.

– Dużo się o tym mówi. Podobno zerżnąłeś coś chamsko z Beethovena.

– Odwal się.

– Ty pewnie nazwiesz to nawiązaniem. Albo cytatem postmodernistycznym. Tylko że ty przecież uważasz się za premodernistę.

– Jeżeli zaraz nie odejdziesz, to wyrżnę cię w ten głupi pysk.

– To najpierw daj mi jeden kieliszek, żebyś miał wolną rękę.

Gdy Clive rozglądał się, gdzie odstawić szkło, spostrzegł nadchodzącego Vernona z szerokim uśmiechem na twarzy. Niestety, on też trzymał już dwa kieliszki.

– Clive!

– Vernon!

– Och – Lanark zgrywał uniżoność – przecież to „Wesz" we własnej osobie.

– Patrz – rzekł Clive – już mam dla ciebie szampana.

– A ja dla ciebie.

– No tak…

Oddali Lanarkowi po jednym kieliszku, następnie Vernon poczęstował drugim Clive'a, a Clive zrewanżował się swoim.

– Na zdrowie!

Vernon skinął znacząco głową do przyjaciela, posyłając mu porozumiewawcze spojrzenie, i zwrócił się do Lanarka:

– Widziałem ostatnio twoje nazwisko na liście wielkich tego świata. Sędziowie, komendanci policji, ludzie biznesu, ministrowie…

Krytyk pokraśniał.

– E, tam. Całe to gadanie o szlachectwie to dla mnie stek bzdur.

– Z pewnością, bo ja mówię o domu dziecka w Walii, gdzie bywa kilku pedofilów z najwyższych kręgów. Nakręcili cię kilkakrotnie na wideo, jak wchodzisz i wychodzisz. Mieliśmy puścić o tym tekst, ale mnie wykopali, założę się jednak, że ktoś inny podejmie tę sprawę.

Przez co najmniej dziesięć sekund Lanark stał wyprostowany jak słup soli, z iście wojskową godnością, z łokciami przy bokach, z dwoma kieliszkami szampana trzymanymi przed sobą w zgiętych rękach i bladym uśmiechem zmartwiałym na ustach. Znakiem ostrzegawczym był wytrzeszcz i szklistość oczu oraz oddolne, rwane poruszenie w gardle, odwrotne do perystaltyki.

– Uwaga! – krzyknął Vernon. – Cofnij się! Uskoczyli w samą porę przed łukowatym bryzgiem z żołądka Lanarka. W galerii zaległa cisza. Następnie z wydłużonym, opadającym glissando obrzydzenia cała sekcja smyczków plus flety i pikolo zafalowała w kierunku instrumentów dętych, pozostawiając krytyka muzycznego i jego dzieło – frytki z majonezem zjedzone wczesnym wieczorem na Oude Hoogstraat – w pełnej odsłonie pod żyrandolem. Clive i Vernon zostali uniesieni wraz z umykającym tłumem i znalazłszy się na wysokości drzwi, wywikłali się i schronili w ciszy holu. Przysiedli na ławeczce, sącząc dalej szampana.

– To było lepsze niż fanga w mordę – rzekł Clive. -Z tym domem dziecka to prawda?

– Myślałem, że nie, ale teraz sam już nie wiem.

– Na zdrowie.

– Na zdrowie. Słuchaj, naprawdę mówiłem szczerze. Bardzo żałuję, że nasłałem na ciebie policję. Okropnie się zachowałem. Przyjmij moje bezwarunkowe, pokorne przeprosiny.

– Nie ma sprawy. Przykro mi z powodu twojej dymisji i całej tej afery. Tak naprawdę jesteś najlepszy.

– Oto moja ręka. Zgoda?

– Zgoda.

Vernon wychylił kieliszek, ziewnął i wstał.

– Hm, słuchaj, skoro mamy zjeść razem kolację, to chyba pójdę się na chwilę zdrzemnąć. Czuję się utyrany.

– Pewnie, miałeś ciężki tydzień. Ja w takim razie wezmę kąpiel. To co, spotykamy się na dole mniej więcej za godzinę?

– Świetnie.

Clive patrzył, jak Vernon człapie do recepcji, by wziąć klucz. U stóp wielkich podwójnych schodów stali mężczyzna i kobieta, którzy napotkawszy spojrzeniem wzrok Clive'a skinęli lekko głowami. Chwilę później ruszyli za Vernonem na górę, a Clive obszedł parokrotnie hol, po czym też odebrał klucz i wrócił do pokoju.

Kilka minut później stał w łazience, bosy, ale ubrany, pochylony nad wanną, usiłując użyć błyszczącego, pozłacanego mechanizmu, który zatykał otwór w wannie. Wymagało to jednoczesnego podniesienia i obrócenia krążka, z czym nie bardzo mógł sobie poradzić. Tymczasem podgrzewana podłoga z marmuru przypominała mu przez stopy o zmęczeniu. Białe noce w South Kensington, jatki w komendzie policji, akolady w Concertgebouw – on też miał za sobą ciężki tydzień. Zdrzemnie się zatem chwilę przed kąpielą. Wróciwszy do pokoju, uwolnił się od spodni, rozchełstał koszulę i z jękiem rozkoszy rzucił się na wielkie łoże. Kołdra ze złotego atłasu pieściła jego uda; poczuł ekstazę najcięższego bezwładu. Wszystko było w porządku. Niebawem poleci do Nowego Jorku, do Susie, i znowu ożyje zapomniana, zaryglowana część jego ciała. Leżąc pośród komfortowej jedwabistości – w luksusowym pokoju nawet powietrze było jedwabiste – skręcałby się w swych rozkosznych przewidywaniach, gdyby miał siłę poruszyć ciałem. Ach, gdyby tylko dostatecznie się przyłożył, gdyby potrafił chociaż na tydzień zapomnieć o pracy, to być może zakochałby się w Susie. To złota dziewczyna, z sercem na dłoni, byłaby mu wierna. Na tę myśl owładnęło nim nagłe uczucie tkliwości wobec siebie jako kogoś, kto ze wszech miar zasługuje na wierność, i poczuł, że w ucho łaskocze go uroniona łza, która spłynęła po policzku. Nie mógł się zebrać, by ją otrzeć. Bo i po co, skoro zbliża się Molly. Molly Lane! A za nią jakiś facet. Ach te jej zuchwałe usteczka, duże czarne oczy, no i nowa fryzura – na pazia -wszystko w sam raz. Co za wspaniała kobieta.

– Molly! – zdołał z siebie wydusić. – Przepraszam, nie dam rady wstać…

– Biedactwo!

– Jestem taki zmęczony… Położyła mu chłodną dłoń na czole.

– Kochanie, jesteś geniuszem. Twoja symfonia to najczystsza magia.

– Przyszłaś na próbę? Nie widziałem cię.

– Byłeś zbyt przejęty i dumny, by mnie zauważyć. Słuchaj, przyprowadziłam kogoś, kto chce się z tobą zobaczyć.

W swoim czasie Clive poznał większość kochanków Molly, ale tego mężczyzny nie mógł sobie skojarzyć.

Pomna jak zawsze wymogów savoir-vivre'u, Molly nachyliła się i szepnęła mu do ucha:

– Znasz go. To Paul Lanark.

– Ach oczywiście! Nie poznałem go z tą brodą.

– Chciałby dostać od ciebie autograf, mój geniuszku, ale wstydzi się poprosić.

Clive'owi zależało, by wszystko było po myśli Molly, więc spróbował ośmielić Lanarka.

– Autograf? Ależ naturalnie, proszę bardzo.

– Byłbym ogromnie wdzięczny – rzekł krytyk, podając kartkę i długopis.

– Naprawdę nie trzeba się krępować – powiedział Clive i skrobnął swój podpis.

– I jeszcze tutaj, jeśli pan tak uprzejmy.

– Oczywiście, żaden kłopot, naprawdę żaden. Pisanie było niemalże ponad jego siły, opadł więc na poduszkę. Molly znów się zbliżyła.

– Kochanie, mam do ciebie o coś pretensje i muszę ci to teraz powiedzieć. Obiecuję, że już nigdy więcej o tym nie wspomnę. Wiesz, ja naprawdę potrzebowałam twojej pomocy wtedy w Krainie Jezior.

– O Boże! Nie miałem pojęcia, że to ty.

– Zawsze na pierwszym miejscu stawiasz pracę. Właściwie może słusznie.