Goście opowiedzieli mu, jak oni go spotkali. Mówili jeden przez drugiego, w końcu Hasse dorwał się do głosu.
– Wracaliśmy z zabawy i szliśmy na skróty przez las. Nagle usłyszeliśmy krzyki i pobiegliśmy w tamtą stronę. Zobaczyliśmy trzech ubranych na czarno facetów w kominiarkach na głowach, którzy tłukli samotnego, mniejszego od nich chłopaka. Uznaliśmy, że to niesprawiedliwe i rzuciliśmy się na nich.
Hasse przerwał dla nabrania powietrza. Mortenowi nie bardzo się podobało to określenie, „mniejszego od nich chłopaka”, ale z zainteresowaniem słuchał, co teraz mówi Nisse.
– No to oni zaczęli uciekać, a my za nimi. Ale oni wybiegli na drogę i zniknęli w samochodzie.
– W szarym samochodzie?
– No, chyba tak. Ale w nocy wszystkie samochody wydają się szare.
Morten się zamyślił.
– Ten samochód jechał za mną aż od… tak, w każdym razie widziałem go w Geteborgu. Myślałem, że ich zgubiłem, ale najwidoczniej tak nie było.
– Wiesz dlaczego?
– Nie. Chociaż może, ale to niewiarygodne. I za bardzo skomplikowane, żeby tłumaczyć. Więc powiadacie, że oni byli zamaskowani? A ja myślałem, że mam omamy. Bo widziałem coś jeszcze.
– Co takiego?
– Gryfa.
Chłopcy patrzyli na siebie niczego nie rozumiejąc.
– Taki amulet dyndał mi przed oczyma. W kształcie gryfa, wiecie takie zwierzę z baśni.
– My wiemy, co to jest gryf – Ale to musiało ci się przyśnić, dostałeś przecież cios w głowę.
No właśnie. Zresztą śniło mi się jeszcze wiele innych rzeczy. Na Wzgórzu Wisielców.
Chłopcy czekali na wyjaśnienia, te jednak nie nastąpiły. Do pokoju bowiem wkroczyła młoda dziewczyna. Miała oślepiająco białe zęby i ciemne oczy pełne wesołych błysków, poza tym nie wyróżniała się niczym wyjątkowym. Mortenowi podobały się wyłącznie dziewczyny piękne jak z kolorowych okładek. Ta miała też ciemne włosy, naprawdę ciemne, a on wolał blondynki, jakoś łatwiej się z nimi dogadywał.
Przywitał się jednak uprzejmie, podziękował za sherry i uratowanie życia.
– Nie ma za co dziękować! – zawołała z przekąsem. Aha, więc ty jesteś taka, pomyślał ożywiony. W takim razie nadajemy na tych samych fałach. Oddam ci, zobaczysz.
– Właśnie sobie opowiadamy, co się działo w nocy – wyjaśnił Nisse.
– No więc my pobiegliśmy, rzecz jasna, z powrotem, żeby zobaczyć co z tobą. To wtedy wołałeś Amontillado. No i dzięki temu cię znaleźliśmy. Pośrodku samiuśkiego Wzgórza Wisielców.
– Ja nie wołałem Amontillado. Ja mówiłem AMOR ILIMITADO…
Czy naprawdę tak mówiłem? Zastanowił się. Przecież po tym ciosie byłem raczej zamroczony.
– Oni mi przeszukali kieszenie – przypomniał sobie nagle.
– Naprawdę? Ukradli ci coś?
Morten poprosił, by sprawdzili jego ubranie, które wisiało w szafie. Znaleźli w kieszeniach jakieś rachunki z kawiarni, nic więcej.
– Niech to diabli – zaklął Morten. – Portfel. Kluczyki do samochodu.
– Telefon komórkowy?
– Nie, telefon mam w samochodzie. To dla mnie typowe, akurat kiedy mógłbym go najbardziej potrzebować…
– No a samochód? Możemy go chyba sprowadzić. Ponieważ obaj chłopcy nie mieli czasu, Morten zaś musiał leżeć, postanowili, że wrócą do niego po pracy, pomogą mu wtedy z samochodem i z czym tam jeszcze będzie trzeba.
Świetni koledzy, pomyślał Morten. Dziewczyna została z nim, chciała się dowiedzieć czegoś więcej.
– A coś ty właściwie robił w nocy tak daleko w lesie? – zapytała.
– Chciałem dojść do miejsca o nazwie Viberslóv.
– Viberslóv? Ale to nie tam!
– Nie?
– Nie, Viberslóv leży po drugiej stronie głównej drogi. Zresztą zabudowania są w ruinie. Już zaczęły się rozpadać, podobno mają tam zbudować szerszą drogę, ale jak dotychczas chyba nic z tego nie wyszło. Chociaż nie wiem.
No to przepadły ostatnie ślady Olofa Perssona. Czy Morten będzie zmuszony do otwarcia i przeszukania grobu? Toż to groza!
– A wiesz może coś o ludziach, którzy tam mieszkali?
– Nie, to było jeszcze, zanim ja się urodziłam. Ten ostatni to podobno jakiś młody facet. Wyprowadził się stąd i niedługo potem było po nim. To znaczy umarł – wyjaśniła, widząc pytające spojrzenie norweskich, błękitnych oczu Mortena. To się stało chyba w Malmó.
– Czy on się nazywał Olle Persson?
– Tak, chyba rzeczywiście, ale mówili na niego Olle Slesking. Stracił matkę, kiedy był jeszcze mały, a ojciec zapił się na śmierć. Syn podobno nie był lepszy, ale można mu chyba wybaczyć.
Nie wyglądało to najlepiej. Zapytał z wysiłkiem:
– Nie wiesz, gdzie jest jego grób?
– Pojęcia nie mam.
I co teraz robić? Jeśli poprowadzili drogę przez obejście, to nie ma żadnej możliwości znalezienia tam gryfa. A przed otwieraniem grobu, tu czy w Malmó, bez znaczenia, wszystko się w nim burzyło.
Morten czuł się załatwiony. Próba wykonania zadania zakończyła się fiaskiem.
– Gdyby ktoś się chciał dowiedzieć czegoś o pozostawionej przez Ollego Perssona własności, to gdzie powinien się zwrócić?
Sissi, jak Morten wolał ją nazywać, wzruszyła ramionami.
– Przede wszystkim myślę, że żadnej własności nie zostawił. Roztrwonił te trochę, co zostawił mu ojciec.
Chyba nikt by się nigdy nie odważył opowiedzieć o tym don Garcii. Ze jego szlachetny ród tak bardzo zszedł na psy.
Morten podjął ostatnią próbę.
– A kto może coś wiedzieć na temat Ollego Perssona? Sissi zastanawiała się.
– Nikogo takiego nie znam, ale mogłabym zapytać.
– A twoi rodzice?
Dziewczyna potrząsnęła głową. Posmutniała.
– Mama umarła w zeszłym roku. Na raka. A ojciec był nieznany. Mama za nic nie chciała wyjawić, kto to taki. Z pewnością więc to ktoś żonaty, przypuszczalnie jakaś szanowana figura. Tacy są najgorsi.
– Ja straciłem w zeszłym roku ojca – wyznał Morten jakby na znak solidarności.
Sissi ujęła jego rękę i lekko ścisnęła.
– Teraz muszę lecieć. Zobaczymy się wieczorem!
To dziwne, ale Morten nie czul się już taki bardzo nieszczęśliwy.
9
Wyniki badań były lepsze, niż oczekiwano. To że Morten posłusznie leżał w łóżku, dało rezultaty. Mógł być wypisany ze szpitala, choć na bardzo surowych warunkach: żadnych skoków wzwyż, ani podnoszenia ciężarów! Tylko normalne, ostrożne ruchy i dużo odpoczynku.
Morten uroczyście obiecał, że będzie o siebie dbał i trójka nowych przyjaciół zabrała go ze szpitala.
Był w stanie iść i nawet bardzo się nie zataczał. Właściwie to tylko wielka gula z tyłu głowy sprawiała mu ból, więc bardzo starannie unikał dotykania jej okolicy.
Lekarze powiedzieli, że miał wyjątkowe szczęście, albo żelazną czaszkę.
Morten się z nimi zgadzał. Ze ma żelazną czaszkę, to zresztą znacznie lepiej brzmi niż czaszka drewniana.
Jechali dużym samochodem dostawczym należącym do Nissego. Dzień był pochmurny z przelotnymi opadami. Morten siedział przeważnie z zamkniętymi oczyma, starał się jak mógł oszczędzać mózg. Opuchlizna wokół oczu zaczynała schodzić i Morten wyglądał teraz jak zmęczony życiem starzec.
– Ja nie zawsze jestem taki – starał się przekonać Sissi i to wyjaśnienie było dla niego bardzo ważne. Chciał jeszcze dodać: „Właściwie to naprawdę nic mi nie brakuje”, uznał jednak, że to by już była przesada. Najlepiej, żeby ona sama to odkryła.
– Najpierw zajrzymy do samochodu – postanowił Nisse. – A potem wjedziemy na Wzgórze Wisielców, żeby sprawdzić, czy w miejscu bójki nie ma jakichś twoich rzeczy, Morten.