Akurat to było słabym punktem. Grupa nie wiedziała, kiedy Wamba rzucił swoje przekleństwo. Trzeba będzie zapytać Urracę, gdyby znowu się miała przypadkiem ukazać.
Natomiast wiedzieli wszystko o tym okropnym dniu w jakiś czas później, kiedy rycerze zostali pojmani i byli torturowani w Santiago de Compostela, a Wamba rzucił jeszcze jedno przekleństwo, na nich i na ich potomków, na wszystkie przyszłe pokolenia. Wiedzieli też, że Urraca zdołała nieco złagodzić przekleństwo tak, że istniała nadzieja, iż uda się im je całkiem odczynić.
I nigdy nikt nie był bliżej rozwiązania niż oni teraz.
Morten został wyrwany z zamyślenia, bowiem samochód zaczął się wspinać w górę po leśnej drodze. Nie po tej samej co przedtem, lecz po równoległej.
Na Wzgórze Wisielców.
Morten głęboko wciągał powietrze. Zbierał odwagę. Ze zgrozą przypominał sobie te wszystkie straszne istoty, które najwyraźniej były świadkami dokonywanych tu w dawnych czasach kaźni. Ścinania czy wieszania? W miejscu, w którym wczoraj klęczał, nie widział, co się dzieje na wzniesieniu za jego plecami. Mignął mu tylko kat. „Gallows Hill”. Dlaczego takie słowa zawsze bardziej pobudzają wyobraźnię, kiedy wypowiadane są w obcym języku? „Der Galgenhugel”. „La corina de horca”…
W pobliżu płynął strumyk. W nocy go nie widział.
Jedno wszakże dawało cudowne poczucie wyzwolenia: Morten nie musi już szukać Olofa Perssona! Olle Slesking nie stanowi już zagadki, zostawił po sobie córkę, która jest ostatnią z rodu i która poza wszystkim posiada też gryfa.
Problem tylko, że nadal trzeba szukać pisemnej informacji, jakie towarzyszyły amuletom innych rodów.
Gdzie podziała się ta? Nie miał czasu zapytać Sissi, ale ona na pewno będzie coś wiedzieć.
Morten musi porozmawiać z nią na osobności. To będzie trudna rozmowa o życiu i śmierci.
I nie łatwo ją będzie odbyć, skoro dziewczyna wciąż ma przy sobie tych macho.
Ciekawe, czy któryś z nich jest jej ukochanym?
To było Wzgórze Wisielców od innej strony. Rumieniec pokrył jasną twarz Mortena, kiedy znowu zobaczył to miejsce. Omal nie doznał szoku.
Silnik zgasł i wszystko pogrążyło się w ciszy. Nieopodal w zagrodzie pasły się konie. Dobrze, że Morten nie widział ich w nocy, bo na pewno dostałby ataku serca.
Czy konie potrafią zobaczyć ducha?
Oczywiście, dlaczegóż by nie? Psy i koty mogą, istnieje na to mnóstwo dowodów. Dlaczego by więc konie nie mogły?
Morten miał jednak przeczucie, że nocne widoki były przeznaczone wyłącznie dla niego. Wstrząs mózgu w połączeniu z historią rycerzy, wszystko to musiało otworzyć w jego poruszonej świadomości jakieś normalnie ukryte drzwi.
Nie chce. tu być, pomyślał.
Zaczynało też padać. Delikatny, letni deszcz, który nie mógł jednak stanowić wymówki dla zostania w domu. Morten wlókł się z wolna za energicznymi Skańczykami. Ledwo ciągnął za sobą nogi.
Nisse, nie oglądając się na resztę, wbiegł na wzgórze. Uważaj na kata, pomyślał Morten.
– Myślisz, że mogłeś tu na górze coś zgubić? – zawołał Nisse.
– Absolutnie nie – zapewnił Morten pospiesznie. – Jeśli, to w lesie.
– O, Boże, a jak oni się tu zjawią? – jęknęła Sissi teatralnie.
– Nie, oni się pokazują tylko w nocy, och, ty masz na myśli napastników?
– Tak, a o kim ty myślałeś? Morten machnął ręką.
– Nie, o nikim, lepiej szukajmy.
Jako pierwszy znalazł się w lesie. I ani razu nie obejrzał się za siebie.
Nietrudno było zauważyć, gdzie toczyła się bójka. Trawa, ziemia i mech przekopane, mnóstwo połamanych gałęzi, głębokie ślady butów, długie bruzdy.
– Narazie nikogo tu jeszcze nie było – rzekł Hasse złowieszczo. – Musimy się spieszyć.
Sissi inteligentnie zauważyła:
– To może być zły znak. Nie wrócili tu, bo mają gryfa. Przygnębiająca myśl. Trochę ostudziła ich zapał.
– Morten, twój portfel! – zawołał Hasse z oddali. Wszyscy przystanęli.
Portfel został wywrócony na nice, zawartość rozrzucona na ziemi.
Niczego jednak nie brakowało.
Morten pozbierał swoje rzeczy, niewypowiedzianie wdzięczny losowi, że odnalazł kartę kredytową babci.
– Najwyraźniej czegoś szukali, ale nie znaleźli – powiedział Nisse.
– Gryfa?
– No chyba tak, bo czyż nie zerwali ci z szyi łańcuszka, Silly?
– Wszystko stało się tak prędko, w lesie było ciemno. Ci dwaj pewnie nie widzieli, co robi trzeci.
– Tak mogło być, zła komunikacja – przytaknął Morten. Szukali dalej, ale bez powodzenia.
– Poczekajcie no – zatrzymała ich Sissi.
– Nisse, czy ty nie znokautowałeś jednego z nich na jakiś czas?
– Tak, ale trwało to tylko sekundy, a potem on znowu wbiegł na wzgórze.
Sissi nie dawała za wygraną.
– Załóżmy jednak, że to był ten, który dopiero co zerwał mi naszyjnik z gryfem. Potem na moment stracił przytomność i naszyjnik wysunął mu się z ręki. Gdzie on leżał?
– O rany, pojęcia nie mam. Było tak ciemno.
– Ale ja widziałem – wtrącił Hasse. – Leżał tam, przy tym czarnym pieńku. Z rozpostartymi rękami.
– A nie widziałeś błyszczącego gryfa? – spytał Morten.
– Nie, nie zdążyłem.
Ziemia dookoła pieńka była mocno zryta.
– Jeśli jego ręka znajdowała się tutaj – zastanawiała się Sissi. – To…
Podniosła kępkę trawy.
– Coś błyszczy! – wykrzyknął Hasse. – Widzę! Wszyscy czworo się w to wpatrywali. Morten miał przytępiony refleks, w głowie mu huczało i zdążył się przekonać, że pochylanie się jest dla niego niebezpieczne.
Sissi wsunęła rękę w zwiędniętą trawę i wyjęła cieniutki łańcuszek.
Bez amuletu.
Nisse zaklął głośno.
– Gryf mógł się zsunąć – rzekła Sissi niepewnie. Zaczęli przeszukiwać okolice pieńka, kawałek po kawałku, metodycznie.
Szansa, że gryf znalazł się w kieszeni kogoś niepowołanego, była znaczna. Nie chcieli się jednak przyznać do porażki. Jeszcze nie teraz.
– Jeśli go odzyskamy… Czy obiecujesz, że wtedy powiesz o co chodzi, Morten? – spytał Nisse.
Morten się wahał. Sissi posłała mu promienny uśmiech, który go kompletnie obezwładnił.
Jak to dobrze, że nie zabrałem ze sobą Moniki, pomyślał przytomnie i nagle poczuł wyrzuty sumienia. Opanował się.
– No, nie wiem – odpowiedział Nissemu. – Muszę wszystko wyjaśnić Sissi. To konieczne, choć specjalnie dla niej zabawne nie będzie. Natomiast postronnym niczego mówić nie powinienem. To mogłoby być dla was niebezpieczne.
O rany, coś chyba chlapnął! Przecież to przesada!
Obaj umięśnieni młodzieńcy robili ważne miny, to im zaimponowało. Morten poczuł, że jego mięśnie wiotczeją pod koszulą.
– Sądzisz, że wyglądamy na takich, którym można deptać po palcach? A poza tym Silly jest naszą kuzynką. Nie, my nie jesteśmy braćmi, ale jesteśmy jej kuzynami. Obaj.
– Co? – wykrzyknął Morten przestraszony. – Olle Persson miał więcej dzieci?
– Nie, no uspokój się, jesteśmy krewnymi ze strony jej matki.
– No jasne, głupi jestem.
– Silly, Olle nie mógł mieć więcej niż osiemnaście lat, kiedy się postarał, żebyś przyszła na świat – obliczał Hasse.
– Niewielka zasługa! – prychnęła Sissi cierpko. – Ale masz rację, mama też nie była dużo starsza, kiedy mnie urodziła. Wygląda na to, że należał do takich co to latają z kwiatka na kwiatek. Takich co użądlą i już ich nie ma.
– Nie – zaprotestował Morten. – Musiał kochać twoją matkę, skoro został z nią na tyle długo, że mogła mu powiedzieć o wpadce, po czym dał jej gryfa jako dar dla ciebie, Sissi.