Выбрать главу

– Dziwne, że sam Jorge nie rozwiązał zagadki, musiał przecież być bardzo blisko.

– Otóż nie – zaprotestował Pedro łagodnie. – Rozumiem kilka słów z tego, co tu zostało napisane i domyślam się, że on mógł ewentualnie rozwiązać tylko jedną część zagadki. Bo bardzo ważny fragment znajduje się tutaj, co do tego nie może być najmniejszej wątpliwości. Unni wtrąciła:

– No właśnie, ja się też wielokrotnie zastanawiałam, dlaczego najwcześniejsi potomkowie rycerzy nie rozwiązali zagadki. Dla nich musiało to być o wiele prostsze niż dla nas.

– Tak, i ja rozważałem tę kwestię – powiedział Pedro. – Co więcej, zdaje mi się, że znam odpowiedź. Otóż pierwsze pokolenia o niczym nie miały pojęcia. Cała sprawa była przecież taka tajemnicza. I przez długi czas nikt nie zauważył, że jest jakaś reguła w tym, iż pierworodni umierają tak wcześnie.

Jordi odnosił się do jego wyjaśnień sceptycznie.

– Coś przecież musieli wiedzieć. Ale teraz to chyba już czas ruszać na lotnisko.

– Masz rację – przyznał Pedro, wstając. – Mój samolot jest wprawdzie później, ale pojadę z wami. Potem będziemy utrzymywać kontakt telefoniczny oraz za pomocą listów poleconych. Nie żadne SMS – y ani internet, musimy być ostrożni. No i obawiam się, że na kolejne spotkanie długo czekać nie będziemy – rzekł z pełnym ciepła uśmiechem.

Wrócili do codzienności, znajdowali się znowu w domu, w swojej willi niedaleko Drammen.

Tyle tylko że takiej prawdziwej, zwyczajnej codzienności żadne z nich nie doświadczy, dopóki nie dotrą do samego jądra tajemnicy, wszyscy dobrze o tym wiedzieli.

Linia telefoniczna między Madrytem i Drammen rozgrzewała się niekiedy do czerwoności, tak intensywnie ją wykorzystywano. Kolejne elementy były mozolnie dodawane do układanki, którą odkryli na plecach mnisiego habitu. Na szczęście do fotografii zdołali go ułożyć tak, by szerokie rękawy nie zasłoniły wzoru. Brakowało jedynie paru słów na wystrzępionym brzegu. Zdumieni wpatrywali się w tekst, który można już było odczytać:

Śladem rycerzy podążać nie można.

Podążaj śladem tych drugich ze wschodu na zachód na zachód – z zachodu na wschód.

PueblovermoDanesdesfiladeroDotescuevascuevas

Pięć

jest potrzebnych.

Każdy ród swój wkład. Nasz największy.

Połączyć razem z baśnią i wiedzą każdego rodu.

I nad tym właśnie samotny Jorge siedział, haftował wzór na tkaninie, przerażony, poganiany przez czas, nie wiedząc, czy ów wzór kiedykolwiek zostanie odnaleziony.

Unni czuła, że ze współczucia wszystko ją boli. Bardzo by chciała powiedzieć mu, że habit jest odnaleziony, a to, co wyhaftował, pozostało, po czterystu latach, wyraźne.

No powiedzmy, że wyraźne.

Słowo, które zachowało się częściowo w formie „conocim…” oni wytłumaczyli sobie jako „conocimento” – wiedza, znajomość.

Wciąż pozostawały jednak problemy z tym długim szeregiem słów. Jorge nie miał dość miejsca, by robić odstępy między wyrazami, zakładał, że odkrywcy będą umieli poradzić sobie sami:

„ Pueblo yermo panes desfiladero potes cuevas cuevas”.

„Wieś pustkowie chleb przejście doniczki groty groty”.

– Tę różę ja już kiedyś widziałam – oznajmiła Vesla.

– Tak jest – potwierdził Jordi. – Widnieje na broni rycerzy. Razem ze sroką wiesz…

– Oczywiście! Ale co ona oznacza, co robi tutaj?

– Nie wiem, Veslo. Próbowałem łączyć ją z miejscami i z rodami, bowiem każdy ród szlachecki, w którego nazwisku występuje w jakiejś odmianie słowo róża, jak na przykład von Rosen, ma taki właśnie znak w swoim herbie. Ale w nazwisku żadnego z rycerzy niczego takiego nie ma, więc nie wiem, co ta róża mogłaby tutaj oznaczać.

– Jorge musiał jednak sądzić, że to ważne – dodał półgłosem. – Wyhaftowanie tych wszystkich kresek i kropek nie było łatwe.

Chwilę jeszcze o tym dyskutowali, ale do żadnych wniosków nie doszli.

Ponadto inna sprawa budziła ich zatroskanie, a mianowicie gryfy. Miało być pięć, a oni dotychczas znaleźli tylko jeden. Gdzie są cztery pozostałe? Przepadły wieleset lat temu?

Przygnębiające.

I o co to chodzi, że każdy ród ma mieć własny wkład, który połączy się z resztą?

Jordi dał wyraz temu, co wszyscy odczuwali:

– Jesteśmy teraz jeszcze dalej od celu, niż byliśmy przed odnalezieniem tego przeklętego habitu.

2

Antonio wyrwał ich z przygnębienia.

– My, Morten, Jordi i ja jesteśmy ostatnimi z rodu don Ramira. Uważamy, że odkryliśmy wszystko, co było można z wiedzy rodu. Żaden z nas nie ma co do tego wątpliwości.

– No i teraz chodzi o pozostałe rody – mówił dalej z zapałem. – Unni jest ostatnią z rodu don Sebastiana. Inger i Atle, powiedzcie nam czy Unni nie miała absolutnie żadnej rzeczy, kiedy przybyła do was jako noworodek?

Zagadnięci popatrzyli na siebie pytająco. Antonio westchnął.

– W takim razie obawiam się, że będziecie musieli zacząć szukać rodziny jej zmarłej matki.

– Och nie, żadnych więcej drzew genealogicznych – jęknęła Vesla.

– Tego możemy uniknąć. Ale Morten, teraz otrzymasz najważniejsze zadanie twojego życia!

Chłopak zerwał się na równe nogi.

– Najwyższy czas, bo już zaczynałem się czuć jak piąte koło u wozu. Albo na przykład ślepa kiszka. Zbędny.

– No to możesz wybierać – uśmiechnął się Antonio. – Chodzi o to, by się dowiedzieć, kim byli ostatni w obu tych wymarłych rodach, wolisz ród don Galinda czy don Garcii?

– A co o nich wiemy?

Antonio nie odpowiedział. Zamiast tego zadzwonił do Pedra i powtórzył pytanie Mortena:

– Co wiemy o ostatnich przedstawicielach rodów don Galinda i don Garcii?

Pedro, który wciąż współpracował z grupą odnośnie tekstu z habitu, zdążył już zbadać dzieje wymarłych rodów, ponieważ on i Antonio jakiś czas temu o tym rozmawiali. Ród don Galinda nie przetrwał długo, wyginął już po trzech pokoleniach. Don Garcii natomiast trwał aż do początków dwudziestego wieku. Pedro stracił trop, bowiem kolejni potomkowie mieli już takie dziwaczne nazwiska, że trudno było dojść pokrewieństwa.

– Oni, powiadasz? – zdziwił się Antonio. – Było ich wielu?

– Niespecjalnie – odparł Pedro. – Zaledwie jedna wątła linia, która roztopiła się w coraz bardziej pospolitych nazwiskach.

– Ha! – rzekł Morten, kiedy rozmowa telefoniczna dobiegła końca. – Jeśli ja, Andersen, wnuk pani Hansen, zdołałbym odtworzyć dzieje mojego rodu aż do przodków, którzy nosili nazwisko de Navarra, to znaczy, że wszystko jest możliwe!

– Świetnie! W takim razie Jordi zajmie się rodem don Galinda i spróbuje odnaleźć jego ostatniego potomka.

– Pedro zaś mógłby odnaleźć ostatniego z rodu don Federica! – zawołał Morten rozochocony.

Zaraz umilkł i patrzył zmieszany na swoich towarzyszy.

– Z czego się śmiejecie?

– Bo Pedro jest jego ostatnim potomkiem, ty mój nieprzeciętnie inteligentny wnuku – roześmiała się Gudrun.

– No tak, oczywiście – zachichotał Morten sam z siebie. – Ale, rany boskie, ja przecież nie znam hiszpańskiego – zmartwił się.

– To nie będzie potrzebne. Pedro prześledził dzieje rodu aż do Szwedów, Perssona i Nilssona. Ze Skanii. Życzę powodzenia – zakończył Antonio krótko.

Morten pacnął się dłonią w czoło i jęknął.

– Pospolite nazwiska w Skanii, ciekawe jakie to?

– Zgaduj!

– No trudno, na szczęście Skania nie jest taka wielka – ciągnął Morten optymistycznie.

Unni wtrąciła złośliwie:

– Jeśli uważasz, że skański łatwiej zrozumieć niż hiszpański, to…