Выбрать главу

– Czekałam na ciebie Jordi. Przez tyle lat…

Potem już nic nie mówili, nie było takiej potrzeby. Leżeli po prostu, objęci. Dotarli do domu, oboje tak właśnie to odczuwali.

Ale mogli w tym cudownym stanie szczęścia i zadowolenia trwać żałośnie krótko, zaledwie kilka minut, bo wkrótce Unni poczuła skradający się, tak dobrze znany chłód.

Wtedy zaczęła płakać. Z rozpaczy i tęsknoty.

Jednocześnie

Rycerze nie byli świadkami tego, co się stało. Coś takiego było absolutnie poniżej ich godności. Ale jako istoty energetyczne byli w stanie odczuwać, co się dzieje z energiami ludzi; rycerze posiadali zdolność komunikowania się w różnych płaszczyznach.

„To nie jest właściwe” – powiedział don Galindo zatroskany.

Don Ramiro westchnął.

„Mieliśmy dobre intencje. Myśleliśmy, że ziemska miłość może mu przeszkodzić w spełnieniu misji”.

„Ale większą przeszkodą jest chyba ich walka o to, by trzymać się z daleka od siebie. Potrzeba na to tak wiele siły, że to zaczyna ich obciążać – wtrącił don Sebastiano. – Czyi nie powinniśmy zrezygnować z tego środka ostrożności?”

„To by pewnie było najmądrzejsze posunięcie – uznał don Garcia. – Kto będzie miał przyjemność poinformować ich o tym?”

Don Federico uśmiechnął się przebiegle:

„Tę przyjemność powinniśmy dzielić wszyscy”.

16

Bardzo zbuntowana Unni włożyła z powrotem swoje zdumiewająco ciepłe ubranie, a na kołdrze położyła dodatkowo dwa wełniane koce, ale tej nocy miała problemy ze snem. Wiedziała, że Jordi też czuwa.

Teraz wszystko mieli poza sobą. Przeżyli swoje pół godziny i więcej się do siebie zbliżyć nie mogą.

Nigdy więcej.

Nie była w stanie myśleć o takich zdarzeniach jak ten napad po południu. Ani o przerażeniu, kiedy wpadła do rzeki. To było takie nieważne, takie obojętne.

Muszą odnaleźć piątego gryfa i towarzyszącą mu informację.

O tym też Unni nie mogła myśleć. Była tylko zdenerwowana i smutna, teraz, kiedy powinni być tak oszałamiająco szczęśliwi. Gdyby wszystko ułożyło się normalnie. Gdyby byli zwyczajnymi ludźmi. Nieobciążonymi liczącym sobie pięćset lat przekleństwem. Gdyby nie musieli żyć w wymuszonym celibacie. Wspominała znowu i znowu te fantastyczne chwile. Wtedy Jordi był prawdziwym, żywym człowiekiem. Bo przecież często odnosiła wrażenie, że ma do czynienia z istotą z krainy granicznej między życiem i śmiercią. Było w nim coś niezwykłego, co innych ludzi płoszyło, czyniło ich niepewnymi. W niektórych sytuacjach był nawet więcej niż martwy, miał coś w spojrzeniu, jakiś mrok, który pojawiał się i znikał, a Unni, kiedy spoglądała w te oczy, odczuwała to tak, jakby zstępowała do otchłani.

Ale nie dzisiejszej nocy. Dziś nie było w nim nic obcego. Był jej wielkim, silnym obrońcą, on, którego Unni tak podziwiała, i okazał się wspaniałym kochankiem, choć, można powiedzieć, krótkotrwałym. Bo cóż to jest dwadzieścia, a nawet trzydzieści minut wobec wieczności? Ale był jej, całkowicie i w pełni, i był naprawdę żywym mężczyzną.

Wspominanie chwil szczęścia sprawiało jej ból.

Powiedziała, patrząc w ciemność, a jej głos brzmiał żałośnie:

– Wcale nie wiem, czy nie zrobiliśmy źle. Wejść na chwilkę do rajskich ogrodów, a potem uciekać, na łeb, na szyję ze świadomością, że to już na zawsze.

Jordi odsunął rękę, którą zasłaniał oczy.

– Dlatego musimy jak najszybciej rozwiązać zagadkę.

– Wiem, wiem – mruknęła. – Ale nie jestem teraz w nastroju, żeby myśleć o rycerzach z tamtego świata, o okropnych mnichach, o śmierci i strachu większości z nas.

Jordi głęboko wciągnął powietrze. Odległość między nimi była jak zawsze duża, nie mógł przygarnąć ukochanej, żeby ją pocieszyć.

– Taka byłaś słodka, Unni. Dużo, dużo słodsza niż w moich marzeniach.

– Dziękuję – bąknęła zaskoczona.

– Masz taką miękką skórę, ale jesteś silna. Najpiękniejsza jednak jest twoja miłość. Było w tobie tyle oddania, tyle zaufania do mnie, bardzo mnie to wzruszało.

– Jak na amatorów okazaliśmy się bardzo zdolni – roześmiała się Unni, bo zwykle trudno jest przyjmować pochwały.

– Bogu dzięki, że jesteśmy amatorami – powiedział Jordi ze śmiechem.

Ale nigdy nie staniemy się profesjonalistami, pomyślała Unni i na powrót pogrążyła się w ponurym nastroju.

– Chcę znowu do ciebie należeć, Jordi – westchnęła ledwie dosłyszalnie.

– Nic by mnie bardziej nie uszczęśliwiło – odparł równie cicho.

– Taka byłam szczęśliwa.

– Ja też. I to chodzi nie tylko o zaspokojenie, najważniejsze, że mogłem być z tobą.

– No właśnie, i ja tak to odczuwam. Ale mam twoją miłość. I to mi pomaga. Dobranoc, mój ubóstwiony!

Jordi roześmiał się rozbawiony, ale chyba to określenie sprawiło mu przyjemność.

Ranek przeznaczyli na zbieranie informacji w Cangas de Onis, gdzie w piętnastym wieku żył don Galindo de Asturias. Wszędzie jednak otrzymywali odpowiedzi negatywne, to było tak dawno temu!

Najwięcej zyskali w bibliotece. Bardzo uprzejmy asystent znalazł czas, by z nimi porozmawiać.

– Powinni państwo szukać w archiwach Oviedo i w tamtejszym zarządzie prowincji – poradził. – Jest jednak faktem, że aż do dziesiątego wieku nikt z królewskiego rodu Asturii nie mieszkał w Cangas de Onis.

Jordi i Unni spoglądali po sobie. Obojgu przyszła do głowy ta sama myśclass="underline" don Galindo mógł się nazywać zupełnie inaczej. Pochodził ze znakomitego rodu, co do tego nie mogło być najmniejszej wątpliwości, ale może nazwisko de Asturias przyjął jako rycerz, bo może w kręgach rycerskich każdy przybierał nazwisko od prowincji, którą reprezentował. Don Ramiro naprawdę nazywał się de Navarra. Nie oznacza to jednak, że czterej pozostali nie mogli się dawniej nazywać inaczej. Kantabria? Nie było tam żadnych rodów królewskich. Podobnie, jeśli chodzi o Galicję. Ich nazwiska mogą jedynie wskazywać, z jakiej prowincji, który z nich się wywodzi.

Jakie więc nazwisko nosił don Galindo?

To może wiedzieć Pedro. W końcu to on znalazł informacje na temat jego potomstwa.

Trzeba do niego natychmiast zadzwonić. Umówili się z bibliotekarzem, że wrócą mniej więcej za godzinę, on zaś obiecał poszperać jeszcze w starych dokumentach.

Kiedy znaleźli się na dworze, w pełnym słońcu, stwierdzili, że czas najwyższy zjeść jakieś śniadanie. Najpierw jednak telefon do Pedra!

Usiedli na ławce z widokiem na stary most z krzyżem.

Pedro wysłuchał ich zmartwiony. Zapomniał podać im pełne nazwisko don Galinda, myślał po prostu, że rycerz pochodził z królewskiego rodu Asturii i że to powinno wystarczyć. No więc rycerz nazywał się don Galindo de Villanueva y Asturias, Pedro bardzo przepraszał.

Villanueva? To przecież tam znajduje się klasztor! Dwa kilometry za Cangas de Onis jest klasztor, el Monasterio de San Pedro de Villanueva, w 1907 roku uznany za pomnik kultury narodowej, obecnie przerobiony na hotel turystyczny. Tam właśnie spędzili ostatnią noc!

Ale czy klasztor istnieje od czasów króla Alfonsa Pierwszego, który panował w ósmym wieku, czy też powstał w dwunastym wieku? To mogło być obojętne, tak czy inaczej zbudowano go przed czasami don Galinda, więc to nie jego klasztor.

Czy mieszkał gdzie indziej w Villanueva? W takim razie kierowniczka hotelu by o tym wiedziała.

Może ich poczciwi rycerze nie pochodzą z aż tak wysokich rodów, jak dotychczas sądzono? Trzeba sprawdzić, czego dowiedział się bibliotekarz.

Ten był w najwyższym stopniu zdumiony ich widokiem.

– Przecież o wszystkim poinformowałem państwa przyjaciół jakieś piętnaście minut temu!