Выбрать главу

– Ale jak już tam będziemy? – spytał Thore pochylając się do przodu, tak że „środek na muchy” buchnął tamtym prosto w nos. – Czy wtedy będę mógł?

– Będziesz! A tymczasem, jakby ci pasowało, mógłbyś się zająć innymi. Tylko oszczędzaj tych, którzy narazie jeszcze są dla nas ważni. Jak na przykład Pedro. No i jeśli to możliwe, brata tego okropnego, czym on tam jest. Upiorem? Aniołem śmierci? Natomiast pozostali, jak najbardziej…

Uczynił wymowny znak ręką na gardle.

Pozostali? To znaczy Morten i jego babcia Gudrun, Vesla oraz rodzice Unni. Thore chciał wiedzieć dokładnie, kto ma zostać jego ofiarą.

Asystent sprawiał wrażenie zadowolonego.

Tyle tylko że nikt z nich nie zdawał sobie sprawy z tego, że istnieje ktoś jeszcze: Sissi. Dziedziczka don Garcii.

Deszcz padał z niezmienną siłą. Wszyscy wypatrywali przed sobą samochodu, ale nigdzie nie było go widać.

– Żebym ja tylko mógł pojąć, co się z nimi stało – zawodził chudy. – Powinniśmy byli dogonić ich już dawno temu Otóż nie. Jordi i Unni jechali cały czas za nimi, ponieważ szukająca ich trójka pojechała główną drogą, kiedy oni rozmawiali z rycerzami.

18

Widok katedry w Oviedo zaparł Unni dech w piersi. Szukali tam schronienia przed deszczem, bo zostało jeszcze trochę czasu do umówionego spotkania z osobą, która mogła im udzielić istotnych informacji o dawnych rodach szlacheckich.

Unni kochała kościoły za ich piękne wystroje, za panujący w nich spokój i za muzykę organową.

A kościoły katolickie także za to, że zawsze stały otworem dla ludzi, którzy odczuwają potrzebę chwili zastanowienia się nad sobą i głębszego namysłu. Norweskie kościoły są otwierane tylko na czas nabożeństwa, co wcale nie musi oznaczać, że wierni najbardziej ich wtedy potrzebują. Zdarzało się, że iw Norwegii kościoły były otwierane w sezonie turystycznym, ale wtedy za wejście trzeba było płacić.

A przecież można się modlić i rozmawiać z Bogiem bez pośrednictwa nudnego kapłana.

Katedra w Oviedo jest niebywale piękna, dosłownie zalana posągami katolickich świeckich i wspaniałymi malowidłami. A kiedy Unni przeszła przez kolumnadę i zobaczyła przed sobą obraz w wielkim ołtarzu, z wrażenia włosy uniosły się jej na głowie.

– To trzeci co do wartości skarb Hiszpanii – powiedział Jordi ściszonym głosem. – Przytłaczający, prawda?

– Człowiek traci nie tylko dech, lecz także zdolność mowy – szepnęła Unni. Wolno wypuszczała powietrze z płuc po wielkim przeżyciu.

Ołtarz zdobi ogromny relief z pociemniałego złota z mnóstwem małych rzeźb, przedstawiających motywy biblijne i żywoty świętych. Pokrywa całą ścianę, wysoki niczym trzypiętrowy budynek, i w mrocznym, ciepłym świetle katedry sprawia kolosalne wrażenie.

– Chciałbym trochę popatrzeć na relikwie, które tutaj się przechowuje – powiedział Jordi. – Może przyjdzie mi do głowy jakiś dobry pomysł.

– Idź – zgodziła się Unni. – Ja tu sobie posiedzę, muszę się napatrzeć na to cudo. I chciałabym uporządkować myśli po tym wszystkim, co się stało, i z nami, i między nami.

Pospiesznie uścisnął lodowatą dłonią jej ramię i poszedł.

– No to ją mamy – powiedział chudy na galerii. – Została sama.

– Powinienem ją tam namierzyć? – spytał Thore Andersen. – Mam tłumik, zdążymy zniknąć, zanim ktokolwiek zauważy.

– W kościele? Nie odgrywaj większego barbarzyńcy niż jesteś! Żeby tak udało nam się ją wyprowadzić! Bez swojego makabrycznego kawalera jest słaba, nietrudno będzie wydostać z niej wszystko, co wie. A potem będziesz mógł ją zastrzelić, Thore.

Asystent nie zgadzał się na taki plan.

– To zbyt ryzykowne! Przecież nie wiemy, ile ten Jordi może, ani jakiej pomocy mogą mu udzielić przeklęci rycerze. Zasłużyłeś jednak na pochwałę, Thore, żeś zdołał ich wypatrzeć.

– To refleks – oznajmił Thore z dumą. – Dostrzegłem ich plecy, kiedyśmy ich mijali, a oni biegli właśnie tutaj.

Niech to diabli, pomyślał sobie. Tak łatwo byłoby ją tutaj namierzyć, jest teraz niczym tarcza strzelnicza!

Unni siedziała bez ruchu i czuła, jak spokój rozrasta się w jej wzburzonej duszy.

To prawda, że chóralny śpiew nadawano tu z płyty, to prawda, że zamiast woskowych świec ofiarnych w świątyni paliło się światło elektryczne, ale to mało ważne drobiazgi. Spokój płynął ku niej z wysokich sklepień i od licznych rzeźb postaci świętych.

Unni nie modliła się do żadnego Boga. Wypożyczyła sobie niejako to miejsce, żeby pomyśleć. Czy też ściśle biorąc, zaprowadzić jakiś porządek w swoich myślach.

Drgnęła, kiedy Jordi wrócił.

On uśmiechnął się do niej czule i powiedział:

– Nie, niczego dla nas tam nie ma. To wszystko za stare. Ale imponujące, to muszę przyznać.

– Mam nadzieję, że nic w rodzaju drzazgi z Krzyża Pańskiego, z których, gdyby je zebrać z całego chrześcijańskiego świata, można by zbudować drapacz chmur? Albo jak relikwie Buddy, który musiałby mieć ze trzy tysiące zębów, gdyby poważnie traktować wszystkie, które jakoby po nim zostały?

– Nie, te relikwie nie robią takiego wrażenia. Chodź, pójdziemy już. Przestało padać i ta pani już chyba na nas czeka.

Opuścili katedrę, nie zdając sobie sprawy, że są śledzeni.

– Ciekawe, dokąd teraz mają zamiar? Do zwyczajnego pensjonatu? Dosyć mało wyszukane. Dowiedz się, kto tam mieszka, Thore!

Thore wkrótce wrócił z raportem.

– Jakiś agent ubezpieczeniowy, jakiś pan i pani, specjalista od rurociągów, pewna wdowa… – zastanawiali się, komu też obserwowana przez nich para złożyła wizytę. Na młodą uczoną nazwiskiem Juana Lopez w ogóle nie zwrócili uwagi.

Unni i Jordi doznali szoku. Oczekiwali raczej przysypanej pyłem dokumentów, starszej pani profesor, a nie młodej dziewczyny. Była to osoba blada, o podkrążonych oczach, uczesane z przedziałkiem włosy nosiła związane na karku gumką.

Pokój był dosłownie zawalony książkami i stosami papierów.

Juana wyjaśniła, że pracuje właśnie nad doktoratem. Pisze o dziejach Asturii w piętnastym wieku i wie wszystko o rodach szlacheckich.

– Tego właśnie szukamy! – zawołała Unni uradowana. – Bibliotekarz w Cangas de Onis powiedział, że jesteś najbardziej odpowiednią osobą dla nas.

Juana uśmiechnęła się przelotnie. Rzucała nerwowe spojrzenia na Jordiego, naprawdę nie wiedziała, co o nim myśleć. I nie ona pierwsza.

– Galindo de Villanueva y Asturias – powtarzała z namysłem, kiedy wyjawili jej, kogo dokładnie szukają. – Nie, to nie może być Asturias, nie było wtedy królewskiego rodu o takim nazwisku.

– Wcale tak nie uważamy – wtrącił pospiesznie Jordi. – On był nazywany de Asturias dlatego, że pochodził z tej części kraju. Ale Villanueva?

Młoda uczona szukała w swoim kołonotatniku.

– Owszem, mam tutaj taki ród. W naszych czasach to w Hiszpanii dosyć zwyczajne nazwisko, w całym kraju jest mnóstwo miejsc o tej nazwie. „Nowa osada”, albo „nowe osiedle” albo „willa…”. Jednak ród, o którym mówimy, z Cangas de Onis, to był ród szlachecki. Już wymarły. Tylko Galindo…? Czy to nie on konspirował przeciwko królewskiej parze?

– Istniała też osoba imieniem Laura – wyjaśniła Unni. – Potomkini Galinda. To o nią nam chodzi, jej przede wszystkim szukamy.

– O, mam! Znalazłam Galindo! Boczna linia. Urodzony w 1420 roku. Zmarł… Nic na ten temat nie mam.

– W 1481 – wtrącił Jordi krótko. Juana popatrzyła na niego.

– Dziękuję! Zaraz to zapiszę.

– Później możemy ci opowiedzieć jeszcze więcej.

– Ja wiem, że on zorganizował powstanie z kilkoma innymi, wspomina się o tym w jednej z kronik. Ale daty nie znałam. To znaczy daty powstania.