– Ech, mieszkało się przecież na zachodnim wybrzeżu Norwegii, bywało w Sogn, tamtejsze dialekty też nie są łatwe. Kaszka z mlekiem! Niech no tylko Pedro da mi informacje, to natychmiast ruszam w drogę. Mogę zabrać ze sobą Monikę?
Na to pytanie oniemieli. Monikę? Nie znali Moniki. Pospolitej, ale dość miłej dziewczyny, obdarzonej tym samym co Morten upodobaniem do głośnej, gwałtownej muzyki, bez kaprysów i, jeśli dobrze rozumieli, również bez fantazji. Czy powinno się ją włączać w tę całą sprawę? Czy można narażać jej życie? Lub narażać na niebezpieczeństwo własne, gdyby dziewczyna nie potrafiła dochować tajemnicy i wygadała się przed ludźmi z zewnątrz, czy na przykład wpadła w panikę i poszła z tym na policję albo do prasy?
Po krótkim milczeniu Jordi powiedział:
– Nie. Jest nas dość. Gudrun z tobą pojedzie.
– To nie będzie konieczne – zawołał Morten jakoś dziwnie szybko.
– Owszem, będzie – odparła Gudrun. – Co prawda nie jestem jak ta stara ciotka, która ma zamiar upominać kogokolwiek, żeby opróżniał kosz na śmieci, ale znam pewnego młodego człowieka, który naciąga świeżą poszewkę na poduszkę nie zdejmując starej i który parzy kawę nie wyrzuciwszy zużytego filtra tak długo, aż się całe urządzenie zapycha, a w domu po prostu śmierdzi. I tak dalej, i tak dalej. A jak to bywa rankiem, kiedy trzeba wstać na określoną godzinę? Twój budzik się już dawno rozpadł od tego rzucania o podłogę.
Zawstydzony Morten ustąpił. Antonio odpowiadał Unni na jej pytanie: „Dlaczego Skania?”, że była w dwudziestym wieku pewna liczba szwedzkich idealistów i poszukiwaczy przygód, którzy zgłaszali się w charakterze ochotników na różne wojny. Uczestniczyli między innymi w wojnie zimowej w Finlandii, czy wcześniej w wojnie domowej w Hiszpanii. W duchu Hemingwaya, można powiedzieć. Wśród tych ostatnich był pewien Skańczyk, który zakochał się w osieroconej hiszpańskiej dziewczynie (przypadkiem ostatniej potomkini rodu don Garcii), w wyniku czego porzucił front i zabrał ukochaną do domu, do Skanii. Wiemy jedynie, że mieli córkę, która zdążyła wyjść za mąż, zanim zmarła w wieku dwudziestu pięciu lat, podobnie jak jej hiszpańska matka. I na tym ślad się urywa.
– Hiszpańska wojna domowa… kiedy to było? – dopytywał się Morten.
– W latach 1936 – 1939. Brali w niej udział ochotnicy z tak zwanych Brygad Międzynarodowych. To była duża formacja, około czterdzieści tysięcy ludzi, wśród nich trzystu pięćdziesięciu Szwedów – odpowiedział Jordi.
Dyskusja toczyła się teraz jakby poza świadomością Unni. Słyszała głosy przyjaciół jak przez mgłę, przepełniały ją smutne myśli. Jordi miał się zająć poszukiwaniem nielicznych potomków don Galinda, nikt jednak nie wspomniał nawet słowem, że ona mogłaby mu towarzyszyć.
Zostać bez Jordiego? Byli razem od chwili, gdy się spotkali. Jakby sobie poradziła sama? Bez jego spokojnego, dającego poczucie bezpieczeństwa uśmiechu? Już samo patrzenie na niego sprawiało jej radość.
Rozejrzała się po rozległej, oszklonej werandzie, na której siedzieli, zaglądała z zewnątrz do salonu. Ten dom, który właściwie miał być tylko na wszelki wypadek, miejscem ostatniego schronienia, gdzie mogli się wszyscy spotkać… ten dom zyskał z czasem na znaczeniu. Polubili to miejsce, Unni wiedziała, że Antonio i Vesla zamierzają zamieszkać w nim na stałe, może nawet spróbują go kupić.
A co będzie z nią? I z Jordim? Jaką przyszłość oni mają? Żadnej. Szczerze powiedziawszy to oni nie mają nawet teraźniejszości. Jordi wyznał jej, że marzy o powrocie do Hiszpanii i choć o tym nie mówił, Unni wiedziała, że te marzenia dotyczą również jej.
Ale to przecież czysta utopia! Nie mogą się nawet do siebie zbliżyć, żadne nie wie, czy doczeka trzydziestego roku życia, niezależnie od tego, jak zdołają wypełnić zadanie, jakie im narzucili rycerze.
A teraz Jordi ma wyjechać, zostawić ją, skrócić jeszcze bardziej ten i tak krótki czas, jaki był im dany.
Czuła, że lodowata dłoń dotknęła jej policzka.
– Nie płacz, Unni. Naprawdę myślałaś, że ja bym wyjechał bez ciebie?
Spojrzała w jego przepełnione ciepłem oczy. Nie zdawała sobie sprawy, że płacze.
– Ty zawsze wiesz, co ja myślę – wyszeptała w odpowiedzi.
Mocno, bardzo mocno ścisnęła jego rękę. Nie zwracała uwagi na coraz bardziej dojmujące zimno.
– Nie wiemy tylko, czy zdążysz ze mną pojechać – mówił Jordi, podczas gdy reszta wciąż była zajęta roztrząsaniem planu skańskiego. – Będziesz musiała pomóc swoim rodzicom wyjaśnić, kim była twoja biologiczna matka, skąd pochodziła i tak dalej. To jest teraz twoje najważniejsze zadanie.
– Rozumiem. I to może trochę potrwać.
– Tak. Każdy otrzymał swoje zadanie. Antonio i Vesla mają zredagować materiały, które pozostały po don Ramiro, mamy już teraz chyba wszystko, co można było zdobyć. Pedro zbada jeszcze raz swoje drzewo genealogiczne, które przecież zna dobrze począwszy od don Federica. Morten i Gudrun będą poszukiwać potomków doni Garcii, my oboje don Galinda.
– Zostało nam już tak niewiele wspólnego czasu dla siebie.
– Wiem, najdroższa.
– Kiedy jedziesz do Hiszpanii?
– Najszybciej jak to możliwe. Niewykluczone, że już pojutrze.
Myśli Unni podążyły inną drogą.
– Czegoś wam jeszcze brakuje w materiałach dotyczących rodu don Ramira.
– Czego?
– Dziennika, który pisał mąż Gudrun, Jonas Hansen.
– Tak, to prawda. Ale musimy o nim zapomnieć. Ten dziennik już po prostu nie istnieje. Zresztą nie wiem, czy jest rzeczywiście aż taki ważny, naprawdę o tym rodzie wiemy dużo.
Odwrócili się oboje do reszty zebranych, tamci mówili teraz podniesionymi głosami, jakby coś się stało. Matka Unni, zaczerwieniona, donosiła:
– Ależ jestem tego absolutnie pewna!
– Czego? – spytała Unni. Matka zwróciła się do niej.
– Siedziałam tu i myślałam o przeszłości. I nagle uświadomiłam sobie, że była z tobą nieduża paczka… Kiedyśmy cię odbierali, ubranka i takie tam drobiazgi.
– Jakoś nie mogę sobie przypomnieć – westchnął Atle.
– Była, zapewniam cię – upierała się Inger. – Przedtem o tym nie pomyślałam, ale teraz, kiedy Antonio spytał, nagle przyszło mi to do głowy.
– W takim razie nic z jej zawartości nie zostało. Nigdzie niczego nie widziałem. Ubrania musiały zostać zużyte, albo wyrzucone.
Sympatyczna twarz Inger skrzywiła się z wysiłku.
– Ale było coś jeszcze…
Wzrok Attego się rozjaśnił. Nie ulegało wątpliwości dla nikogo, że nareszcie coś sobie przypomina.
– Chodzi ci o tę lalkę? Brudną i wypchaną jakimiś chilijskimi bakcylami?
– Tak – potwierdziła Inger. – To była zwyczajna szmaciana lalka. Jej matka się widocznie nią bawiła w dzieciństwie i upierała się, by przekazać ją córce.
– Jedyna pamiątka Unni po matce – rzekła Gudrun. – Powinniście byli ją przechować.
Inger i Atle milczeli. Zastanawiali się.
– Może i my tak zrobiliśmy? – powiedziała Inger.
– Ja w każdym razie nic o tym nie wiem – odparł jej mąż.
– No ale jeśli tak, to gdzie?
– Może na strychu? – podpowiedziała Unni. Inger Karlsrud machnęła ręką.
– Boże drogi, tam przecież nikt od stu lat nie sprzątał. Po prostu dostawia się nowe rupiecie i już.
Jordi zdecydowanie podniósł się z miejsca. Wziął Unni za rękę, drugie ramię wyciągnął do jej rodziców.
– Chodźcie, pojedziemy do waszego domu i poszukamy.
– Mogę z wami? – spytała Vesla.
– Oczywiście, że możesz. Strych jest wielki i wypchany różnymi rzeczami po brzegi. Przeszukanie tego zajmie nam mnóstwo czasu – narzekała Inger.