Выбрать главу

– Może poszła do toalety gdzieś blisko? – pytał sam siebie.

– Tu w pobliżu nie ma żadnej toalety.

– To może do kawiarni?

– Kawiarni też nie ma.

Strach przenikał cale ciało. Jordi był kompletnie bezradny.

– Popatrz na żwir – zwróciła mu uwagę Juana. – Ślady walki.

Jordi też to widział. Zrobił się blady jak papier.

– Juana, ja się boję. Byliśmy śledzeni przez czterech osobników pozbawionych sumienia.

– To Hiszpanie?

– Nie wiem. Niektórzy pewnie tak, ale też Norwegowie. Właśnie węszyli tutaj po ulicach, krążyli po mieście w samochodzie. Ale nie myślałem… Porwali ją i odjechali! Nigdy sobie tego nie wybaczę!

– Jak wyglądał ten samochód?

– Zwyczajnie. Jakiś nieduży, seat, zdaje mi się. Beżowy. Nie pomyślałem, żeby zapamiętać numer.

– Wsiadaj – powiedziała Juana. – Pojeździmy i poszukamy. Znam Oviedo na wylot. Ja prowadzę.

Był jej wdzięczny za pomoc, ale chciała coś w zamian. Jego historię.

– Opowiem ci ją. Tylko nie teraz. Teraz mogę myśleć wyłącznie o Unni.

Systematycznie przeczesywali ulice. Jordi był śmiertelnie przerażony. Unni miała telefon komórkowy, ale kiedy Jordi dzwonił, nikt nie odpowiadał. I dlaczego ona nie zatelefonowała? W końcu aparat został wyłączony. Nie wiadomo przez kogo.

I to mu akurat ulgi nie przyniosło. To wszystko przerażające, straszne i przerażające!

Dobry Boże, modlił się. Święta Dziewico, Maryjo!

Nie zdając sobie z tego sprawy, sięgał po katolickie modlitwy z dzieciństwa.

– Stop! – krzyknął nagle. – Zatrzymaj się tutaj! Nie jedź dalej! Juana posłuchała. Znalazła miejsce do parkowania i z piskiem opon zatrzymała samochód.

Nieco dalej znajdowała się restauracja ze stolikami na trotuarze.

W głębi lokalu, przy narożnym oknie, Jordi zauważył długie blond włosy.

– Nie mogę wyjść, bo na tej ulicy jest za mało ludzi – mruknął.

Juana spojrzała na niego zdziwiona, nie miała pojęcia o jego zdolności gubienia się w tłumie.

– I podjechać bliżej nie możemy – mówił dalej. – Chciałbym się jednak przyjrzeć tym ludziom przy oknie. Zdaje mi się, że to oni.

Juana otrzymała dokładny opis osób, których szukali i wysiadła z samochodu. Spacerkiem przeszła spory kawałek ulicy, a potem wróciła.

– Siedzą i obserwują, co się dzieje. To oni. Opis się zgadza.

– Tak myślałem. A za nami, w bocznej uliczce stoi ich samochód.

Zdołał wymknąć się niezauważony i zakradł się w pobliże samochodu. Zajrzał do środka, ale ani śladu Unni tam nie było. Bagażnik? Oczywiście zamknięty na klucz.

– Boże, co robić? Co robić? Urraca, pomóż mi – błagał szeptem. – Na pewno kiedyś kogoś kochałaś. Nigdy przedtem nie prosiłem cię o nic dla siebie ale teraz chodzi o dziewczynę, którą kocham bardziej niż własne życie.

Rozległ się cichy trzask zamka.

– Dziękuję – wyszeptał.

Podniósł klapę, ale w bagażniku były tylko torby i walizki. Zatrzasnął go i znowu podziękował.

Urraca jest z nim! Ona nie może się włączyć w samo rozwiązanie zagadki, ale w takich ważnych, choć dla ludzi niemożliwych do osiągnięcia sprawach, pomóc potrafi.

Bardzo to dobrze podziałało na wzburzone nerwy Jordiego. Stara czarownica potrafi też najwidoczniej radzić sobie z nowoczesną techniką, dobrze wiedzieć!

A może…? Poczuł wątpliwości Jeszcze raz sprawdził zamek.

No tak! Zamek został wyrwany i zniszczony. Na technice Urraca się nie zna, ale siłę to ma. Magiczną czy normalną, ważne, że skuteczną.

Trzeba było szukać dalej. Unni, Unni! O mało nie zaczął krzyczeć z rozpaczy.

Dręczył sam siebie. A może wróciła na parking koło domu Juany? A jego tam nie ma!

Ale jedno wiedział: ci, którzy siedzą tu w restauracji, nie złapali Unni. Bo gdyby, to nie musieliby już obserwować ulic i wypatrywać ofiar.

Z nas dwojga Unni jest słabsza, myślał. To oczywiste, że przestępcy postanowili zapolować właśnie na nią.

Czy może ich być więcej? My znamy tylko tę czwórkę, ale przecież mogą mieć jakąś rezerwę.

Otworzył drzwiczki samochodu Juany.

– Najpierw pojedziemy na twój parking – powiedział. – Jeśli jej tam nie ma, trzeba będzie wyjechać z miasta. Muszę z kimś porozmawiać, sam sobie z tą sprawą nie poradzę.

Juana manewrowała samochodem wbrew wszelkim regułom i w końcu ruszyła, jak najszybciej od tej restauracji.

Jordi przyglądał się swoim dłoniom. Nie drżały, teraz po prostu się trzęsły. Niczego już nie pojmował, naprawdę nie miał pojęcia, co się stało.

Na parkingu ani śladu Unni nie zauważyli. Poprosił więc Juanę, by zawiozła go na jakieś pustkowie, możliwie najmniej widoczne, najlepiej osłonięte lasem czy coś w tym rodzaju.

Kiedy wyjeżdżali z miasta, poprosiła, by jej opowiedział historię.

Jordi wahał się. Próbował powiedzieć jej tylko to, co wiedział na temat wydarzeń, które miały miejsce w roku 1481. Wymienić pięciu rycerzy z nazwiska, opowiedzieć o ich kłopotach i o dwojgu królewskich dzieciach z Asturii i Kantabrii, które zostały ścięte przez katów inkwizycji. No i o tym, że rycerze zaopiekowali się ciałami zmarłych, zawieźli je do tajemniczej doliny i przypuszczalnie tam pochowali. Myślę, że tam też trafił skarb – podsumował. – Bo rycerze mieli jakoby zebrać kosztowności ze wszystkich zbuntowanych prowincji.

– Też o tym słyszałam. Nigdzie to jednak nie zostało zapisane z wyjątkiem innej starej legendy czy raczej po prostu dziecinnej bajki.

– Wiem – potwierdził Jordi. – Zgadza się.

– Ale jednego nie rozumiem – rzekła Juana cicho. – Skąd mianowicie ty to wszystko wiesz?

No więc padło to pytanie, na które najtrudniej było odpowiedzieć.

– Mam swoje źródła – odparł krótko i bardzo się ucieszył, że musieli skręcić na stację benzynową, by zatankować. Dzięki temu zyskał na czasie.

Może Juana zapomni o pytaniu? Znajdowali się teraz na przedmieściu Oviedo. Silnik pracował cicho.

Ale Juana nie zapomniała.

– Jakie źródła? Muszę je, czy też ich, poznać.

– Oni nie wiedzą więcej niż ja – próbował się jakoś wymigać. – Czy też mówiąc wprost: nie mogą powiedzieć więcej.

– Ale dlaczego to wszystko tak cię interesuje? Dlaczego to jest gra na życie i śmierć? Dlaczego ci jacyś dranie was tropią?

– To ostatnie już ci wyjaśniłem: oni myślą, że doprowadzimy ich do miejsca ukrycia skarbu, który dla nas nie ma znaczenia.

– Nie odpowiedziałeś mi na pozostałe pytania.

– Po pierwsze: przyjechaliśmy do Hiszpanii, by odnaleźć amulet. Mały gryf, który należał do Laury Alvarez. Słyszałaś o czymś takim?

– O gryfie? Nigdy.

Jordi wcale też się tego nie spodziewał, westchnął ciężko. Ten ostatni gryf zdawał się bawić z nimi w chowanego. Narazie jednak nie miało to znaczenia. Teraz chodziło o Unni.

– A dlaczego od tego amuletu ma zależeć życie i śmierć? Jordi nie miał ochoty dalej kluczyć. Poddał się.

– To właśnie moje źródła mogą mi pomóc odszukać Unni, Poznasz ich.

– Świetnie! Wspaniale! – Juana uśmiechała się promiennie.

– Nie bądź tego taka pewna – mruknął Jordi. Juana dojechała do jakiegoś lasu i Jordi poprosił, by skręciła w boczną drogę.

– Tutaj? – spytała zdumiona. – Co będziemy tu robić? Jordi powstrzymał uśmiech.

– Nie mam zamiaru cię uwieść – zapewnił. – Tutaj spotkamy się z tymi, których określiłem jako moje źródła.

Juana patrzyła na niego z bardzo sceptyczną miną. Przecież nawet do nikogo nie telefonował. Jak te jego tak zwane źródła mogą wiedzieć, gdzie znajduje się miejsce spotkania? Tym bardziej że to ona je znalazła.