Pełna niepewności szła za nim między pniami drzew.
Jordi zatrzymał się wkrótce na niewielkiej polanie.
– Poczekaj tu – poprosił. – Za moment wrócę.
I rzeczywiście nie czekała długo. Kiedy jednak Juana zobaczyła pięciu rycerzy podążających za nim, krew odpłynęła jej z twarzy i o mało nie upadła. Musiała się oprzeć o drzewo.
Konie same w sobie stanowiły widok raczej groteskowy. Płynęły ku niej bezgłośnie, gęsiego, wyszczerzając zęby. Potrząsały głowami, z których po śmierci częściowo poodpadała sierść. Oczy miały białe, przerażone, czarna skóra zwisała płatami z kościstych ciał.
A rycerze?
Choć nigdy przedtem nie wydawałoby jej się to możliwe, Juana natychmiast rozpoznała, że to są rycerze z najbardziej tragicznego okresu w historii Hiszpanii, czyli z czasów inkwizycji. Może sprawiły to powolne ruchy rumaków i ich jeźdźców, a może jej własny prymitywny lęk i niedowierzanie? Rycerze byli ubrani cali na czarno, twarze ukrywali pod naciągniętymi kapturami tak, że ledwo je było widać. Ale to, co widziała, wystarczyło, a nawet więcej. Podobnie jak konie, rycerze mieli białe oraz siwe lub szpakowate włosy. Tylko jeden zachował jeszcze czarny zarost. Ale wszystko razem robiło potworne wrażenie.
Rycerze podjechali jeszcze bliżej.
Wtedy Juana zemdlała.
20
Unni leżała wbita w tylne siedzenie wielkiego mercedesa i musiała słuchać głupiego gadania nieznajomego Norwega.
Był to człowiek wulgarny o pozorach światowego obycia. Teraz jednak był szczery, mówił jej, jak go to drażni, że ze swoimi kompanami musi rozmawiać „elegancko”. Są tacy cholernie wytworni, że nie znoszą, kiedy człowiek dłubie w zębach po jedzeniu, wymagają, żeby używać wykałaczek i w ogóle. Nie uważasz, że to może człowieka wkurzyć?
Jeśli oczekiwał od Unni odpowiedzi, to musiał przeżyć rozczarowanie. Miała zresztą prawo do milczenia – taśmę na ustach. Oczywiście usiłowała się jej pozbyć, pozostałych więzów również, ale ten facet wykonał swoją robotę starannie. I nie pomogły jej szarpania ani grymasy.
Nic oczywiście nie widziała, gruba taśma na oczach czyniła ją ślepą, sądząc jednak po odgłosach z zewnątrz, czy raczej ich braku, domyślała się, że jest za miastem. Przejeżdżało tędy bardzo niewiele samochodów, więc musieli znajdować się na bocznej drodze.
Jakim sposobem Jordi zdołałby ją tu odnaleźć?
Ordynarna gadanina strażnika martwiła ją. Opowiadał, że tamci trzymają go bardzo krótko i traktują pogardliwie, jak szofera albo chłopca do posyłek, jego, który zwiedzał Majorkę i Kretę, był nawet w Maroko. A co ty sobie myślisz? Nigdy nie dają mu czasu, żeby wyszedł na chwilkę, chociaż na krótki numerek, musi się obywać bez kobiet, on, taki facet! Ale tym razem sobie wszystko powetuje, tutaj nikt go nie będzie widział.
Brzmiało to bardzo nieprzyjemnie. To akurat denerwowało Unni bardziej niż inne straszne rzeczy, które mogłyby jej się przytrafić.
Domyślała się, że napastnik chce ją zmusić do mówienia. Tylko kim on jest? I kim są ci „inni”, o których tyle gada?
No cóż, Unni wytrzyma, facet nie wyciśnie z niej ani słowa.
Ale jak długo będzie to musiała znosić? I co się z nią stanie potem?
To też bardzo niepokojące pytanie.
Samochód przyhamował, skręcił i stanął. Najwyraźniej dotarli na miejsce.
Kiedy usiłował wyciągnąć ją z samochodu, poczuła, że dotyka ją tam, gdzie nie powinien. Szarpnęła się z całej siły i z rozmachem kopnęła w karoserię. Facet zachichotał.
Została przeniesiona do domu cuchnącego starością, stęchlizną i opuszczeniem. Od dawna niezamieszkanego.
Upadła na twardą drewnianą ławę. Mężczyzna wyszedł na dwór, Unni słyszała, że rozmawia z kimś przez telefon komórkowy, ale słów nie rozumiała.
Potem wrócił do domu.
– Mamy dla siebie kilka minut, malutka. Ale wykorzystamy je naprawdę dobrze.
Taśma z ust Unni została zerwana. Zapiekło ją strasznie, ale możliwość odetchnięcia znowu pełną piersią przyniosła niewysłowioną ulgę.
– Możesz sobie wrzeszczeć, ile tylko chcesz – powiedział mężczyzna z ordynarnym śmiechem. – Nikt nie usłyszy, to ci gwarantuję.
Unni nic nie widziała.
– Zrobimy sobie naprawdę dobrze – powiedział, siadając obok niej. Zaczął obłapiać jej piersi. Unni odskoczyła.
– No, no, nie spiesz się tak – mówił, jakby ją upominał. – Dostaniesz, dostaniesz wszystko, ale najpierw musimy pogadać.
Bogu dzięki! Każda zwłoka może okazać się zbawienna.
Gdyby ją bił lub torturował, zniosłaby to bez szemrania, ale na myśl, że może ją zgwałcić, robiło jej się niedobrze i wpadała w panikę.
– Powiedz no teraz wujkowi, co wy tu robicie, co? Przez cały czas jej dotykał. Głaskał palcami jej udo. Unni milczała.
– Szukacie gryfa, nie?
Słowa same wydostały się z ust Unni:
– A skąd ty o tym wiesz?
Niech to licho! Nie powinna była, trzeba milczeć! Ale on ją po prostu zaskoczył.
– Ja wiem dużo, malutka – zachichotał. – Ja wiem o tych ptaszkach wszystko.
Unni przyszedł do głowy pomysł. A gdyby tak odwrócić sytuację i wyciągnąć od tego faceta, co on wie?
O ile dobrze zapamiętała, nie wyglądał zbyt inteligentnie. W porządku, porozmawia z nim, ale tylko o sprawach nieistotnych. Może on będzie mniej ostrożny i się wygada.
Najzupełniej nieoczekiwanie taśma z jej oczu też została zerwana. Oczywiście razem z taśmą napastnik wyrwał jej sporo włosów i brwi. Przyjemne to nie było, o nie, i przyszło tak nieoczekiwanie, że nie mogła powstrzymać krzyku bólu. Była na siebie zła, bo ten człowiek miał we wzroku coś sadystycznego, czego wolała nie pobudzać.
Zauważyła, że znajdują się w jakimś opuszczonym i zrujnowanym, małym gospodarstwie rolnym. Przez dziury w dachu widziała niebo, wnętrze domu było kompletnie zniszczone. Od bardzo dawna nikt tu nie mieszkał.
Niewygodnie jej było leżeć z rękami związanymi na plecach, próbowała więc usiąść. Na to jednak on pozwolić nie chciał i pchnął ją z powrotem.
– Już niedługo będziesz mogła fikać nogami – „pocieszył” ją. – Ale najpierw powiesz mi, co znaczy to tutaj, wiesz przecież tyle…
Wyjął z kieszeni spodni pognieciony papier i przystawił jej do samych oczu. Unni odsuwała się, ale wciąż nic nie widziała.
– Trzymaj ten papier trochę dalej, żebym mogła coś zobaczyć! – syknęła. – Nikt nie jest aż takim krótkowidzem!
Facet złożył papier w kilkoro tak, że widać było tylko kilka słów. Ona jednak zdążyła zauważyć już coś innego, coś niepokojącego.
Czytała głośno, tekst był po norwesku:
– „…małe pustkowie…”
– Co to znaczy? – spytał agresywnie.
– Małe pustkowie? Skąd mogę wiedzieć? Może rezerwat przyrody w Jotunheim?
Szarpnął papier i włożył go znowu do kieszeni.
– Nie udawaj głupiej! Chyba nie o Norwegii jest tu mowa. Jesteśmy w Hiszpanii, do cholery!
– A pismo jest po norwesku!
– Bo on to przetłumaczył, chyba rozumiesz!
– Kto to jest on?
Ale facet na tym rozmowę urwał. Żadnych więcej pytań!
Z lękiem oczekując jego kolejnego kroku, Unni myślała o tym, co zdążyła dostrzec na papierze. Wprowadzające słowa: „Pięć gryfów stanowi klucz”.
I potem jeszcze sporo wyjaśnień, których Unni nie zdążyła przeczytać.
Wtedy właśnie to do niej dotarło, zaczęła sobie zdawać sprawę, że ma do czynienia z trzecią grupą. „Ci drudzy” to są jego kompani.
Bardzo chciała zdobyć ten papier. Żeby tylko nie była taka bezradna!
Ku swemu przerażeniu zauważyła, że napastnik zaczyna rozpinać spodnie.