Выбрать главу

21

Jordi złościł się na rycerzy.

– Czy musicie narażać młodą dziewczynę na taki stres? Tacy złośliwi nigdy ani wy sami nie bywacie, ani wasze rumaki.

„Jesteśmy zmęczeni – odpowiedziały mu myśli jego przodka, don Ramiro, krótko. – Nie jesteśmy w stanie dłużej podtrzymywać iluzji”.

– Proszę mi wybaczyć – powiedział Jordi z żalem. „Pomożemy ci odnaleźć twoją ukochaną” – obiecał don Federico i natychmiast wysłał don Ramira, żeby jej szukał. – Ale teraz chyba nareszcie rozumiesz, że powinniście byli nas słuchać? I działać ostrożnie. Widzicie to, czego nie ma, a nie dostrzegacie tego, co wam zagraża. Tak wam kiedyś powiedzieliśmy i to jest prawda”.

– Wiem. Ale chyba jeszcze nie widzieliśmy wszystkiego, co powinniśmy zobaczyć?

„Tak. Nie widzieliście.” – Wyprostował się w siodle. – „Mówisz, że ta obca panna może wam pomóc. To dobrze. Ale teraz będziemy z tobą, bo ona może pomóc również nam”.

– W jaki sposób?

„Mówiłeś, że ona pisze o naszych czasach. W takim razie powinna też napisać o nas. Tak, byśmy nie popadli w zapomnienie. Ale oto ona się budzi”.

Jordi ukucnął przy Juanie i łagodnie do niej przemawiał. Dziewczyna zadrżała gwałtownie i nie chciała nawet spojrzeć w stronę rycerzy.

Kiedy jednak powiedział jej o ich życzeniu, rozjaśniła się trochę.

– Myślisz… że oni by mogli… Nie, to przecież duchy, ja nie zniosę, zabierz ich stąd, chce. wracać do domu!

– Czy oni by mogli co? Powieki jej zadrżały.

– Opowiedzieć o swoich czasach. Jordi uśmiechnął się.

– Zapytam.

Juana oddychała z drżeniem. Jaką to możliwość zsyła jej los! Usłyszeć opowieść o piętnastym wieku od ludzi, którzy wtedy żyli! I on przecież tu jest!

Jordi przekazał jej prośbę.

Rycerzom to najwyraźniej pochlebiało.

– Mam ze sobą magnetofon – wtrąciła Juana pospiesznie. Wtedy Jordi roześmiał się ze smutkiem. Nie można przecież nagrywać na taśmę myśli.

Teraz jednak najważniejsza była sprawa Unni. Rycerze siedzieli przez jakiś czas w milczeniu, pogrążeni w swojej niemej dyskusji, gdy między drzewami pojawił się don Ramiro. Kolejna, pozbawiona słów narada.

Don Sebastian zwrócił się do Jordiego i ponownie popłynęły myśli. „Ona potrzebuje pomocy, jak najszybciej! W górach po tamtej stronie znajduje się niewielki, niezamieszkany dom, powiada twój przodek”.

Don Ramiro przekazał Jordiemu opis drogi i miejsca, w którym przebywała Unni.

Umówili się na późniejsze spotkanie, podczas którego Jordi będzie mógł przetłumaczyć Juanie myśli rycerzy.

Podziękowali teraz godnym starcom, którzy znikali powoli, rozpływając się w powietrzu. Jordi i Juana ruszyli w góry z taką prędkością, na jaką samochód pozwalał. Wkrótce skręcili w boczną drogę.

Przez cały czas Juana nie powiedziała ani słowa. Była do głębi wstrząśnięta. Zafascynowana Jordim ponad wszelkie wyobrażenie, ale niemal do szaleństwa przerażona jego dziwnymi oczyma i jeszcze bardziej towarzystwem, z którym się spotyka!

Obrzydliwy norweski typ stanął na szeroko rozstawionych nogach tuż przy ławie. Jego spodnie opadły na podłogę i otaczały niczym wieniec jego kostki. Z dumą prezentował Unni swoje walory.

– Popatrz no na niego – przechwalał się.

– No właśnie – odparła swobodnie, udając twardszą niż w istocie była. – Co mu jest?

– Będzie ci smakowało, co? – gbur był wyraźnie zirytowany.

– Tylko nie bardzo go nawet widać spod tego tłuszczu – prychnęła Unni i z obrzydzeniem odwróciła twarz.

Postąpiła chyba głupio, bo gbur wpadł we wściekłość. Jeszcze bardziej szorstko zerwał jej pęta z nóg i próbował ściągnąć z niej spodnie. Przeszkadzały mu w tym jednak jej związane na plecach ręce, więc rozciął też taśmę na nadgarstkach. Tym sposobem Unni została całkiem rozwiązana, chociaż to się na wiele nie zdało, bo facet był bardzo silny. Celem walki był teraz zamek od spodni i ta walka, prędzej czy później, skończy się jej przegraną.

No to wiem, co znaczy powiedzenie „los gorszy od śmierci”, myślała w panice. Bo nie mogę sobie wyobrazić nic bardziej wstrętnego niż, żeby ten przebrzydły typ wdarł się w moje ciało!

Na moment dostrzegła jego stopy, zwisające nad krawędzią ławy, wciąż zaplątane w spuszczone spodnie i widziała, jak z kieszeni tych spodni wypada na podłogę zmięta kartka.

Tylko na co to się teraz może zdać?

Ponad wszystko pragnęła okładać go pięściami tak, żeby krew z niego tryskała, ale w tym celu musiałaby puścić najcenniejsze teraz zapięcie swojego paska.

– Wiesz, jakie to cholernie niekobiece, te długie spodnie? – wykrzykiwał sfrustrowany napastnik, próbując oderwać jej rękę od sprzączki.

– Jakiś samochód jedzie! – wrzasnęła Unni, bo teraz napastnik zamierzał użyć noża.

Tak Unni krzyczała kiedyś do swojego psa, kiedy chciała go wywabić z ogrodu. Pies zawsze dawał się nabrać. Na okrzyk: samochód jedzie! wypadał z ogrodu niczym rakieta.

Na Norwegu jej krzyk zrobił takie samo wrażenie. Zastygł bez ruchu i nasłuchiwał. Tym razem Unni nie kłamała.

– Cholera, mogliśmy zdążyć, żebyś się nie certo wala! – syknął, zdzielił ją pięścią między oczy i zaczął podciągać spodnie.

Podszedł do czegoś, co niegdyś było oknem i wyjrzał na dwór. Unni pochyliła się błyskawicznie i podniosła papier, który wpadł pod ławę. Wsunęła go do kieszeni i usiadła. Próbowała wygładzić włosy i ubranie.

Drzwiczki samochodu zamknęły się z trzaskiem. Unni nie miała żadnych iluzji, jeśli chodzi o ratunek; napastnik przecież wspominał, że mają dla siebie tylko kilka minut, więc teraz przyjechali ci jego współpracownicy, czy kto tam.

Norweg wyszedł im na spotkanie. Unni podbiegła do okna, chciała przez nie wyskoczyć, bo odgłosy z zewnątrz świadczyły, że nie wychodzi ono na dziedziniec.

Ale nie, tutaj nie mogła liczyć na powodzenie. Dom stał na zboczu, które od tej strony schodziło stromo w dół, na dodatek leżały na nim duże zwoje zardzewiałego kolczastego drutu. W dole krajobraz był wymarły.

Przybysze wchodzili do izby, więc Unni pospiesznie wróciła na ławę.

Niebywale wysoki i chudy mężczyzna ukazał się w drzwiach i gapił na nią. Widziała dwoje fanatycznych oczu i usta przecinające poprzeczną kreską kościstą twarz. Bez słowa wyszedł znowu na dwór i rozkazał coś swoim kompanom, ale Unni nie słyszała, co powiedział. Wkrótce miała się dowiedzieć.

Jej strażnik wrócił, podszedł do ławy i próbował ponownie zakneblować ją taśmą, ale tym razem Unni była przygotowana.

Nie poszło draniowi łatwo, rozorała mu twarz, wbiła palec w niebieściutkie oko, tłukła pięściami i kopała. Tamten chudy musiał mu przyjść z odsieczą, wspólnymi siłami zdołali jej znowu związać ręce i nogi. Poza tym mocno ją przywiązali linami do ławy. Założyli taśmę na usta, ale oczy zostawili otwarte. Tylko co to mogło pomóc?

Potem ją po prostu porzucili, żeby tak tu leżała i powoli konała z głodu. Zamknęli drzwi, po czym oba samochody odjechały.

Z początku Unni leżała spokojnie. To straszne, kiedy człowiek jest zasapany, jak ona po walce, i nie może głębiej odetchnąć. Starała się ocenić swoją przerażającą sytuację. Kto mógłby jej tutaj szukać. Sądząc po ilości kurzu, nikt do tego domu nie zaglądał chyba od lat.

Już wcześniej zauważyła, że duże części izby są mokre po deszczu. Jeśli zacznie znowu padać, ona porządnie zmoknie. Może się nawet przeziębi? Mieć zatkany nos… Nie!

Jeśli ten facet odkryje, że zgubił papier, to czy wróci po niego?

Raczej nie. To przecież kopia i dla niezorientowanych całkowicie niezrozumiała.

Wołać o pomoc? Ale jak? Przez tę taśmę?