Kto kręci się tu w pobliżu? Nikt.
Kopała, szarpała rękami, próbując wydostać się z więzów, ale na nic. Taśma była szeroka, mocna i okręcona wiele razy. Lina? Trzymała ją w pasie, wokół kostek i wokół piersi, i ani drgnęła, mocowanie się z nią było całkowicie pozbawione sensu, Unni długo próbowała na wszystkie sposoby ją poluzować, aż w końcu, kompletnie wyczerpana, dała spokój.
Wtedy z oczu popłynęły łzy. Starała się je powstrzymać, niedobrze jest płakać z zaklejonymi taśmą ustami.
Jeśli porywacze życzyli jej powolnej śmierci w mękach, to znaleźli dobry sposób.
W równych odstępach czasu wzywała pomocy. Były to oczywiście jedynie stłumione jęki.
Nikt nie odpowiadał.
Widocznie jej i Jordiemu nie było pisane wspólne życie.
22
Jordi był taki skoncentrowany na szukaniu niezamieszkanego domu, że prawie nie zauważał siedzącej przy nim w samochodzie kobiety.
Przynajmniej dopóki nie zawołała.
– Tam, na górze!
Droga wznosiła się coraz wyżej. „W północnej Hiszpanii krajobraz jest przeważnie pagórkowaty, teraz jednak znajdowali się już pośród dość stromych skał na północnozachodnim krańcu Kordylierów Kantabryjskich.
Jordi ze swojego miejsca domu nie widział, ten bowiem położony był za wysoko. Zatrzymał więc samochód i wysiadł.
Na pół ukryte za zboczem sterczały ruiny niedużego obejścia. Resztki szarych murów, dach nachylony tak, że mógł się w każdej chwili zawalić.
– To może być tutaj – rzekł Jordi w zamyśleniu. – Położony na pustkowiu, tak jak mówili rycerze. Ale jak my się tam dostaniemy? Mamy się wspinać?
– Musi być jakaś droga, chociaż żadnej nie mijaliśmy.
Bez zbędnych słów wrócili do samochodu i znowu ruszyli. Juana siedziała i myślała, że tak naprawdę to się śmiertelnie boi, ale jeszcze nigdy w życiu nie przeżyła niczego równie ekscytującego. No i oczywiście strach jest częścią tej przygody.
– Tu jest jakaś droga! – zawołała dumna, że ją odkryła. Jordi też już zauważył, ale jednak powiedział dziękuję, Juana sobie na to zasłużyła. W ogóle okazała się niesłychanie pomocna.
Droga nie wyglądała na specjalnie uczęszczaną. Z wyjątkiem całkiem nowych śladów. Już po deszczu.
– Dwa rodzaje opon – skonstatował. – Jeden duży samochód i drugi mniejszy. Chyba nikt by się nie spodziewał tutaj śladów kół samochodowych!
Okolica była naprawdę wymarła i opadała stromo ku rozległej dolinie, czy może raczej dużej rozpadlinie. Wąska droga wiła się zakolami, więc stracili dom z oczu, mieli jednak szczerą nadzieję, że jadą we właściwym kierunku. Bo wszystko wokół zdawało się świadczyć, iż są pośrodku pustkowi.
Nagle znaleźli się niemal dokładnie na wprost domu. Tym razem Jordi znajdował się od jego strony. Budynek sprawiał żałosne wrażenie opuszczenia.
Gdyby nie te świeże ślady kół i słowa don Ramira, to naprawdę by się tu nie zatrzymał.
Chociaż ślady to akurat Jordiego martwiły. Najwyraźniej szły w obu kierunkach. Ktoś tu przyjechał, a potem odjechał. Przypuszczalnie więc w domu nikogo nie ma. Najprawdopodobniej zabrali Unni ze sobą.
Żołądek ściskał się Jordiemu tak, że musiał parę razy wciągnąć głęboko powietrze, żeby znowu odzyskać kontrolę nad sobą.
Jeszcze jeden zakręt i byli na miejscu.
Na małym dziedzińcu nie było ani jednego samochodu. Dom wyglądał na pusty.
Boże, dopomóż mi, błagał Jordi w duszy.
Zatrzymali się na podwórzu.
– No rzeczywiście wygląda to nieszczególnie – rzekła Juana zgnębiona.
– Tak jest – przyznał Jordi krótko. – Ale musimy dokładnie przeszukać obejście.
– Ciii! – ostrzegła Juana. – Chyba coś słyszę. Chciała biec do domu, ale Jordi złapał ją za ramię.
– Bądź ostrożna – szepnął. – Nie wiemy przecież ani kto, ani ilu ich tam może być.
Dotarł do nich kolejny, zdławiony krzyk. I jeszcze jeden, jeszcze bardziej natrętny.
To zrobiło swoje. Ostrożnie skradali się ku drzwiom. Na progu stanęli jak wryci.
– Jezu Chryste – szepnęła Juana.
Jordi już był przy Unni i zdejmował jej taśmę z ust, a drżącym głosem prosił Juanę, żeby ze schowka w samochodzie przyniosła nóż.
Unni odetchnęła z głębokim jękiem.
– Jordi, Jordi, już myślałam, że cię więcej nie zobaczę! Myślałam, że przyjdzie mi tu umrzeć!
I o to chyba chodziło, pomyślał wstrząśnięty.
Z oczu Unni popłynęły łzy i nagle wybuchnęła gwałtownym, niepohamowanym szlochem.
Jordi nie panował nad głosem. Powtarzał wciąż tylko „dobry Boże” i głaskał ją po twarzy.
Juana przybiegła z nożem, Jordi chwycił go drżącymi palcami i zaczął przecinać sznury.
– Masz kostki poocierane do krwi – zauważyła Juana.
– Tak – wyszeptała Unni. – On poprzednią taśmę zerwał mi tak gwałtownie, że… że… skóra też poszła. I w ogóle jestem taka mokra. Ława była mokra od deszczu i chyba spodnie też mam mokre. Przepraszam!
Jordi porozcinał sznury i zabrał się za taśmę wokół jej nadgarstków. Potem posadził ją na ławie i objął mocno.
– Jordi – szepnęła. – Ja już przy tobie nie marznę. Słysząc to, wielokrotnie z trudem przełykał ślinę, ale słowa nie był w stanie z siebie wydobyć.
Juana tymczasem ciągnęła za koniec taśmy i uwalniała z pęt nogi Unni. Wkrótce cała Unni była wolna.
Czuła się jednak sztywna i obolała, a łzy wciąż ciekły jej z oczu; zanim zdążyła je otrzeć, już pojawiały się nowe.
W końcu Jordi odzyskał zdolność mowy.
– Gdybym tylko złapał tego, który ci to zrobił…
– To ja bym nie chciała być na jego miejscu – dokończyła Juana, która widziała płonącą wściekłość i rozpacz w jego dziwnych oczach.
Unni bardzo pragnęła się umyć i zmienić ubranie. Na szczęście wciąż „mieszkali” w samochodzie. Wyprowadzili się z hotelu San Pedro w Cangas de Onis, a w Oviedo nie mieli jeszcze mieszkania. Kiedy więc Juana znalazła źródło, Jordi pomógł Unni wyjąć czyste rzeczy z bagażnika.
Juana westchnęła cicho. Zaczęła się już przyzwyczajać do niezwykłego wyglądu Jordiego, ale teraz mogła się przekonać, że tutaj to ona nie ma nic do roboty.
E, co tam, na dłuższą metę to by się mogło okazać zbyt kłopotliwe, pocieszała się, jak mogła.
Jak tylko Unni się wykąpała w źródlanej wodzie i przebrała w suche ubranie, ruszyli w drogę powrotną. Zaczynało się zmierzchać, musieli jechać do ludzi najszybciej jak to możliwe.
Kiedy zbliżali się do Oviedo, przy drodze pojawiła się „Restaurante”.
– Czy może jest tu ktoś głodny? – spytał Jordi.
Obie panie były, i to bardzo, zatrzymali się więc i zamówili porządny obiad. Jedzenie i wino a także wspomnienie udanej akcji ratunkowej rozgrzewały ich coraz bardziej, w końcu zaczęli rozmawiać. Bo w samochodzie po tylu szokujących przeżyciach wszyscy milczeli.
Jordi z czułością i troską przyglądał się twarzy Unni.
– Będziesz miała okropnego sińca pod okiem.
– Taki już los naszej grupy, że zawsze ktoś musi być ciężko poszkodowany w ten czy inny sposób.
– Niestety. Pracujemy w niezdrowej branży.
– Tak jest. Ten drań zdzielił mnie między oczy, kiedy nie chciałam się zachwycać jego męskim wyposażeniem.
Jordi zesztywniał.
– Co takiego? Obnażył się przed tobą?
– Niestety tak, ale bardzo go zabolało, że mnie to nie podnieca, a wprost przeciwnie. Na szczęście akurat wtedy przyjechał jego kompan, czy raczej szef, i biedak musiał tę swoją żałosną parówkę schować. Saved by the beli.
– Mówisz tak obojętnie, jakby to dla ciebie była codzienność.