Unni pochyliła się ku niemu i szepnęła groźnie:
– Wolałbyś, żebym znowu zaczęła ryczeć?
Jordi nareszcie zrozumiał i pozwolił jej dalej paplać. Taki widać miała sposób na odreagowanie.
– Szef okazał się wyjątkowo zimnym draniem. To on zarządził, żeby mnie związać i zostawić.
– Jak on wyglądał?
– Taki jakiś strasznie kościsty. Typ, który za wszelką cenę musi postawić na swoim. Długi jak maszt od flagi i tak samo chudy. Może cierpi na anoreksję, nie wiem. Oczy z lodu i stali, usta zaciśnięte niczym zamek błyskawiczny, szpakowaty, zdaje mi się, a poza tym nic szczególnego. Nie zauważyłam. Chyba nie jakiś bardzo stary.
Jordi zastanawiał się.
– Czy to mógł być ten, którego widzieliśmy na schodach w domu Juany? Jak wchodził do pokoju?
– Mam nadzieję, że nie – Juana zadrżała. Uzgodnili więc, że tej nocy Juana zamieszka w tym samym hotelu co oni. Potem niebezpieczeństwo z pewnością minie, zwłaszcza kiedy Unni i Jordi opuszczą Oviedo.
– Na wszelki wypadek – przytakiwała Juana. – Bo raczej nie sądzę, by oni łączyli mnie z waszą wizytą w naszym domu. Zwłaszcza, że jeśli zadzwonili potem do mnie, to mnie przecież nie zastali.
Zastanawiali się znowu wszyscy troje. Unni odprężona po jedzeniu i winie, w cieple i poczuciu bezpieczeństwa, zaczynała zasypiać.
Drgnęła przestraszona przy kolejnym pytaniu Jordiego:
– Czy ten Norweg co cię porwał, to może być Thore Andersen? Ten, który w Skanii dowiadywał się o Mortena.
– Eeee – zaczęła Unni niezbyt inteligentnie. – Nic przecież o nim nie wiemy.
– W hotelu w Simrishamn pewnie mogliby go opisać.
– Po takim czasie? Oj, raczej wątpię.
– Zastanawiam się, ilu ich jest.
– Co najmniej troje – powiedziała Unni nieobecna myślami. – Morten i Sissi widzieli w lesie troje.
– No właśnie. Była z nimi kobieta. Ale czy był też jakiś bardzo wysoki mężczyzna?
– Morten nic takiego nie mówił. Rozmowa się urwała.
Dojechali do małej wioski leżącej z dala od głównej drogi, szanse, by ktoś ich tu spotkał, były niewielkie. Bardzo miły, nieduży lokal z białymi obrusami i żółtymi serwetkami, kwiaty na stolikach. Hiszpańskie restauracje zawsze wyglądają zachęcająco. Natomiast bary, do których się tylko wstępuje, są znacznie mniej przytulne.
Kostka Unni została zabandażowana. Zranienia były wprawdzie powierzchowne, ale oczywiście piekły dotkliwie. To akurat jej nie martwiło, bardziej dokuczała jej myśl, że niezbyt daleko posunęli się w poszukiwaniach Laury Alvarez, nie wiedzą nic, nawet, gdzie mieszkała. „Nie wyszła za mąż, zmarła w Oviedo A. D. 1557”. To wszystko.
– Ale czego oni od ciebie chcieli, Unni? – spytała Juana nieoczekiwanie.
– Chcieli? – powtórzyła Unni zaspana. – Jeszcze się pytasz czego! To jasne, że informacji. Ja jednak wpadłam na pomysł, że lepiej będzie wyciągnąć informacje od nich, zamiast…
Umilkła na ułamek sekundy.
– O rany, zapomniałam!
– O czym?
Nadal szukała po kieszeniach.
– Weszłam w posiadanie skalpu, trofeum, mam zdobycz wojenną. Nie, do diabła! – skarżyła się. – Zostawiłam w tamtych spodniach, tych mokrych!
– No, mam nadzieję, że to nie był jakiś tam tupecik czy treska – rzekł Jordi z udaną surowością.
Unni nie mogła powstrzymać ataku śmiechu.
– Zaczekajcie tu, zaraz przyniosę. Niezależnie od tego, jak teraz wygląda.
Choć to dosyć dziwne, zmięty kawałek papieru nie doznał w jej kieszeni poważniejszych uszkodzeń i był stosunkowo suchy. Prawdziwe szczęście.
Przejęta, z niemal religijną czcią Unni rozłożyła kartkę i czytała z rosnącym zdumieniem i radością:
„Pięć gryfów to klucz. My zabraliśmy ze sobą nasz łańcuch ze złota Spotkaliśmy sąsiadów, którzy mieli gwiazdę i podążyliśmy na małe pustkowie, gdzie czekały dwa ptaki. Przybyli dwaj ostatni. Brzemiona każdego z nas były wielkie”.
– Oj – jęknął Jordi. – No, nieźle!
– Czy myślisz, że to jest…?
– Wiadomość od don Galinda? Możliwe. Ale pojęcia nie mam, jak się dostał w łapy tych ludzi.
– To gdzie w takim razie podziewa się gryf Asturii?
– O tym też nie mam pojęcia.
Unni uznała, że ta wiadomość brzmi jakoś dziwnie.
– Ten facet chciał wiedzieć, co oznacza określenie „małe pustkowie”. Powiedziałam mu bezczelnie, że to pewnie jakiś rezerwat przyrody w Jotunheim, ale on się wściekł.
– Unni nie możesz ich prowokować w ten sposób!
– Nie zamierzałam już w ogóle tego robić. Co twoim zdaniem oznacza „małe pustkowie”?
Jordi zastanawiał się.
– Moim zdaniem cały ten tekst został bardzo źle przetłumaczony. Po hiszpańsku to by brzmiało… Pustkowie znaczy „yerma”, w zdrobnieniu byłoby „yermita”… Nie wiem, to brzmi dosyć głupio… małe pustkowie? Gdzieś tu musi być błąd.
Juana dotychczas siedziała w milczeniu. Teraz zaczęła obracać pognieciony kawałek papieru na wszystkie strony, a potem powiedziała:
– A skąd wam przyszło do głowy, że to może być przesłanie z Asturii?
Śmiertelnie zmęczona Unni natychmiast się ocknęła, a Jordi wyjaśnił:
– Tego nie wiemy. Nie rozumiemy tekstu, nie potrafimy go zinterpretować, ale skąd by pochodził, jak nie z Asturii?
– Ja mam całkiem inny obraz – oznajmiła Juana.
– Powiedz nam, bardzo jesteśmy ciekawi!
„My zabraliśmy ze sobą nasz łańcuch ze złota. Spotkaliśmy sąsiadów, którzy mieli gwiazdę i podążyliśmy… gdzie czekały dwa ptaki”. To kazało mi myśleć o czymś zupełnie innym, niż wy mówicie. Złoty łańcuch na czerwonym polu to herb Nawarry. Vasconia ma w swoim herbie coś w rodzaju gwiazdy, zaś dwa ptaki to herbowy symbol Asturii.
Jordi gwizdnął cicho i popadł w zadumę.
– Więc ty uważasz, że to przesłanie z Nawarry?
– Tak, tak myślę. A to się nie zgadza?
– Lepiej niż gdyby założyć, że pochodzi z Asturii. To zresztą też wyjaśnia, jak im to wpadło w łapy.
– Jak mianowicie? – spytała Unni całkiem już obudzona.
– Po pierwsze: Czy mamy już przesłanie z Nawarry?
– Mnóstwo – odparła Unni.
– Tak, ale nic szczególnego, nic takiego jak inne przesłania towarzyszące gryfom. Baśnie, owszem, ale żeby wiadomość przekazana wprost?
– No i gryf Nawarry znaleźliśmy w małej szkatule ze skarbem Santiago – powiedziała Unni, która zaczynała pojmować, o co chodzi Juanie. – A wśród papierów, które padły łupem złodziei, był pewien bardzo stary dokument, którego nie zdążyliśmy odczytać.
– Otóż to – potwierdził Jordi. – Oni musieli go przetłumaczyć i skopiować, jedną kopię zdobyła Unni. Dziękuję, Juana, dobra robota! Ale jak zinterpretować resztę?
Unni mimo zmęczenia, zdobyła się na inteligentny pomysł.
– „Drogą rycerzy nie można iść”. „Brzemiona każdego z nas były wielkie”. Powinniśmy podążać drogą drugich. Ci drudzy… Czy to mogli być ci, którzy zgromadzili ów wielki, tajemniczy skarb?
– Ja też tak myślę. Rzecz jasna owe wielkie brzemiona mogły się odnosić do tragedii, dwojga zgładzonych królewskich dzieci, ale szczerze mówiąc, nie sądzę.
– Tylko że w takim razie nie mamy ani gryfu Asturii, ani przesłania – stwierdziła Juana.
Unni położyła ręce na stole i oparła na nich głowę.
– Teraz to wszystko zaczyna być za bardzo skomplikowane dla moich obecnych intelektualnych możliwości. Czy wolno zasnąć na stole?
– Och masz rację! – zawołał Jordi. – Trzeba czym prędzej znaleźć jakiś hotel.
Do tej pory ze względu na Juanę rozmawiali po hiszpańsku, teraz Unni odezwała się po norwesku:
– Dziękuję ci! Strasznie chce mi się spać, ale też bardzo bym chciała być przy tobie. Blisko, bliziutko, nareszcie czuć twoją obecność, Jordi. Nigdy ode mnie nie odchodź!