No i właśnie teraz pojawiła się ta energia. Ręce zrobiły się ciężkie jak z ołowiu, czuła w nich palenie i pulsowanie.
Muszę to w jakiś sposób wykorzystać, pomyślała. Ale jak? Nie mogę uzdrawiać sama siebie, to już wiem. Natomiast…
Wzrok jej padł na konie, stojące tuż obok. Pamiętała, jak wyglądały, kiedy spotkała je pierwszy raz, wtedy w Selje. Były straszne, to prawda, ale dumne, z uniesionymi głowami, o czarno połyskującej sierści i błyszczących oczach.
A teraz? Skrajny upadek, jakby dopiero co zostały wydobyte z ziemi, w której leżały długo: apatyczne, oczy matowe, zmęczone do granic wytrzymałości, bezradne.
Jeden stał całkiem blisko niej, Unni na próbę podniosła dłonie i skierowała ku niemu.
Czuła przepływający przez palce prąd, ciepło, intensywne pieczenie. Wszystko to promieniowało na konia. Siła…
Wciąż ją posiadam, myślała podniecona. Mam to. Mogę przekazywać nawet temu koniowi i przywrócić godność tak niegdyś pięknemu zwierzęciu! Daję ci moją silę, przyjmij ją!
Podniosła się z ziemi całkowicie teraz skoncentrowana na swoim zadaniu. Ani na moment w jej umyśle nie pojawiła się myśl w rodzaju: nie, no co ja sobie wyobrażam? Nie dopuściłaby jej do siebie. Musiała wierzyć w swoje możliwości.
Cichy głos Jordiego rozpłynął się w dalekiej mgle.
Wszystkie pozostałe makabryczne końskie trupy zastrzygły uszami. Unni próbowała nie patrzeć w te ich okropne białe ślepia, koncentrowała się bez reszty na jednym zwierzęciu, w jego oczy zresztą też nie patrzyła, kierowała spojrzenie na zwisające płaty skóry, przez które przeświecały kości.
Koń stal bez ruchu. Unni wiedziała, że się jej przygląda.
Próbowała nie dopuszczać do siebie niepotrzebnych myśli, w rodzaju: nie bój się, Unni.
Nie chciała też myśleć, że mogłaby wzbudzić wściekłość konia, że mógł stanąć dęba, na tylnych nogach i kopnąć ją…
Tego rodzaju obawy nie mogły mieć do niej przystępu.
Nie myśleć, nie myśleć, uwolnić mózg od wszystkiego poza zadaniem! Wkładała w to całą duszę. Zamknęła oczy. Przesyłała zwierzęciu ciepło, siłę, troskę, miłość, zrozumienie…
– Co ty robisz, Unni?
Na dźwięk tych słów podskoczyła i otworzyła oczy.
Koń przed nią był lśniąco czarny, taki sam, jak za pierwszym razem. Koń – upiór, to prawda, ale z podniesioną głową, z błyskawicami w oczach i rozdętymi chrapami.
Odwróciła się przestraszona do Jordiego.
– Uzdrawiam konia – wyjąkała.
– Masz zamiar go przywrócić do życia? – twarz Jordiego była mroczna, wyrażała wzburzenie.
– Nie, nie, nie jestem taka głupia. Chcę tylko, żeby odzyskał siłę. One wszystkie są takie wyczerpane, niedługo zaczną się przewracać.
Juana przyglądała się scenie z otwartymi ustami. Rycerze wstali i z surowymi minami patrzyli na Unni.
Ponieważ żaden nic nie mówił, ona zapytała:
– Do kogo należy ten koń?
Don Garcia postąpił krok naprzód.
– Nie miałam nic złego na myśli – próbowała się usprawiedliwić.
– Oni nazwali cię potężną czarownicą – powiedział Jordi bezbarwnym głosem.
Musiał chyba zapomnieć, że i ona, i Antonio też posiadają zdolność rozumienia myśli rycerzy, że otrzymali ją po wypiciu szarozielonego napoju Urraki, tamtego dnia w górach Norwegii. Unni odbierała tylko część myśli rycerzy, bo nie zawsze była na to nastawiona, a rycerze nie przekazywali wszystkiego każdemu. Teraz jednak dotarło do niej, że jest una bruja poderosa.
Zaprotestowała.
– Nie, nie! To Urraca jest potężna. Ja potrafię tylko… Pozostałe konie tłoczyły się wokół niej.
– Don Garcia pyta, czy z nim mogłabyś zrobić to samo. To pytanie sama też usłyszała.
– Konie najpierw! Rycerze sposępnieli. Jordi zbladł.
– Don Federico pyta, czy wyżej stawiasz konie niż rycerzy?
Unni wyprostowała się i spojrzała don Federicowi prosto w oczy.
– Konie was dźwigają. Są dwa razy bardziej zmęczone niż wy. Przerwano mi, wasza wysokość. I teraz nie wiem, czy będę jeszcze w stanie zrobić cokolwiek.
Rycerze zaczęli się między sobą naradzać. Potem zwrócili się do Jordiego.
– Proszą cię, byś kontynuowała – przetłumaczył Jordi ich myśli.
– Nie mogą się z tym zwrócić bezpośrednio do mnie?
– Unni! – upomniał ją Jordi.
– O kay, o kay! Next horse, please!
– Unni, staraj się nie żartować! Naprawdę balansujesz teraz na ostrzu noża.
Nie powiedziała głośno tego, co myślała, że mianowicie to ona ma przewagę. Rycerze pragną większej siły i to ona może im ją dać.
Przypuszczalnie.
Nagle poczuła się bardzo mała.
A co by było, gdyby nie miała już swojej mocy? Jak stanie wobec jednego silnego konia i czterech słaniających się na nogach, a na dodatek wobec pięciu wyczerpanych rycerzy?
Z pewnością nie przysporzy jej to sympatii.
Don Federico wyprowadził swojego konia naprzód. Widocznie i to powinno się dokonać według rangi.
Podczas gdy don Garcia podziwiał i głaskał swojego starego wierzchowca, który wyglądał teraz tak pięknie, Unni próbowała ponownie zebrać energię w rękach. W jej głowie dojrzewała uporczywa myśl, a prawdę mówiąc, bardzo śmiała idea.
Dłonie wciąż pulsowały jej tak, że powinny być płomiennie czerwone. Czerwone co prawda nie były, ale nowa energia pojawiła się w nich bez wątpienia.
Jordi i Juana wstrzymywali oddech.
– Wasza wysokość – zwróciła się Unni do don Federica de Galicia. – Gdyby wasza wysokość zechciał dosiąść konia, to spróbowałabym uzdrowić was obu za jednym razem. Oszczędziłabym w ten sposób siły i czas.
O Boże czy podołam takiemu zadaniu? Musiałam chyba zwariować!
Jordi miał minę, jakby myślał dokładnie to samo.
Posunięty w latach rycerz siedział już w siodle. Unni przełknęła ślinę i zamknęła oczy. Teraz albo nigdy!
Minuty mijały. Dłonie Unni płonęły. Raz po raz musiała spoglądać na rumaka i jeźdźca, obchodzić ich w koło, wysyłać strumienie siły z różnych stron, podnosić ręce do don Federica…
Nagle usłyszała szum od strony Jordiego i Juany, dotarły do niej myśli rycerzy i opuściła ręce.
Więcej nie jestem w stanie zrobić dla waszej wysokości – zwróciła się do don Federica.
Pierwszy raz stary, zgorzkniały rycerz posłał jej ciepły uśmiech. Znowu znajdował się w dobrej formie (to znaczy w stosunkowo dobrej, na ile upiór może być w dobrej formie) a jego koń odzyskał połysk.
Jordi pomógł Unni oczyścić ręce i ramiona po wielkim wysiłku. Musiała też chwilę odpocząć.
Potem podjęła seans z drugim rycerzem, tym razem był to don Sebastian, który już zawczasu dosiadł swojej żałosnej chabety.
Don Garcia wyglądał na zmartwionego.
– Proszę się nie niepokoić – zapewniła go Unni trochę teraz pewniejsza siebie. – Ja o waszej wysokości nie zapomnę.
Zajęła się nim na samym końcu, dość niespokojna, był bowiem najbardziej drażliwym z rycerzy, ona zaś naprawdę zmęczona i przestraszona, czy sobie poradzi. Oddała już chyba wszystko tamtym. Don Galindo i don Ramiro oraz ich konie otrzymali jej pełne zaangażowanie, i udało się.
Serce biło jej mocno, kolana się pod nią uginały. Sama by potrzebowała pomocy jakiegoś uzdrowiciela. A może poprosić o przerwę do następnego dnia?
Rozumiała jednak sytuację don Garcii. Teraz różnica między jego stanem, a wyglądem pozostałych rzucała się w oczy, i Unni byłaby bez serca, gdyby mu zaraz nie pomogła.