AMOR ILIMITADO SOLAMENTE.
A niżej inicjały S. A.
– Czy możemy się domyślać brata Laury Alvarez? – spytała Juana. – Tego, który umarł mając dwadzieścia pięć lat. I miał na imię Sancho. Sancho Alvarez.
– Wnuk don Galinda – powiedziała Unni cicho. – Jedyny, który mógł znać słowa.
– Poniżej jest jeszcze coś, na marginesie – powiedział Jordi, podnosząc dokument bliżej oczu. – Jakie straszne zawijasy! I prawie całkiem spłowiałe. Musiała to pisać kobieta.
– Mężczyźni robią więcej zawijasów niż kobiety – zauważyła Unni. – Zwróć na to uwagę, kiedy dostaniesz następny list, Jordi.
– Nie dostanę żadnego listu – powiedział, ale myślami był gdzie indziej. – Juana, masz szkło powiększające? Dziękuję!
Z wielkim trudem odcyfrował tajemnicze napisy: „Każdy gr. ma swój dar. G. dobrobyt. N. zdrowie. C. powodzenie. V. miłość. A. siłę magiczną”.
– Gryfy! – wykrzyknęła Unni. Jordi zastanawiał się.
– To by się zgadzało. Jeśli N. oznacza Nawarrę, to jej gryf posiada moc uzdrawiania. I ja zostałem uzdrowiony właśnie przez niego. Vesla też czuje się bezpieczna, jeśli ma go na szyi. Jak to dobrze, że Morten nie dał go Monice!
– Całe szczęście, że się najpierw zapytał. I Pedro jest zamożny.
Unni myślała o swoim amulecie, gryfie z Vasconii. Miłość. Tak jest, jeśli ktoś otrzymał miłość, to właśnie ona. Jordi, Jordi, ten najlepszy na świecie!
Dalej przeszukiwali dokumenty, ale na próżno. Niczego więcej o zagadce rycerzy tam nie było. Ani o gryfie Asturii.
Tylko ta wzruszająca próba młodego Sancho, by przekazać tradycję następnym pokoleniom. Żeby słowa ani gryfy nie zostały zapomniane.
Ale zostały. Aż do dzisiejszego dnia.
Tyle nadziei wiązali z tymi dokumentami Juany, a one okazały się ślepą uliczką.
Teraz pozostało już tylko jedno i właśnie tego się natychmiast uczepili. Kolejna wizyta na starych cmentarzach. Tym razem chodziło o miejsce pochówku Laury Alvarez. Ostatnia szansa odnalezienia gryfa.
Raz jeszcze Juana okazała się ich dobrym pomocnikiem. Znała kogoś, kto orientował się we wszystkich sprawach starych cmentarzy w Oviedo i natychmiast do niego zadzwoniła.
Wyjaśniła mu dokładnie, czego szukają, on zaś obiecał, że niebawem oddzwoni. Nie powinno to zająć zbyt wiele czasu. Piętnasty i szesnasty wiek są dość skąpo reprezentowane w rejestrach cmentarnych. No i Alvarez? To nie był ród uprawniony do chowania swoich zmarłych w kościelnej krypcie. Ale oczywiście przeszuka dokumenty bardzo dokładnie.
Oszczędzali tym sposobem mnóstwo czasu, a robiło się późno i należało kończyć.
Przyjaciel Juany odezwał się szybciej, niż oczekiwali. Niestety, dzwonił z niczym, nie ma żadnego Alvareza z szesnastego wieku. I żadnego grobu, nie. Z rodu Villanueva też chyba nikogo nie pogrzebano w Oviedo. Wśród nowszych pochówków, owszem, są tacy, ale to rody nieszlacheckie, zarówno Alvarez, jak i Villanueva. Te stare natomiast, wysoko postawione rody wymarły i wszystkie tablice nagrobne uległy zniszczeniu.
W ten sposób ostatnia iskra nadziei zgasła.
Juana obiecała, że nadal będzie szukać w swoich papierach i w razie czego da znać. Pożegnali się z nią serdecznie i podziękowali za cudowną pomoc. Pomogła im bardziej, niż mogli byli przypuszczać.
Juana zaś powiedziała, że to ona powinna dziękować. Zdobyła materiały na co najmniej pięć prac doktorskich.
Ze smutkiem opuszczali jej dom.
Jednocześnie
Wysoki chudy mężczyzna wraz z towarzystwem opuścił Oviedo. Dowiedzieli się na lotnisku, że Jordi ma odlecieć z Santander. W takim razie będzie na pewno miał ze sobą gryfa, więc będzie mu go można odebrać. Nie odwołał wyjazdu, ani nie zmienił jego terminu.
– Jak widać zrezygnował z szukania dziewczyny – zachichotał Thore Andersen. To on teraz prowadził mercedesa. Seata oddali w wypożyczalni w Oviedo.
– Gdzie miałby szukać? – zdziwił się chudy. – Uważa pewnie, że go rzuciła, pojechała sobie. Do domu albo gdzieś tam.
– Zastanawiam się, jak tam ona teraz – znowu zachichotał Thore.
– Powinniście byli dokładniej ją przesłuchać, kiedy były takie możliwości – wtrącił asystent, który dotychczas siedział w milczeniu.
– Ona nic nie wiedziała – odburknął Thore Andersen bardzo teraz pewny siebie. – Była taka przerażona mną i w ogóle, że wypaplałaby wszystko, gdyby coś wiedziała.
– Trzeba było ją uciszyć na dobre – powiedział chudy. – Nie mieliśmy wyjścia, widziała nas obu. Natomiast ten jakiś piekielny typ nas nie zna, on może sobie chodzić.
Asystent zakończył surowo:
– W porządku, ale teraz już żadnych więcej błędów. Jak najszybciej musimy zdobyć gryf Asturii! Bo zostało napisane, że posiada on niewiarygodne siły. Z jego pomocą zdobędziemy, mam nadzieję, władzę nad tymi naiwniakami poszukującymi doliny.
– Jasne. A jeśli nawet gryfu nie dostaniemy, to będziemy przynajmniej mogli iść za nimi. Niech oni odwalą czarną robotę, a my zgarniemy całą zdobycz.
W samochodzie zaległa cisza. Po lewej stronie drogi mieniły się w słońcu wody Zatoki Biskajskiej. Pasażerowie byli pewni, że mają też wspaniałe widoki na przyszłość.
26
Następnego ranka Unni i Jordi mieli opuścić Oviedo, oczywiście jeśli na czas dotrą do lotniska. Nie stać ich już było na dłuższy pobyt w Hiszpanii, kasa podróżna była do tego stopnia pusta, że nawet na jej zasilenie nie mogli czekać.
Nastrój w samochodzie panował ponury. Nie znaleźli gryfa, nie zdobyli przesłania don Galinda.
– Będziemy musieli tu jak najszybciej wrócić – rzekł Jordi zgnębiony. – Jak tylko uda nam się zebrać więcej pieniędzy.
Upokarzające! Wracać do domu w takiej sytuacji! Ale tak się właśnie sprawy miały.
W rozpaczy Unni zatelefonowała do Jorna, komputerowca.
Wyjaśniła, że zabrnęli w ślepy zaułek i zapytała, czy nie mógłby znaleźć czegoś o Alvarezach z szesnastego wieku.
Było to raczej mało prawdopodobne, Juana bowiem już szukała w bibliotecznym komputerze. Samej Unni nigdy nie było stać na kupno komputera. Jorn jednak był człowiekiem upartym i systematycznym, poza tym lepiej się znał na nowoczesnej technice. Obiecał, że zadzwoni, jak coś znajdzie.
I zadzwonił. Nie ujechali daleko, gdy odezwał się telefon komórkowy.
Nie, żadnego Alvareza w szesnastym wieku Jorn nie znalazł, ale może Diego Alvarez, który żył w latach 1439 – 1499 wyda im się interesujący?
Jordi i Unni spoglądali po sobie niepewnie. Dziewczyna wzruszyła ramionami i skinęła głową.
– Dawaj go – polecił Jordi.
– No wiec wygląda na to, że facet był pisarzem. Figuruje we francuskiej antologii poetów z tamtej epoki. To wszystko.
Dostali jeszcze tytuł książki, podziękowali Jornowi i zadzwonili do Juany.
– Och tak! – zawołała. – Mam tę książkę w domu, ale nie zdążyłam jej jeszcze przejrzeć. Pożyczyłam ją w niewielkim antykwariacie. Za chwilę oddzwonię.
– To jasne, że Juany on nie zainteresował – westchnęła Unni. – Mnie też nie interesuje. Książka francuska, wiek me ten. Ale wdziała jego nazwisko na grzbiecie, prawda?
– Tak jest, widziała, i nie skojarzyła jego nazwiska z Laurą Alvarez. Nie, nie wierzę w ten ślad, ale musimy go przynajmniej z całą pewnością wykluczyć.
Zadzwoniła Juana. Podniecona.
– Nie jestem mistrzynią, jeśli chodzi o francuski a wkład Diega Alvareza do historii literatury nie jest jakiś wyjątkowy, ale wiecie co?
Nie, nie wiedzieli nic.
– Zgadnijcie, co znajduje się na stronie tytułowej Dla mojego wnuka Sancho od dziadka Diego Alvareza!”
– Dziadka? – powtórzył Jordi poruszony. – No tak, przekleństwo dziedziczyli w linii macierzystej.