Czy ktoś, kto ma na imię Gudrun i jest zakochany po uszy, oparłby się takiej prośbie?
Uspokoiła swoje sumienie tym, że Morten wyjeżdża do Skanii. Z pewnością nie pragnie zabrać tam ze sobą babki, mogła więc bezzwłocznie obiecać Pedrowi, że przyjedzie.
W willi wybuchło oczywiście wielkie zamieszanie, nie brakowało okrzyków zdumienia i rozczarowania, kiedy wyjawiła swoje plany. Morten twierdził nawet, że został odrzucony, choć to przecież on ma przywilej odrzucania.
Nastrój wcale się nie poprawił, gdy Antonio zaproponował, że skoro Unni jest już wolna, to może towarzyszyć Mortenowi do Skanii.
Morten się wściekł, a Unni rzuciła w stronę Antonia rozpaczliwe spojrzenie i pospiesznie wybiegła z pokoju.
– No pięknie się zachowałeś, mój braciszku, nie ma co – syknął Jordi przez zaciśnięte zęby i pospieszył za nią.
– Co się dzieje? Nic nie rozumiem – jęknął Antonio. Vesla była bardziej domyślna:
– Unni miała nadzieję pojechać z Jordim. On też sobie tego życzył.
– Rany boskie, wielkie rzeczy! – oburzył się Antonio. – Oni się ani na chwilę nie rozstają. Raz mogliby chyba spróbować!
– Przecież zostało im już tak mało czasu – rzekła Vesla cichutko. – Dni Jordiego są policzone.
Antonio westchnął.
– No tak, przepraszam!
– A czy ktoś może by spytał, ile czasu mnie zostało, albo czego ja bym chciał? – żalił się Morten wciąż zły. – Ale nie, nie! Nie przejmujcie się mną.
– Ależ owszem, Mortenie – powiedział Antonio, choć myślami był gdzie indziej. – Czego byś pragnął?
– Ja chce. sam wypełnić swoje zadanie. Absolutnie nie potrzebuje, żadnej dziewczyny do pomocy.
– Jak sobie życzysz.
Morten trochę się uspokoił. Widocznie uznał, że samotny wyjazd nie jest mimo wszystko taki zabawny.
– Zdaje mi się, że zaczynamy działać sobie nawzajem na nerwy – stwierdziła Gudrun cierpko. – Dobrze nam zrobi, jak grupa się podzieli i na pewien czas się rozstaniemy.
Antonio był smutny i zły na siebie, bo to on spowodował zamieszanie. A przecież chciał dobrze.
Unni siedziała na swoim łóżku, kolana podciągnęła pod brodę i kiwała się w tył i w przód.
– Dłużej tego nie zniosę – pojękiwała, kryjąc twarz w dłoniach. – Dłużej tego nie zniosę!
– Ani ja – usłyszała melodyjny, teraz trochę urażony głos Jordiego i przestraszona podniosła wzrok. Nie słyszała, jak wchodzi.
Usiadł obok niej, oczywiście w odpowiedniej odległości.
– Najdroższa, to, co przeżywamy, to prawdziwa tortura. Żeby tęsknić tak jak ja za tobą i nie móc ci okazać swojej miłości, nie móc cię nawet objąć…
– Tak, ze mną jest podobnie – przyznała Unni. – Ale już samo to, że mogę słyszeć zapewnienia, jak mnie kochasz, to… nie, to nie wystarczy. Niekiedy mam ochotę zlekceważyć ten idiotyczny chłód i po prostu do ciebie przyjść, obejmować cię, przytulać, dopóki cała się nie przemienię w tysiące lodowych kryształów. Jordi nie zaraz odpowiedział.
– Mamy pół godziny, wiesz o tym – rzekł po chwili niepewnie.
– Pamiętam, ale strasznie jestem skąpa, jeśli chodzi o te pól godziny. Ponad wszystko chcę je oszczędzić, bo kiedy już je zużyjemy, to będzie po wszystkim. Nie zostanie nam po prostu nic.
– To prawda. Poza tym dom jest pełen ludzi. Ale jak myślisz, jak długo będziemy w stanie czekać?
– Chyba zbyt długo nie – wybuchnęła i wstała z miejsca. – Nie mogę siedzieć tak blisko ciebie, całe moje ciało reaguje, po prostu płonie. Jeśli nie będziesz uważał, to w końcu zgwałci cię jakiś lodowy sopel. Uff, nie, wybrałam głupie określenie. Wybacz mi!
Jordi uśmiechnął się. On wstał także i podszedł do niej.
– Przecież wiesz, że ja sam chłodu nie zauważam, należy więc dyskutować, kto tu kogo zgwałci.
– Nikt. Nie można mówić o gwałcie, kiedy obie strony tego pragną.
– I to jeszcze jak bardzo. – Jego oczy pociemniały z żalu. – Gdybym chociaż mógł cię dotknąć, poczuć twoje wargi na swoich.
Mimo woli zaczęli się do siebie zbliżać. Z największą ostrożnością Jordi wyciągnął do niej ręce w błagalnym geście, a gdy Unni bezradnie przysunęła się do niego, położył jej dłonie na ramionach.
Już dawno nie mieli odwagi podejść do siebie tak blisko, bali się lekceważyć los lub igrać z nim.
– Jordi – wyszeptała Unni zdumiona. – Szron skrzy się na moich ramionach!
– I na całym ciele.
– Wygląda na to, że chłód jest większy niż zazwyczaj.
– Bo nasze uczucia są gorętsze. Nasza tęsknota jest coraz większa i akurat teraz trudna do zniesienia.
– Tak – potwierdziła szeptem. – Wszystko staje się coraz bardziej intensywne, przybiera na sile. – Jordi – poprosiła gorączkowo. – Pocałuj mnie! Zrób to, dopóki jeszcze możemy!
W jego ciemnych oczach widziała rozpaloną tęsknotę.
– Nie – odpowiedział Jordi ochryple, z rozpaczą w głosie. – Twoja twarz jest już biała z zimna. Włosy masz sztywne, jakby mróz chciał je pokruszyć na kawałki. Nie mogę uczynić tego, czego pragnę ponad wszystko na świecie.
Unni nie była już w stanie rozmawiać. Otulało ją lodowate powietrze, Jordi miał trudności, żeby się od niej odsunąć, bowiem cała jego tęsknota skierowana była ku Unni. Tak strasznie pragnął wezwać rycerzy i poprosić ich, by mogli te obiecane pół godziny wykorzystać teraz. Tylko że chwila była niestosowna. Nie mieli odpowiednich warunków, docierały do nich głosy przyjaciół, w tym domu wszystko wszędzie słychać, a Jordi chciał, żeby te ich darowane chwile były najpiękniejsze, najbardziej wyszukane jak to możliwe. Bo Unni powiedziała prawdę: Potem nie będą już mieli na co czekać.
Gwałtownie, całą siłą woli wyrwał się z tego zaczarowania, jakim jest miłosne uniesienie. Musiał działać odpowiedzialnie, Unni bowiem była całkowicie bezradna. A już przedtem widział, jak bliskie śmierci może być zamrożenie spowodowane jego bliskością. Ona naprawdę mogłaby umrzeć!
Niestety, musiał jej jeszcze raz dotknąć. To konieczne, bo Unni nie mogła się już sama poruszać. Uniósł ją i położył na łóżku, otulił kołdrą, przyniósł jeszcze jeden koc. Poszedł do kuchni po kubek gorącej wody, nie chciał, żeby inni widzieli, że znowu zamroził swoją ukochaną.
Unni wlała w siebie gorącą wodę i jej twarz z wolna zaczęła odzyskiwać kolory. Dziewczyna jednak dygotała na całym ciele tak bardzo, że łóżko zdawało się trząść, Jordi ponad wszystko pragnął jej pomóc, ogrzać ją ciepłem własnego ciała, ale nie mógł.
– Dziecko moje, jak ja cię kocham – powtarzał niepocieszony.
– Twoje słowa mnie rozgrzewają – uśmiechała się Unni, chociaż jej glos skrzypiał i Jordi z trudem ją słyszał.
Domyślał się, że zapewnia go o swojej miłości. Przepełniony smutkiem, że nie wolno mu się nawet do niej zbliżyć, musiał odejść, żeby ona mogła wrócić do życia.
Jednocześnie
Rycerze dali znać, że chcą rozmawiać z Jordim. W osobnym pomieszczeniu.
Imponujące osobne pomieszczenie, można powiedzieć. Niebo jako sufit, jasnozielone lasy w oddali jako ściany.
Piękna kwitnąca łąka.
Po zwyczajowych pokłonach i wszystkich grzecznościowych frazach głos zabrał don Federico i oznajmił swoim głuchym głosem starego człowieka:
„Z przyjemnością obserwujemy wasze sukcesy”.
– Dziękuję. Wydaje mi się jednak, że czas płynie szybciej, niż my dokonujemy naszych odkryć. Czy nie moglibyście nam pomóc w odnalezieniu brakujących gryfów?
„To leży poza granicami naszych wpływów”.
Jordi westchnął w duchu i spytał, czego od niego chcą tym razem.
„Wy wszyscy za mało uwagi zwracacie na niebezpieczeństwo” – odparł don Ramiro.