Peterson usiłował wypełnić luki w dossier Ottona Gesslera, lecz szybko wyszło na jaw, że ma niewiele więcej informacji niż jego rozmówcy. Powiedział im, gdzie należy szukać górskiej posiadłości Gesslera, jak zorganizowana jest jej ochrona i w jakich okolicznościach kontaktował się z jej właścicielem.
– A zatem nigdy nie widziałeś jego twarzy? – spytał Oded.
Peterson w milczeniu potrząsnął głową i odwrócił wzrok. Nie wybaczył Odedowi lodowatych pryszniców w piwnicy i nie zamierzał na niego patrzeć.
– Zaprowadzisz mnie tam i pomożesz mi odzyskać obrazy – zdecydował Gabriel.
Peterson się uśmiechnął. Tak samo zimny i nieprzyjemny wyraz twarzy przybrał w Zurychu, kiedy Gabriel siedział w areszcie.
– Willa Ottona Gesslera to forteca. Nie da się do niej po prostu wejść i mu powygrażać.
– Nie zamierzam mu wygrażać.
– Więc jaki masz plan?
– Zaproponuję mu transakcję. Tylko taki język zrozumie. Gessler zwróci obrazy w zamian za znaczące znaleźne i moje zapewnienie, że jego rola w tej sprawie nigdy nie zostanie ujawniona.
– Otto Gessler zawsze prowadzi interesy z pozycji silniejszego. Nie można go przestraszyć, a ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje, to jeszcze większe pieniądze. Jeśli spróbujesz wprowadzić swój plan w życie, wyjdziesz z jego domu z pustymi rękoma, o ile w ogóle stamtąd wyjdziesz.
– Wyjdę z obrazami lub bez nich.
– Nie byłbym tego taki pewien.
– Wyjdę, bo na tobie będzie spoczywała odpowiedzialność za moje bezpieczeństwo. Wiemy, gdzie mieszkasz, wiemy, do której szkoły chodzą twoje dzieci, a w razie czego zawsze cię znajdziemy.
Na usta Petersona ponownie wypełzł arogancki uśmieszek.
– Nie przypuszczałem, że człowiek z twoją przeszłością może grozić cudzej rodzinie. Zdaje się jednak, że desperacka sytuacja wymusza desperackie rozwiązania. Skończmy już tę rozmowę, dobra? Chcę wyjechać z tej pieprzonej dziury.
Peterson odwrócił się i ruszył pod górę, ku willi; Oded podążał za nim jak cień. Eli Lavon położył drobną dłoń na ramieniu Gabriela.
– Może on ma rację. Może nie powinieneś się tam pakować.
– Wyciągnie mnie stamtąd. Zresztą na tym etapie Gessler nic nie zyska, jeśli mnie zabije.
– Ten gość się nie myli: desperacka sytuacja wymusza desperackie rozwiązania. Wracajmy do domu.
– Nie chcę, żeby oni zwyciężyli.
– Ludzie tacy jak Otto Gessler zawsze są górą. A poza tym skąd do cholery zamierzasz wytrzasnąć pieniądze na odkupienie obrazów? Od Shamrona? Ciekawe, jaką zrobi minę, kiedy przedstawisz mu rachunki za tę operację!
– Wcale nie zamierzam wyciągać pieniędzy od Shamrona. Dostarczy ich ten sam człowiek, który pierwszy ukradł obrazy.
– Augustus Rolfe?
– Jak najbardziej.
– To taka forma rekompensaty, zgadza się?
– Widzisz, Eli, wybaczenie drogo kosztuje.
Zanim zebrali się do wyjazdu, minęło południe. Petersona zirytował widok jego mercedesa, zaparkowanego obok furgonetki-volkswagena, do której wrzucili go po porwaniu. Usiadł na fotelu pasażera i niechętnie pozwolił, aby Oded przykuł mu nadgarstek do podłokietnika na drzwiach. Gabriel zajął miejsce kierowcy i uruchomił silnik nieco zbyt agresywnie jak na gust Petersona. Oded rozgościł się na tylnym siedzeniu, brudząc butami jasnobrązową skórę tapicerki. Berettę położył na kolanach.
Granica włosko-szwajcarska przebiegała zaledwie trzydzieści kilometrów od willi. Gabriel jechał przodem w mercedesie, za nim sunął Eli Lavon w furgonetce. Bez kłopotów pokonali granicę. Znużony celnik pobieżnie sprawdził ich paszporty i machnąwszy ręką, kazał jechać dalej. Przed posterunkiem granicznym Gabriel na krótko rozpiął kajdanki Petersona, lecz potem zjechał na pobocze i ponownie przykuł go do drzwi.
Skierowali się na północny zachód do Davos, potem Reichenau, i na zachód, do serca Szwajcarii. Na przełęczy Grimsel rozpadał się śnieg. Gabriel zdjął nogę z gazu, aby Laron mógł za nim nadążyć swoim starym volkswagenem.
Peterson był coraz bardziej niespokojny. Wskazywał Gabrielowi drogę tak, jakby prowadził go do miejsca, w którym pogrzebał zwłoki. Gdy poprosił o zdjęcie kajdanek, Gabriel odmówił.
– Jesteście kochankami? – niespodziewanie zainteresował się Peterson.
– Ja i Oded? Miły chłopak, ale nie w moim typie, niestety.
– Chodzi mi o Annę Rolfe.
– Wiem, o co ci chodzi. Uznałem, że szczypta humoru rozładuje napięcie. W przeciwnym wypadku mógłbym ulec pokusie strzelenia cię z całej siły w twarz.
– Jasne, że jesteście kochankami. Z jakiego innego powodu pakowałbyś się w tę całą aferę? Ona miała wielu kochanków. Nie wątpię, że na tobie nie poprzestanie. Gdybyś miał ochotę obejrzeć jej akta, służę pomocą: w ramach uprzejmości zawodowej, rzecz jasna.
– Zdarza ci się zrobić coś dla zasady, Gerhardt, czy też zawsze powoduje tobą żądza zysku? Na przykład, gdy usługujesz Radzie Rutli? Robisz to dla forsy, czy może podzielasz ich ideały?
– I jedno, i drugie.
– Coś podobnego. Jakie zasady skłaniają cię do pracy dla Ottona Gesslera?
– Wykonuję jego zlecenia, bo mam dosyć przypatrywania się, jak mój kraj wciągany jest w bagno przez stado pieprzonych cudzoziemców, którzy nie mogą się pogodzić z czymś, co się wydarzyło jeszcze przed moim narodzeniem.
– Ten twój kraj wymienił zrabowane przez nazistów złoto na twardą walutę. Innymi słowy, Szwajcarzy wymienili kruszec dentystyczny i obrączki Żydów na pieniądze. Tysiące przerażonych Żydów umieściło oszczędności całego życia w waszych bankach tuż przed wywózką do komór gazowych w Oświęcimiu i Sobiborze. Potem te same banki przywłaszczyły sobie depozyty, zamiast zwrócić je prawowitym spadkobiercom.
– A co to ma wspólnego ze mną? Sześćdziesiąt lat! To się zdarzyło sześćdziesiąt lat temu! Dlaczego nie potraficie się oderwać od tego tematu? Czemu chcecie zmienić mój kraj w międzynarodowego pariasa z powodu poczynań kilku chciwych bankierów sześć dekad temu?
– Bo musicie się przyznać do niegodziwości, a potem zadośćuczynić wyrządzonym krzywdom.
– Pieniądze? Tak? Chcecie forsy? Krytykujecie nas, Szwajcarów, za naszą domniemaną chciwość, ale zawsze chcecie od nas pieniędzy, jakby za kilka dolarów można było odpuścić wszystkie winy z przeszłości.
– To nie wasze pieniądze. Dzięki nim to prowincjonalne wesołe miasteczko zmieniło się w jeden z najbogatszych krajów na świecie. Ale to nie są wasze pieniądze.
W ferworze dyskusji Gabriel nie zauważył, że jedzie zbyt szybko, a Lavon wlecze się za nim w odległości kilkuset metrów. Zwolnił, aby volkswagen mógł nadrobić dystans. Czuł do siebie złość. Ostatnie, czego teraz potrzebował, to dyskusja z Gerhardtem Petersonem o moralnych aspektach historii Szwajcarii.
– Jest jeszcze coś, co chciałbym wiedzieć, zanim porozmawiamy z Gesslerem.
– Ciekawi cię, skąd wiedziałem o twoim związku z zabójstwem Hamidiego.
– Otóż to.
– Kilka lat temu – osiem albo dziewięć, nie chcę strzelać – pewien Palestyńczyk o wątpliwej przeszłości ubiegał się o wizę pobytową, która pozwoliłaby mu na jakiś czas zatrzymać się w Genewie. W zamian za dokument i udzieloną przez nas gwarancję, że jego obecność w Szwajcarii nie zostanie ujawniona Izraelowi, Palestyńczyk zaproponował nam wyjawienie nazwiska Izraelczyka, który zabił Hamidiego.
– Jak się nazywał ten Palestyńczyk? – spytał Gabriel, choć nie musiał czekać na odpowiedź Petersona. Znał ją. Podejrzewał, że znał ją cały czas.
– Mówię o Tariqu al-Houranim. To on umieścił bombę pod samochodem twojej żony w Wiedniu, zgadza się? To on zniszczył twoją rodzinę.