Выбрать главу

– Brali to pod uwagę. – Peterson zaśmiał się bez cienia radości. – A mówiłem, żebyś się tu nie pchał. Powtarzałem, że ich nie pokonasz. Trzeba mnie było słuchać.

– Zawsze masz rację, Gerhardt. Nie myliłeś się ani trochę.

– Niezupełnie. Popełniłem pewien błąd.

Włożył rękę do kieszeni płaszcza i wydobył berettę Gabriela. Potrzymał ją w dłoni, a potem wyciągnął ku niemu niczym podarunek.

– Co to ma być?

– Weź. – Zachęcająco poruszył bronią. – Dalej, śmiało.

– Po co?

– Przyda ci się. Bez broni nie masz najmniejszych szans wyjść stąd cało. Z pistoletem, biorąc pod uwagę twój stan, oceniam twoje szansę na jeden do trzech. No, ale to już coś, prawda? Weź go.

Pistolet rozgrzał się w dłoni Petersona. Orzechowa rękojeść, spust, lufa: po raz pierwszy od chwili przybycia w to miejsce Gabriel poczuł się lepiej.

– Przykro mi, że dostałeś takie lanie. Nie miałem wyboru. Przyzwoity agent musi niekiedy robić godne pożałowania rzeczy, aby udowodnić swoje dobre intencje ludziom, których oszukuje.

– O ile mnie pamięć nie myli, pierwsze dwa ciosy zadałeś osobiście.

– Nigdy przedtem nie uderzyłem człowieka. Myślę, że bardziej zabolały mnie niż ciebie. Zresztą musiałem zyskać na czasie.

– Czasie na co?

– Zająłem się organizowaniem twojej ucieczki.

Gabriel wysunął magazynek i upewnił się, że są w nim naboje, a całe to przedstawienie nie jest tylko kolejną sztuczką Petersona.

– Jak rozumiem, Gessler może się poszczycić nie lada kolekcją. – Peterson zmienił temat.

– Nie miałeś okazji jej obejrzeć?

– Nigdy nie zostałem zaproszony.

– Czy to miejsce naprawdę jest bankiem? Nikt nie ma prawa do niego wejść?

– Gabriel, cały ten kraj to bank. – Peterson znowu sięgnął do kieszeni. Tym razem wyjął kilka tabletek. – Weź. Coś na ból i poprawę nastroju. Dobrze ci zrobi.

Gabriel połknął wszystkie tabletki za jednym zamachem i wepchnął magazynek z powrotem do rękojeści.

– Jak ci poszło organizowanie mojej ucieczki?

– Odszukałem twoich przyjaciół. Zaszyli się w schronisku w wiosce. Będą na ciebie czekać u podnóża góry, tuż przy granicy posiadłości Gesslera, nieopodal miejsca, w którym ich wczoraj zostawiłeś.

Wczoraj? Zatem minął tylko jeden dzień? A jemu się zdawało, że tkwił w tej norze od roku. Albo całe życie.

– Za drzwiami stoi jeden wartownik. Najpierw musisz się zająć nim. Po cichu. Dasz radę? Starczy ci sił?

– Spokojna głowa.

– Skręć w korytarz na prawo. Na jego końcu znajdziesz schody, a na ich szczycie drzwi. Przez nie wydostaniesz się na zewnątrz. Potem zejdziesz w dół zbocza i poszukasz przyjaciół.

Gabriel pomyślał, że oprócz tego będzie jeszcze musiał uporać się z ochroniarzami i sforą owczarków niemieckich.

– Wyjedź ze Szwajcarii tą samą drogą, którą przybyliśmy wczoraj. Dopilnuję, żeby przejście graniczne było czyste.

– A co z tobą?

– Powiem im, że przyszedłem po raz ostatni, aby przekonać cię do wyjawienia miejsca ukrycia obrazów, a wtedy ty mnie obezwładniłeś i uciekłeś.

– Uwierzą ci?

– Powinni. Jeśli nie, trafię do tej samej szczeliny, którą przewidzieli dla ciebie.

– Ucieknij ze mną.

– Mam żonę i dzieci i… ojczyznę.

– Dlaczego to robisz? Czemu nie dasz im mnie zabić? Miałbyś spokój.

Wówczas Peterson zrelacjonował mu historię, która wydarzyła się w jego wiosce podczas wojny: opowiedział o Żydach, którzy z Francji przybyli do Szwajcarii w poszukiwaniu schronienia, ale zostali wydaleni za granicę prosto w ręce gestapo.

– Po śmierci ojca przeglądałem w jego gabinecie dokumenty, chcąc zaprowadzić w nich porządek. Wśród papierów znalazłem list. Napisano go w biurze policji federalnej. To był list pochwalny. Wiesz, czego dotyczyła pochwała? Dowiedziałem się z niej, że to za sprawą mojego ojca wydano tych Żydów Niemcom, którzy ich potem zamordowali. Nie chcę, aby moja rodzina miała na rękach jeszcze więcej krwi żydowskiej. Musisz wyjść stąd cało.

– Jeśli rozpęta się burza, zapewne znajdziesz się w trudnej sytuacji.

– Burze w naszym kraju mają to do siebie, że z największą siłą uderzają w szczyty gór. Powiada się, że na Jungfrau wiatr wieje z prędkością ponad trzystu kilometrów na godzinę. Zanim jednak burze dotrą do Berna lub Zurychu, zwykle tracą impet. Czekaj, pomogę ci.

Peterson podtrzymał Gabriela, który usiłował dźwignąć się na nogi.

– Jeden do trzech?

– Przy odrobinie szczęścia.

Gabriel stanął tuż za drzwiami. Peterson dwukrotnie załomotał w nie pięścią i chwilę później zasuwy się odsunęły, drzwi otworzyły, a do celi wszedł strażnik. Gabriel zastąpił mu drogę i resztkami sił, które zdołał zebrać, wbił mu lufę beretty w lewą skroń.

Peterson przyłożył dłoń do szyi leżącego i sprawdził tętno.

– Jestem pod wrażeniem, Gabriel. Weź jego kurtkę.

– Są na niej plamy krwi.

– Rób, co mówię. Dzięki temu zawahają się, nim otworzą do ciebie ogień, a zresztą i tak musisz się jakoś zabezpieczyć przed mrozem. Weź także jego pistolet maszynowy, na wypadek, gdybyś potrzebował czegoś bardziej przekonującego od beretty.

Wspólnie ściągnęli z martwego strażnika okrycie. Gabriel wtarł w podłogę tyle krwi, ile się dało, i włożył kurtkę. Pistolet maszynowy przewiesił przez ramię. Berettę ściskał w prawej dłoni.

– Teraz ja – zakomenderował Peterson. – Postaraj się wypaść wiarygodnie, ale nie rób nic równie nieodwracalnego.

Zanim Peterson przygotował się na ból, Gabriel uderzył go w kość policzkową rękojeścią beretty, rozcinając skórę. Peterson stracił równowagę, lecz nie upadł. Dotknął rany końcami palców i przyjrzał się krwi.

– Krwawa zemsta, tak?

– Mniej więcej.

– Ruszaj.

47

Nidwalden, Szwajcaria

Chłód, który powitał Gabriela za drzwiami, był niczym następny cios w twarz. Nastało późne popołudnie, zbliżała się noc, a w sosnach pogwizdywał wiatr. Gabriel poczuł, jak ręce szczypią go od mrozu. Powinien był zabrać strażnikowi rękawiczki.

Podniósł wzrok i popatrzył na szczyt Jungfrau. Wierzchołek góry połyskiwał bladoróżowym światłem; niższe partie masywu – stalowoszare – wyglądały groźnie i nieprzystępnie. “Powiada się, że na Jungfrau wiatr wieje z prędkością ponad trzystu kilometrów na godzinę”.

Żelbetowe drzwi za jego plecami przypominały wejście do tajnego bunkra wojskowego. Gabriel zastanawiał się, ile takich zabezpieczeń jest rozsianych po całym terenie posiadłości Gesslera, i jakie inne zadziwiające niespodzianki czekałyby ludzi, którzy zdołaliby tu dotrzeć. Szybko jednak przegonił te natrętne myśli i skupił uwagę na rozpoznaniu terenu. Znajdował się mniej niż pięćdziesiąt metrów od pawilonu z basenem, na tyłach posiadłości, kilka metrów od drzew.

“… zejdziesz w dół zbocza…”.

Pokonał otwartą przestrzeń, brnąc w sięgającym kolan śniegu, i wpadł między drzewa. Gdzieś w oddali rozszczekał się pies. Wilczur Gesslera. Gabriela ciekawiło, ile czasu minie, zanim inni ochroniarze wejdą do celi i odkryją ciało kolegi. I jak długo Petersonowi uda się wmawiać wszystkim, że został napadnięty przez człowieka pobitego prawie do nieprzytomności.

Gabriel torował sobie drogę w panującym wśród drzew mroku, a jego myśli krążyły wokół nocy, podczas której wszedł do willi Rolfego w Zurychu i odkrył zdjęcia ukryte w szufladzie biurka.

“Herr Hitler, zechce pan poznać Herr Rolfego. Herr Rolfe zgodził się wyświadczyć nam kilka przysług. Jest kolekcjonerem, podobnie jak pan, mein Fuhrer”.