Wieczorami spotykałam się z Rinrim i opowiadałam mu o swoim dniu pracy. A nie było takiego, który by mi nie przyniósł nowej porcji upokorzeń. Rinri słuchał, cierpiąc z powodu wszystkiego, co musiałam znosić, a kiedy kończyłam opowieść, potrząsał głową i prosił o wybaczenie w imieniu swojego narodu.
Zapewniałam, że nie w jego narodzie rzecz. Miałam w tej korporacji wielu cennych sprzymierzeńców. Właściwie moja gehenna była dziełem jednej tylko osoby, jak to często w świecie pracy bywa. Co prawda korzystała ona z cennej protekcji, lecz wystarczyłoby, żeby zmodyfikowała swoją postawę, a mój los całkowicie by się odmienił.
Prowadziłam podwójne życie. Niewolnica za dnia, narzeczona nocą. Mogłabym wyjść na swoje, gdyby noce nie były takie krótkie; spotykałam się z Rinrim dopiero przed dwudziestą drugą, a wstawałam o czwartej rano, żeby pisać. Nie wspominając o tych kilku nocach, które spędziłam w firmie, ponieważ nie zdążyłam dokończyć pracy.
Weekendy znikały w przepaści, nie pozostawiając po sobie żadnych wspomnień. Wstawałam późno, wrzucałam brudną bieliznę do pralki, pisałam, wkładałam czystą bieliznę do suszarki. Wyżęta po tych czynnościach, padałam z powrotem na łóżko powalona zmęczeniem z całego tygodnia. Rinri chciał, żebyśmy, tak jak kiedyś, robili różne rzeczy. Nie miałam już na to siły. Mógł najwyżej liczyć na pójście ze mną do kina w sobotni wieczór. A i wtedy zdarzało mi się zasnąć.
Rinri dzielnie znosił swoją wycieńczoną narzeczoną. To ja jej nie znosiłam. W pracy się rozumiałam. Ani trochę nie rozumiałam tej zombi, którą stałam się poza firmą.
Kiedy metro wiozło mnie na miejsce kaźni, rozmyślałam o swoim poprzednim życiu. Oddzielało mnie od niego zaledwie kilka miesięcy. Nie mogłam w to uwierzyć. Co w tym krótkim czasie stało się z Zaratustrą? Czy naprawdę stąpałam nagimi stopami po japońskich szczytach? Czy tańczyłam z górą Fudżi, jak pamiętałam? Czy tak dobrze się bawiłam z tym chłopcem, który teraz oglądał mnie śpiącą?
Gdybym mogła sobie wmówić, że to tylko zła passa! Ale nie, wszystko wskazywało na to, że to zwykły ludzki los, który dzielić będę przez najbliższe czterdzieści lat. Kiedy zwierzałam się Rinriemu, od razu mówił:
– Przestań pracować. Wyjdź za mnie. I skończą się twoje zmartwienia.
Brzmiało to kusząco. Zostawić swoją oprawczynię, korzystać z dobrobytu materialnego, cieszyć się wiecznym nieróbstwem, a wszystko pod jedynym warunkiem dzielenia życia z uroczym chłopakiem. Któżby się temu oparł?
Ale ja, nie umiejąc sobie tego wytłumaczyć, oczekiwałam od życia czegoś innego. Nie wiedziałam, na czym miałoby to polegać, ale byłam pewna, że tego oczekuję. Pożądanie jest tym silniejsze, gwałtowniejsze, im mniej znany jest jego przedmiot.
Uświadomioną częścią tego marzenia było pisanie, które już wtedy tak mnie absorbowało. Oczywiście, nie łudziłam się aż tak, żeby myśleć, iż któregoś dnia coś wydam, tym bardziej nie wyobrażałam sobie, że pisanie mogłoby stać się źródłem utrzymania. Ale niedorzecznie pragnęłam zakosztować tego doświadczenia, choćby po to, by później nie żałować, że nie spróbowałam.
Wcześniej, przed Japonią, nigdy o tym poważnie nie myślałam. Za bardzo się bałam upokorzenia, jakie niechybnie by mnie czekało w postaci odmownych listów od wydawców.
Obecnie, zważywszy, że stanowiło mój chleb powszedni, żadne upokorzenie nie mogło mnie przerazić.
Jednak wszystko to było bardzo niepewne. Głos rozsądku wołał, żebym zgodziła się na ślub: „Nie tylko będziesz bogata, nie pracując, ale też będziesz miała najlepszego z mężów. Nigdy jeszcze nie spotkałaś tak miłego, zabawnego i ciekawego chłopca. Ma wyłącznie zalety. Kocha cię, a i ty zapewne kochasz go bardziej, niż ci się wydaje. Odmowa wyjścia za Rinriego byłaby równoznaczna z samobójstwem”.
Nie mogłam się zdecydować. Słowo „tak” nie przechodziło mi przez usta. Tak samo jak na wyspie Sado, starałam się wybrnąć z sytuacji odwlekaniem.
Prośba powracała często. Odpowiedź była zawsze równie wymijająca. Nic po sobie nie okazując, umierałam ze wstydu. Wydawało mi się, że unieszczęśliwiam wszystkich, z sobą włącznie.
W pracy miałam piekło. Od Rinriego otrzymywałam słodycz, na którą nie zasługiwałam. Niekiedy myślałam, że moja droga krzyżowa w pracy jest sprawiedliwą karą za niewdzięczność w miłości. Japonia za dnia odbierała mi to, co ofiarowała nocą. Ta historia źle się skończy.
Bywało, że z ulgą wychodziłam do pracy. Czasami wolałam otwartą wojnę niż fałszywy pokój. I wolałam się w roli mimowolnej męczennicy niż oprawczyni ze szlachetnych pobudek. Władza zawsze napawała mnie grozą, ale mniej przykre jest znoszenie jej niż narzucanie.
Najgorsze wpadki w życiu są dziełem języka. Któregoś dnia w środku tygodnia, po północy, kiedy zapadałam już w głęboki sen, Rinri po raz dwieście czterdziesty poprosił, żebym za niego wyszła. Zbyt zmęczona, żeby się wymigiwać, odpowiedziałam nie i natychmiast zasnęłam.
Rano, obok moich przyborów do pisania, znalazłam od niego liścik: „Dziękuję, jestem bardzo szczęśliwy”.
Wyciągnęłam z tego wysoce umoralniającą naukę: „Stawiając sprawę jasno, uszczęśliwiłaś drugiego człowieka. Trzeba mieć odwagę powiedzieć nie. To nic miłego pozwolić ludziom karmić się fałszywymi nadziejami. Dwuznaczność jest źródłem cierpienia, itp. „.
Udałam się do firmy po moją codzienną dawkę upokorzeń. Wieczorem przed wejściem czekał na mnie Rinri.
– Zabieram cię do restauracji.
– Jesteś pewny? Jestem wykończona.
– To nie potrwa długo.
Nad miseczkami z zupą z górskich paproci Rinri oświadczył, że jego rodzice są uszczęśliwieni tą wspaniałą nowiną. Roześmiałam się i powiedziałam:
– To mnie nie dziwi.
– Zwłaszcza mój ojciec.
– To mnie dziwi. Wyobrażałam sobie, że to raczej twoja matka będzie zachwycona.
– Dla matki to trudniejsze, kiedy syn opuszcza dom.
Słowa te uruchomiły w mojej głowie niejasny sygnał alarmowy. Byłam pewna, że wczoraj powiedziałam nie, ale już mniej pewna, jak sformułowane były oświadczyny. Jeśli Rinri zadał pytanie w formie przeczącej, co było powszechne w tym skomplikowanym kraju, to już po mnie. Próbowałam przypomnieć sobie japońskie zasady odpowiedzi na pytania przeczące, które są równie złożone jak zapamiętanie kroków tanga. Ale mój wyczerpany umysł sobie z tym nie radził, więc postanowiłam przeprowadzić eksperyment. Sięgnąwszy po karafkę sake, zapytałam:
– Nie chcesz jeszcze sake?
– Nie – odparł uprzejmie młodzieniec.
Odstawiłam niepotrzebną karafkę. Rinri wyglądał na stropionego, ale nie chcąc mi wydawać poleceń, wziął karafkę i sam się obsłużył.
Ukryłam w dłoniach twarz. Zrozumiałam. Musiał mnie zapytać: „Nadal nie chcesz za mnie wyjść?”. A ja odpowiedziałam w stylu zachodnim. Po północy mam tę irytującą przypadłość, że staję się wyznawczynią Arystotelesa.
To było straszne. Wystarczająco dobrze się znałam, by wiedzieć, że nie zdobędę się na sprostowanie i wyjawienie prawdy. Niezdolna sprawić przykrość komuś miłemu, poświęcę samą siebie, byle go nie rozczarować.
Zastanawiałam się, czy Rinri celowo zadał mi pytanie w formie przeczącej. Sądziłam, że nie. I nie miałam też wątpliwości, że to jego podświadomość podsunęła mu ten makiaweliczny plan.
Zatem z powodu językowego nieporozumienia poślubię uroczego, podświadomie przewrotnego chłopca. Jak wybrnąć z tej pułapki?
– Zawiadomiłem twoich rodziców – dodał. – Aż krzyczeli z radości.