Biedny chłopak!
Pomysł, by odegrać rolę miłosiernej samarytanki, spodobał się Tuli. Dużo czasu już upłynęło, od kiedy po raz ostatni widziała ten wspaniały męski narząd. Tak, to było przy okazji tej fatalnej historii z nauczycielem śpiewu. Jego dotyk wprawił jej ciało w takie cudowne drżenie, co prawda tylko na początku, potem wszystko stało się obrzydliwe i zbyt bolesne.
Ale Amalia, która w ostatnich latach przyswoiła sobie sporą wiedzę, szeptem poinformowała Tulę, że kiedy jest się z mężczyzną po raz pierwszy, to zawsze strasznie boli, za to później jest już wspaniale. Tak powiedziała jej jedna ze służących, a ona na pewno świetnie się znała na tych sprawach. Amalia chichocząc wyznała przyjaciółce, że jest pewien chłopiec, który od dawna już wodzi za nią wzrokiem, i że być może pewnego dnia pozwoli mu zajrzeć pod spódnicę.
Tula powstrzymała się od komentarzy, szeroko tylko otworzyła oczy ze zdumienia i z podziwem powtarzała: „Naprawdę? Jak ty dużo wiesz, Amalio!” Podczas gdy przyjaciółkę rozpierała duma, Tula biła się z myślami.
Młody chłopak z warsztatu z instrumentami muzycznymi?
Tuli bardzo go było żal, on z pewnością nigdy nie miał okazji zaglądać pod niczyje spódnice. A tak bardzo podobała jej się jego pociągająca twarz, no i tak miło im się rozmawiało.
A jeśli cała dolna połowa jego ciała była kaleka?
Nie, wtedy nie zerkałby na Tulę ukradkiem z takim zainteresowaniem ani tak mocno się nie rumienił.
Zabawne byłoby się przekonać…
Amalia twierdziła, chichocząc przy tym jak zwykle, że tym, którym natura poskąpiła rozumu lub dała zdeformowane ciało, wynagrodziła to w inny sposób.
Zdarzało się, że Tula czuła niepokojące drżenie tam, na dole. Nigdy nie śmiała jednak sama się dotknąć, uważała bowiem, że pomóc jej może jedynie mężczyzna.
Musiała znaleźć jakiś wybieg.
Nie mogła przecież ot, tak sobie, wejść do warsztatu i powiedzieć: „Dzień dobry, to ja, czy nie moglibyśmy…”
Im więcej o tym rozmyślała, tym większej nabierała pewności, że to właśnie on czegoś od niej oczekuje. A może i jej niespokojna krew domagała się swoich praw?
Mogła zapytać o ten nieudany flet! Tak, to świetny pomysł! Wymówka była więc gotowa.
Pozostawali jeszcze rodzice…
Oznajmiła im, że bardzo by chciała odwiedzić koleżankę w Wexio, jedną z tych, które poznała, gdy chodziła na próby chóru.
Ależ, drogie dziecko… i tak dalej. Przecież może chyba jechać sama? Jeśli nie zdąży wrócić do domu tego samego dnia, to może przenocować u koleżanki. Kochana mamo i ojcze, ja mam już piętnaście lat! I w okolicy nie ma już niebezpiecznych mężczyzn! (Dzięki niej, ale ten fakt postanowiła przemilczeć.)
Wreszcie po długich chwilach wahania ustąpili, bo doszli do wniosku, że Tula przy okazji może załatwić matce kilka spraw w mieście. Ojciec obiecał, że odwiezie ją do dyliżansu pocztowego.
Tej nocy Tuli nie przyśnił się żaden koszmar, przeciwnie, czuła, że w sercu zagościł wielki spokój.
A więc to jednak ten młody chłopak!
Pierwszy raz w życiu Tula znalazła się sama w Wexio.
Nie tracąc czasu załatwiła sprawunki, które zleciła jej matka, i skierowała kroki prosto do warsztatu z instrumentami.
A jeśli go tam nie zastanie? Jeśli warsztat okaże się zamknięty albo kto inny przyjdzie ją obsłużyć?
Ale młody człowiek, poruszający się na wózku, był tam, i kiedy weszła, zapłonął rumieńcem jak piwonia. Widziała, jak gorączkowo musi walić mu serce, bo żyła na szyi pulsowała mocno i szybko.
– Dzień dobry, cieszę się, że znów się spotykamy – powiedziała Tula. – Nie wiem, czy mnie pamiętasz. Kupiłam kiedyś flet…
– Ależ tak, tak, pamiętam – odparł jednym tchem. – Czy był niedobry?
– O nie, wcale nie, zupełnie nieźle już na nim gram, jeśli wolno mi się pochwalić – uśmiechnęła się. – Nie, chciałam co innego…
Och, to chyba naprawdę zbyt bezpośrednio powiedziane, biorąc pod uwagę, w jakim celu przyszła. Pospiesznie dodała:
– Być może zabrzmi to niemądrze, ale tak zachwycił mnie tamten nieudany flet, że chętnie bym go kupiła. Lubię wszystko, czemu daleko do doskonałości.
Młodzieńcowi dłonie zaczęły drżeć tak gwałtownie, że musiał chwycić się kółek u wózka.
– Nie wiem dokładnie, który flet masz na myśli – wyjąkał.
– Ten, który trzymałeś w… Och, nie ma go tam! Czyżbyś go wyrzucił?
– A, tamten! Mówisz o zaczarowanym flecie? Tak go nazwałem, bo nie da się na nim grać. Właściwie… to nie bardzo wiem, co z nim zrobiłem…
– Jaka szkoda! – wykrzyknęła Tula zasmucona. Zaczynało jej już brakować konceptu. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. – Mmm… Tutaj mieszkasz?
Skinął głową.
– Mam tam w głębi dwa pokoiki.
– Z rodzicami?
Nie chciała mieć do czynienia z żadnymi wścibskimi rodzicami, zwłaszcza teraz, gdy przyszła go uwieść. Młodzieniec w rzeczywistości okazał się jeszcze sympatyczniejszy, niż pamiętała. Jego mocne, męskie ramiona działały na nią podniecająco, ciało znów ogarnęło przyjemne, pełne napięcia drżenie.
– Nie mam rodziców.
– Ach – w głosie Tuli zabrzmiało współczucie. – Ale nie możesz chyba mieszkać sam?
– Jestem sam już od pięciu lat, kiedy to zmarła moja matka. Ten warsztat załatwił mi pewien profesor muzyki. On także już nie żyje, ale pozostanę mu dozgonnie wdzięczny. Uratował mi życie.
– Naprawdę możesz się z tego utrzymać?
– Zarabiam tyle, że mi wystarcza. Członkowie Towarzystwa Koncertowego zwykle reperują u mnie swoje instrumenty i głównie z tego żyję. Od czasu do czasu udaje mi się także sprzedać jakiś instrument.
Uśmiechnęła się do niego, musiał odwrócić wzrok, zdołała jednak dostrzec, że na widok jej uśmiechu do oczu napłynęły mu łzy.
Biedny człowiek! Obiecała sobie, że jeśli tylko on zechce, postara się sprawić mu przyjemność. Nie wiedziała tylko, jak powinna zabrać się do rzeczy.
– Żałuję, że gdzieś zawieruszyłem ten flet – powiedział.
– O, nie szkodzi.
– Gdybym tylko mógł sobie przypomnieć… Mam cały stos rupieci w głębi warsztatu, ale nie przypuszczam, bym tam go rzucił… Muszę poszukać.
– Nie, nie trze… A zresztą, gdybyś zechciał, byłabym wdzięczna. Pomóc ci?
Zdała sobie sprawę, że w ten sposób może przeciągnąć wizytę. Jeśli nie – musiałaby iść, bo nie miała pieniędzy na to, by kupić coś nowego.
– Nie, dziękuję, sam sobie poradzę.
– Ale z przyjemnością będę ci towarzyszyć.
Popatrzył na nią ze wzruszającą bezradnością.
– Straszny tam w środku bałagan.
Słysząc to, Tula wybuchnęła śmiechem.
– Sądzisz, że ja się tym przejmę? Powinieneś posłuchać, co mówi moja matka! Twierdzi, że nie ma bardziej nieporządnego dziecka ode mnie. A więc chodź! Możesz iść pierwszy, jeśli chcesz usunąć sprzed moich oczu coś czego nie powinnam widzieć.
Uśmiechnął się w odpowiedzi i przejechał na wózku przez pozbawione progu drzwi. Miał taki piękny uśmiech. Łagodny, wyrażający zrozumienie dla ludzi. Tula lubiła go coraz bardziej.
Zdążyła dostrzec, że w dół, do kolan, stworzony był, jak się wydawało, całkiem normalnie, od kolan natomiast aż przykro było patrzeć na jego nogi. Uda także sprawiały wrażenie jakby wyschniętych, prawdopodobnie z powodu braku ruchu. Ciekawe, co jeszcze zwiędło w tym młodym ciele…
Ach, Boże, jakże pragnęła poczuć męskie dłonie na swoim ciele! Poczuć bliskość mężczyzny.
– Ile masz lat? – zawołał z sąsiedniego pokoju.
– Szesnaście – skłamała. – A ty?