Выбрать главу

W pierwszej chwili Tula zaklęła w duchu: „do diabła”, ale ku własnemu zdumieniu naprawdę się uspokoiła. To właściwie było miłe! Wysublimowane, szlachetne, po prostu piękne!

Odprężyła się w jego ramionach, pozwalając się pocieszać i pieścić. Z wolna budziło się w niej przekonanie, że istotnie są powody, dla których należy się jej pocieszenie. Tula, łatwo nawiązująca kontakty i samodzielna, nigdy nie podejrzewała nawet, że jest taka samotna. Samotna tak, jak w gruncie rzeczy samotny jest każdy człowiek, bez względu na to, jak wielu bliskich i drogich mu ludzi go otacza. A Tula była przecież niby obcy ptak. Dopiero teraz to zrozumiała. Obcy ptak, to prawda. Ale więcej w niej było ludzkich cech, niż sama skłonna była to przyznać.

Wiedziała, że on potrzebuje pomocy i ukojenia prawdopodobnie w znacznie większym stopniu niż ona. Ta chwila jednak była tym najlepszym, co mogła mu ofiarować, tyle rozumiała. Nareszcie mógł poczuć się zaakceptowany, wiedział, że ktoś go potrzebuje, że jest może wręcz nieodzowny. Mógł poczuć, że znaczy coś dla drugiego człowieka. Nie musiał przyjmować jałmużny, lecz sam ją dawał!

Był to prawdopodobnie najwspanialszy podarunek, jaki mógł otrzymać.

Szeptał do niej:

– Miłość istnieje naprawdę, moja kochana mała dziewczynko, istnieje miłość tak silna i czysta, że na samą myśl o niej zapiera dech w piersiach.

Gdy mówił dalej, Tula mocniej wtuliła się w niego, wprost pławiła się w poczuciu zadowolenia, rozkoszowała faktem, że mężczyzna zajmuje się nią w taki sposób. Sama nigdy się nie podejrzewała o podobną reakcję.

A on szeptał czule jak łagodny letni wiatr:

– Zraniono cię, ale musisz o tym zapomnieć! Musisz! Musisz wyjść przyszłemu mężowi na spotkanie z otwartymi zmysłami. I, na Boga, mam nadzieję, że on okaże się ciebie godzien! Że będzie umiał okazać ci czułość i troskę. Nie zniecierpliwi się, gdy się wystraszysz i zechcesz się odsunąć, nie będzie zachowywać się jak… samiec, który myśli jedynie o… zaspokojeniu. Mój Boże, dziecko, jakże pragnąłbym najpierw z nim porozmawiać, ale to równało by się z wchodzeniem z butami w cudze życie. Obiecaj mi tylko, że wyznasz mu wszystko, z czego mnie się zwierzyłaś, i to zanim się pobierzecie!

– Tego obiecać ci nie mogę, nie znam go i nie wiem, czy jest taki jak ty.

Ujął jej twarz w dłonie i zajrzał prosto w oczy. Z każdym słowem, które wypowiadał, z każdym gestem, coraz bardziej się Tuli podobał. Szybko nauczyła się lubić jego otwartą, szczerą twarz, zmienny wyraz oczu.

– Czy mogę coś dla ciebie zrobić, moja droga? – zapytał pełen troski.

A wtedy Tula, która przybyła tu w zupełnie innym celu, odpowiedziała:

– Przecież już zrobiłeś! Nawet nie wiesz, jak wiele!

I tak w istocie uważała, tym razem nie musiała uciekać się do kłamstwa.

– Naprawdę? Bardzo mnie to cieszy. Czy wkrótce odwiedzisz mnie znów?

– Chyba nie. Przyjeżdżam do Wexio mniej więcej raz do roku. Wprost trudno uwierzyć, że tym razem pozwolono mi jechać samej. Z pewnością więcej się to nie powtórzy.

Patrzył jej w oczy, ale wzrok błądził gdzieś dużo dalej.

– Nigdy cię już nie ujrzeć – szepnął. – To będzie…

Zadźwięczał dzwonek u wejściowych drzwi, prowadzących do sklepu. Znieruchomieli.

– Schowam się – szepnęła Tula.

Skinął głową i wyjechał na wózku z warsztatu.

Tula prześlizgnęła się do pokoiku w głębi. Był tak maleńki, że miejsca starczyło zaledwie na niskie łóżko. Przycisnęła się do ściany, by z zewnątrz nikt nie mógł jej zobaczyć.

Czubkiem buta uderzyła o coś, co poturlało się po podłodze w kierunku większego pokoju. Tula szybko pochyliła się i podniosła przedmiot, zanim zdążył wytoczyć się z sypialni.

To ten wybrakowany flet. Wsunęła go do kieszeni.

W sklepie trwała dość długa dyskusja. Przeciągała się. Ktoś opowiadał o instrumencie, nie mogła dosłyszeć, o jakim. Zaczynała tracić cierpliwość.

Nareszcie sobie poszedł. Kaleki młodzieniec wtoczył się na swym wózku, Tula opuściła sypialnię i przeszła do kuchni.

– On tu zaraz wróci – oznajmił młodzieniec zasmucony i rozczarowany.

– Ja i tak już idę – szybko powiedziała Tula. – Zobacz tylko, co znalazłam! Sam się wytoczył nie wiadomo skąd!

Ze śmiechem pokazała mu flet.

– A więc aż tu się zaplątał? Przypuszczam, że musiał się tam poturlać. No cóż, przyznaję, że jestem bardzo nieporządny.

Znać było, że ton, jaki zapanował między nimi, jest wymuszony. Mimo wszystko byli dwojgiem obcych sobie ludzi, którzy nagle stali się dla siebie powiernikami. Ich delikatna więź nie mogła znieść nagłego wtargnięcia kogoś z zewnątrz.

– Naprawdę już idziesz? – zapytał z poszarzałą twarzą.

– Muszę, jeśli chcę zdążyć do domu jeszcze dzisiaj.

Gdy wyjeżdżała, uprzedziła rodziców, iż być może nie wróci na noc. Nie mogła jednak tego zaproponować. Nie jemu, człowiekowi o tak wzniosłych ideałach. Z pewnością przystałby na to, być może nawet z radością, a ona zaspokoiłaby swoje potrzeby, ale wyczuwała, ile przez to mogłaby stracić.

Naprawdę dorosła w ciągu tych kilku godzin.

– Ile jestem ci winna za flet?

– Za ten? Ani grosza.

Odpowiadał bezdźwięcznie pozbawionym radości głosem.

Tula uklękła przed nim.

– Dziękuję ci więc i żegnaj – powiedziała ze smutkiem.

Na odrobinę mogę się jednak odważyć, pomyślała, i objęła go za szyję. Poczuła na swoim ciele jego ramiona, grę twardych jak żelazo mięśni. Leciutko, niczym muśnięcie skrzydła motyla, pocałowała go w policzek. Jego ciałem wstrząsnął ledwie zauważalny dreszcz.

– Dziękuję – szepnęła Tula. – Dziękuję za wszystko. Uwierz mi, opuszcza cię zupełnie inny człowiek.

I, zaiste, była to prawda.

Chłopak szukał czegoś w jej oczach. Pocałował ją ostrożnie w policzek. Tula przez chwilę siedziała w tej samej pozycji, po czym odrobinę przekręciła głowę, zbliżając usta do jego ust. Jedynie napięcie twardych jak kamień mięśni zdradzało, w jak nieprawdopodobny sposób musiał nad sobą panować.

Tula wierzchem dłoni pogładziła go po włosach, otarła się o policzek i szyję. Potem podniosła się i wybiegła ze sklepu, czując pod powiekami palące jak ogień łzy.

Kiedy szła w stronę rynku, cicho mówiła do siebie, podśmiewając się z ironią.

– Przyszłam tu po coś zupełnie innego, po to, by poczuć w sobie tajemniczą męskość. Ale, niech mnie diabli porwą, to było lepsze! O wiele, wiele lepsze! Dużo się jeszcze musisz nauczyć, Tulo Backe z rodu Ludzi Lodu!

Choć nie wolno im było tak nazywać się w Szwecji, Tula nigdy nie zapomniała o swym pochodzeniu. Miała wszak powody, by pamiętać o krwi Ludzi Lodu płynącej w jej żyłach.

Do domu dotarła bez przeszkód i wieczorem, leżąc już w łóżku, myślała o swym przyjacielu ze smutkiem, choć jednocześnie przepojona głęboką radością. Gorączka w podbrzuszu płonęła nadal, ale Tula nigdy nie odkryła, że kobiety same potrafią zgasić ów ogień. Była przekonana, że do tego niezbędny jest mężczyzna.

Dlatego tej nocy nawiedzić ją musiał taki a nie inny sen. Znów znalazła się w warsztacie pełnym instrumentów, leżała na stosie trocin, czuła, że posłanie jest miękkie niczym najdelikatniejszy puch. Młodzieniec zapytał, czy Tula życzy sobie, by posłużył się fletem, ale ona uznała, że brzmi to bardzo brutalnie, nie chciała o tym słyszeć. Potrząsnęła głową, wskazując na jego ciało, aż wreszcie zbliżył się do niej. i gdy jego dłoń ledwie jej dotknęła, Tula osiągnęła pierwsze w życiu spełnienie. Obudziła się zdyszana i przestraszona.