Podskokami zbliżyła się do drabiny i zaczęła schodzić w dół. Wkrótce już jej nie widział.
Ale i sędzia Posse zniknął mu z oczu.
Olle-Drań przeklinał długo i szpetnie.
Kilka dni później znów nadarzyła się szczęśliwa okazja. Dziedzic chciał załatwić jakąś sprawę u proboszcza parafii Bergunda. Pojechał sam, a do domu wracać miał o zmierzchu, aleją.
Kiedy tylko słońce zaczęło chylić się ku zachodowi Olle-Drań przekradł się cichcem do alei. Tam przez całą szerokość drogi rozpiął między dwoma drzewami cienką, bardzo mocną linkę. Na odpowiedniej wysokości, tak przemyślnie, że koń musiał się potknąć. A hrabia Posse zawsze gdy wracał do domu aleją, jechał bardzo szybko…
Świetnie! Pułapka została zastawiona. Zadowolony z siebie Olle przyjrzał się swemu dziełu i zawrócił ku dworowi. Nie planował wcale powrotu do domu, miał raczej zamiar ukryć się gdzieś w połowie drogi, by móc we właściwym czasie usunąć ślady zasadzki.
Nie dotarł jednak daleko, kiedy z tyłu dobiegł go słaby głosik:
– Wujku Olle-Draniu!
Co takiego? Otwarcie posługiwano się jego przezwiskiem?
Usłyszał za sobą drobne kroczki. Przystanął.
Tula, zdyszana, wydusiła z siebie:
– Zapomniałeś… zapomniałeś o… sznurku. Okropnie trudno… było… go… odwiązać. Proszę!
Omal nie pękła z dumy, że mogła się do czegoś przydać.
W miarę jak jego ociężały umysł zaczynał pracować, narastała też irytacja. Olle wyszarpnął dziecku powróz z rąk.
– Pilnuj swego nosa, smarkulo! – parsknął i odszedł od niej, kipiąc ze złości. Dopiero teraz wściekł się naprawdę.
Daleko w alei rozległ się tętent końskich kopyt. Jeździec zbliżał się z każdą chwilą. Olle-Drań nie zatrzymał się i nie nasłuchiwał, skręcił jedynie w bok, by nikt go nie widział.
Kolejna okazja nadarzyła się wtedy, kiedy Olle-Drań naprawiał dach. Przypadkiem właściciel dworu znalazł się tuż pod nim. Olle trzymał w dłoni ciężką dachówkę. Wystarczyło wypuścić ją z ręki i szybko przemieścić się na drugą stronę, nie będąc zauważonym przez nikogo.
– Wujku Olle-Draniu! – rozległ się z oddali znienawidzony cienki głosik. – Ale jesteś wysoko! Czy mogę się do ciebie wdrapać?
Stał tak, trzymając dachówkę w dłoni, gotów do skoku na drugą stronę. A na trawniku stała Tula. Dziedzic i zarządca dworu postąpili o krok do tyłu i zadarłszy głowy wpatrywali się w niego.
Przekleństwo! Cholerny dzieciak! Pomiot Szatana!
Olle-Drań nie wiedział, ile racji kryło się w tym ostatnim określeniu.
A potem dziedzic wrócił do Sztokholmu.
Lecz synowie zostali! Dziedzic miał sześciu synów, ale w obejściu najczęściej można było spotkać kręcącego się wokół zabudowań gospodarczych Arvida Mauritza Possego. Że też Olle wcześniej nie wpadł na taki pomysł! Jeszcze straszniejsza zemsta: syn! Gdyby został zabity, co powiedziałby na to wielki pan sędzia Arvid Erik Posse?
A przecież takiemu kurczakowi o wiele łatwiej skręcić kark.
Snuł nowe plany…
Okazało się jednak, że i tym razem będą kłopoty. Synowie Possego z wielką sympatią odnosili się do tego nieznośnego dzieciaka z domu pisarza, tej smarkuli, która, jak się zdawało, potrafiła być na Bergqvara jednocześnie wszędzie. Przecież ona swą dziecięcą naiwnością już niezliczoną ilość razy zdołała obrócić wniwecz plany Ollego, to ona sprawiła, że niemal dławiła go bezradność. Zawsze była przy którymś z synów dziedzica, pełna podziwu włóczyła się za nimi. A ci idioci wydawali się zadowoleni, pochlebiało im jej uwielbienie, lubili, widać, jej szczebiotliwy śmiech, który rozbrzmiewał dokoła i wdzierał się Ollemu-Draniowi w uszy.
Właściwie Tula nie mieszkała na dworze bergqvara. Rodzice jej mieli własną zagrodę, która rozrastała się z powodzeniem, bo ojciec Erland był dobrym żołnierzem i udało mu się awansować. Często jednak przebywał na służbie, a wtedy Gunilla zwykle przenosiła się do swego ojca, Arva Gripa, pisarza dworskiego. Uważała, że tak jest bezpieczniej, i dla niej, i dla Tuli. Ale tak naprawdę, właściwy powód jej pobytów w domu ojca był zupełnie inny. Gunilla bardzo niepokoiła się o swego ukochanego tatę, starego Arva. Obawiała się, że coś mu się stanie, jeszcze, nie daj Bóg, zachoruje? Chciała być blisko niego. Jej niepokój był zupełnie nieuzasadniony, Arv nie był wszak ani taki stary, ani chorowity. Miał pięćdziesiąt siedem lat, a dla mężczyzny z Ludzi Lodu to żaden wiek. Gunilla jednak nie mogła tego zrozumieć, a Arv bardzo się cieszył, że może mieć córkę i wnuczkę tak blisko siebie. Zdołał wreszcie przekonać Siri z Młyńskiego Potoku, by zgodziła się go poślubić, lecz ona nadal cierpiała z powodu następstw strasznych lat spędzonych w Diabelskim Jarze. Szczególnie więc mała Tula była jak promyk słońca rozjaśniający życie Arva i jego dwu zranionych na duszy kobiet, Siri i Gunilli.
Natomiast Olle-Drań życzył temu małemu promykowi słońca i całej jej rodzinie wszystkiego co najgorsze.
Ale pewnego dnia on zwycięży! Rodzina pisarza właściwie go nie obchodziła, była nieistotna. Zniszczyć miał przecież ród Posse. Teraz skupił się na młodziutkim Arvidzie Mauritzu.
O dziwo, nie przyszło mu do głowy, by najpierw usunąć z drogi Tulę, a o tym właśnie powinien był pomyśleć. Jednakże jego prymitywny umysł wytyczył sobie jeden tylko cel – cały czas z maniakalnym uporem szukał sposobu, jak zniszczyć tego, kto wtrącił go do więzienia: sędziego Possego. A plan, by uderzyć w jednego z jego synów, był wprost genialny, tak przynajmniej uważał sam Olle.
Okazja nadarzyła się pewnego dnia, kiedy młodziutki chłopak, trzynastolatek, został sam w domu na dworze. Tula, ta smarkata, która zawsze przynosiła Ollemu nieszczęście, pojawiając się w krytycznych momentach, była teraz u matki, jadła obiad. Z jej strony nic mu więc nie zagrażało. Wspaniale!
Olle-Drań odważył się na rozmowę z paniczem Arvidem o młodym, dobrze zapowiadającym się byczku, którego sąsiad chciał kupić za niezły grosz. Olle jednak nie mógł sam o tym decydować. Czy młody panicz, taki przecież z niego znawca, mógłby łaskawie przyjść do obory i rzucić okiem na byczka, tak by Olle nie popełnił głupstwa? Zarządca? Nie, on niestety był w lesie, liczył drzewo.
Nazwany znawcą Arvid, przyjemnie połechtany na ambicji, obiecał przyjść. Za jakieś pół godziny?
Olle-Drań miał czekać w oborze.
Poczynił już odpowiednie przygotowania. Zarzuci się chłopcu sznur na szyję i już, koniec z nim, potem tylko trzeba prędko przenieść go do dołu wykopanego w kącie i równie szybko przysypać. Nie pozostanie żaden ślad. Nikt się nie dowie, że chłopak poszedł do obory – z tego prostego powodu, że rodzina ze dworu była na przyjęciu, a pracownicy w lesie.
Tula została sama u dziadka Arva. Dziadek wyszedł gdzieś na obchód majątku, a może do lasu, natomiast babcia Siri i Gunilla były w pralni. Tula uznała więc, że nic się nie stanie, jeśli otworzy kryjącą tak wiele tajemnic szufladę w komodzie dziadka i obejrzy sobie skarby, które tam przechowywał.
Oto medal za długą i wierną służbę. Nie, on nie mógł się na nic przydać.
A to pamiątkowa moneta, którą dostał od samego króla. Ach, dziadek tak wiele razy opowiadał o zawartości szuflady! Ta moneta wyglądała dziwnie, dziadek mówił że nie można za nią nic kupić.