Pozostawały jeszcze nieszczęsne wyjazdy do kościoła…
Jednym z niezłomnych postanowień Tuli było, że przed nikim nie zdradzi swoich osobliwych talentów. Założyła sobie, że będzie grzeczną i dobrą dziewczynką, co da jej większą swobodę, pozwoli na prowadzenie działań na własną rękę, a jednocześnie nie wzbudzi niczyich podejrzeń.
Każdej niedzieli rodzina wyprawiała się do kościoła w Bergunda i ona, oczywiście, musiała jechać ze wszystkimi. Kilka razy udało jej się wymówić gorączką lub złym samopoczuciem, ale miała świadomość, że nie jest to sposób na dłużej. Była dość inteligentna, by to pojąć. Musiała jakoś wytrzymać.
Dla osoby z Ludzi Lodu tak obciążonej złym dziedzictwem jak ona już samo przestąpienie progu kościoła stanowiło czysty koszmar, a późniejsze siedzenie godzinami i wysłuchiwanie tego, co określała jako brednie – wprost nie do zniesienia. Ponieważ w jej żyłach płynęła niczym nie hamowana zła krew, musiała w jakiś sposób zrekompensować sobie cierpienia, zbudować mur, odgradzający ją od dobrych słów pastora. Co prawda pastor nie używał ich zbyt wielu. Uważał, że parafianie przez cały czas powinni być świadomi swego grzechu, od którego wybawić ich mogła tylko pokorna modlitwa. Kiedy grzmiał o siarce i ogniu piekielnym, Tula świetnie się bawiła. Zwykle jednak siedziała, mocno zaciskając dłonie, i w duchu układała długie wiązanki przekleństw.
Spojrzenie pastora często spoczywało na dziecku o pięknych, złotych włosach.
Czy to anioł zstąpił tu do nas na ziemię? myślał. Jakże gorąco się modli! Po prostu całym sercem! Dłonie składa tak mocno, aż bieleją jej kostki, a z twarzy bije uduchowienie i wiara.
Do czorta, do czorta, do czorta, myślała w tym czasie Tula, zaciskając zęby i omal nie doprowadzając się tym do szczękościsku. Mocno ściągała brwi nad mrocznymi i gniewnymi oczyma.
Boża owieczka, myślał pastor.
A mała owieczka życzyła sobie właśnie w tej chwili, by diabli wzięli pastora i wszystkie jego nauki. Cholerny, przeklęty, diabelski stary dziadu! powtarzała w myślach. Niech czarci porwą ciebie i to twoje przeklęte gadanie! Po czym dodała jeszcze kilka mocniejszych wyrażeń, których nauczyła się od parobków, zaczepiających przechodzące dziewki.
Tulę w kościele oblewał zimny pot, dręczyły mdłości. Gdyby nie mogła odreagować tego na swój niecodzienny, być może, sposób, musiałaby z krzykiem opuścić świątynię, czym ani chybi wywołałaby skandal. Naturalnie nie ośmieliła się rzucić uroku na pastora i sprawić, by zapadł się pod ziemię, jej przekleństwa nie były zaklęciami, lecz pustymi słowami, dzięki którym mogła poczuć się lepiej.
Mama, Gunilla,. bardzo niepokoiła się ciągłymi nawrotami gorączki, nachodzącymi córeczkę w niedzielne popołudnia…
Tula miała koleżankę w swoim wieku. Była nią córeczka zarządcy, Amalia. Obie dziewczynki świetnie się razem bawiły. Czasami jednak Amalia uważała, że Tula miewa osobliwe pomysły. W prostocie ducha mitygowała ją wtedy:
– Całkiem już oszalałaś, Tulo, nie możesz widzieć przez ścianę, co dzieje się u ludzi.
Ale Tula przecież to potrafiła. Właśnie opowiedziała przyjaciółce, że leśniczy znów jest u żony woźnicy i wyprawiają coś dziwnego w łóżku, całkiem nadzy!
Zaraz jednak zorientowała się, że popełniła błąd, informując o tym Amalię, i powiedziała szybko:
– No pewnie, że to wymyśliłam. Jasne, że nie umiem patrzeć przez ścianę!
– Nie wolno ci mówić nic takiego – rzekła Amalia z niezadowoleniem. – Wiesz chyba, że dorośli nigdy nie chodzą nago!
Tula zatrzymała sobie w pamięci jej słowa. Zrozumiała że różni się od innych ludzi, i postanowiła z całą mocą naśladować we wszystkim Amalię. W ten sposób stała się małą oportunistką, nauczyła się lawirować i zawsze podzielać zdanie przyjaciółki. W naturze Tuli nie leżało oczywiście, poddawanie się czyjejkolwiek dominacji, ale nie śmiała postępować inaczej. Amalia bardzo lubiła decydować o wszystkim, cieszyła się, że ma kogoś, kto słucha jej bez sprzeciwów.
Trudno byłoby nazwać to prawdziwą przyjaźnią, ale Tula chciała, by tak właśnie było. Jak inaczej mogłaby ukryć, że jest jedną z dotkniętych?
Tula rosła. Naturalnie zdarzało jej się wykorzystywać swoje zdolności! Tak jak wtedy, kiedy pewna zadzierająca nosa dama z parafii Bergunda podczas niedzielnej kawy u pisarza i jego żony ośmieliła się wypowiedzieć kilka pogardliwych słów na temat Erlanda z Backa. Rzekła, że wkradł się w łaski Gripów i poprzez małżeństwo wywyższył ponad swój stan. Mówiła to do innego zaproszonego na kawę gościa, akurat wtedy gdy nikogo z gospodarzy nie było w salonie.
Wszystkiemu przysłuchiwała się jednak mała Tula. Ta pani ośmieliła się brzydko wyrazić o jej ojcu! Jej ukochanym, wspaniałym ojcu Erlandzie!
Zła krew Ludzi Lodu płynąca w żyłach Tuli zawrzała! Tym razem zamierzała użyć zaklęć nie tylko po to, by kogoś postraszyć. Tym razem nie żartowała!
Niech wstyd i hańba spadną na ciebie, ty cholerna babo! wyklinało po cichu milusie dziecko. Niech gardzą tobą wszyscy w parafii, jakbyś była kundlem, któremu wymierza się kopniaki! I obyś musiała prosić mego ojca o litość i zmiłowanie!
Tak też się stało. Mężem owej damy był pewien oficer wysokiej rangi. Wszyscy wiedzieli, że od kilku miesięcy przebywa za granicą. Zdarzyło się, ku wstydowi, że pewien młody włóczęga, wędrowny parobek, imający się różnych podejrzanych zajęć i zatrzymujący się wszędzie tam, gdzie mógł zarobić jakiś grosz, przybył do domu owej pani spytać, czy nie mógłby się przydać do jakiejś pracy w gospodarstwie. Kobieta nie mogła później pojąć, co w nią wstąpiło, gdy porwała ją nieopisana wprost ochota na młodzieniaszka. A męża od tak dawna nie było w domu!
Co sprawiło, że wystroiła się w cienką suknię, odkrywającą niemal całkiem piersi? Dlaczego nie założyła nic pod spód? Ona, taka zacna, cnotliwa niewiasta, która nawet wobec własnego męża nie przejawiała inicjatywy, wręcz przeciwnie, wzdychając cierpiała, gdy on wypełniał swe małżeńskie obowiązki. A kiedy było po wszystkim, wzdychała znów, tym razem z ulgą, że nareszcie może już spać.
Dlaczego więc poszła do stajni, gdzie wędrowny parobek zgrzebłem czesał konia? Dlaczego uważała, że bije od niego chuć, wprawiająca w drżenie jej ciało między nogami? Jak mogła, rozdygotana, przysunąć się do niego tak blisko, że od razu spostrzegł, co dzieje się z szacowną damą? Nie był nawet przystojny, a do tego z pewnością miał wszy, i to nie tylko na głowie.
Mężczyzna niedługo się wahał. Prawie bez namysłu wsunął jej rękę pod spódnicę. Kiedy upewnił się, że jest gotowa, nie tracił czasu. Skończyło się na gorących uściskach na sianie w stajni, a zachowanie damy trudno było nazwać choćby biernym. Parobek wkrótce opuścił gospodarstwo i nigdy więcej nie powrócił.
Pozostawił jednak coś po sobie. Ku pośmiewisku i drwinom całej parafii zadzierająca nosa małżonka oficera nie zdołała ukryć, że obcowała z mężczyzną, podczas gdy jej mąż, jak wszystkim wiadomo, przebywał w obcym kraju. Stanowiła żywy dowód, że nawet w wieku czterdziestu lat można zachować płodność.
Jeszcze przed powrotem męża do domu dama powiła córeczkę, niepodobną ani do niej, ani też do oficera, podobną jednak jak dwie krople wody do włóczęgi, który wędrował przez wieś trzy ćwierci roku temu.
Ileż było gadania! Chodziło wszak o damę, która zawsze tak się wywyższała, uważała za lepszą od innych gospodyń z Bergunda! To było jak manna dla zranionych dusz! Na nic się zdały jej zapewnienia, że ów niebezpieczny człowiek dopuścił się gwałtu, gdyż jedna ze służących, której także młodzieniec wpadł w oko, śledziła go chyłkiem, nikomu się z tego nie zwierzając, i nakryła kochanków w stajni. I nigdy przedtem nie widziała, by gwałcona kobieta dosiadała mężczyzny jak konia, jęcząc z rozkoszy!