– Flora twierdzi, że bili się o nią.
– Cóż… nie dziwię się. – Po głosie Marcusa poznawałam, że się uśmiecha. – Wszyscy wiedzą, że Flora musi czuć się ubóstwiana. Prawda zaś jest taka, że mężczyźni jej unikają ze względu na jej niewielki… nazwijmy to blessure d’amour. Dziękuję panu raz jeszcze. To może tchórzostwo z mojej strony, ale postawiłem warunek, że nie ożenię się z nią, póki nie wyzdrowieje. Z tego właśnie względu zwlekamy ze ślubem.
W sieni rozległy się kroki Flory, więc Marcus szybko się oddalił.
– Jestem gotowa – oznajmiła. – Ruszamy?
– Co? Och… – Pan Fernér sprawiał wrażenie, jakby zbudził się z koszmarnego snu. – Nie… Obawiam się, że musisz wybrać się sama. Przypomniałem sobie, że czeka na mnie mnóstwo korespondencji.
– A więc zostanę z tobą.
– Nie, idź! – powiedział z irytacją. – Wyjdź na świeże powietrze. Jesteś taka blada!
Po tych słowach zniknął w drzwiach gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi.
Pobiegliśmy do Marietty. Na nasz widok podniosła kciuki w górę i wszyscy troje wybuchnęliśmy śmiechem.
– Czy to prawda, że Flora choruje? – spytałam Marcusa,. Było mi jej trochę żal.
– Jeśli dotąd nie zachorowała, to ma dużo szczęścia – odrzekł sucho.
Marcus odprowadził mnie do domu. Musiałam wracać i chętnie zgodziłam się, by mi towarzyszył. Twierdził, że nie lubi, gdy chodzę sama. Nawet w biały dzień!
Matka była już w domu. Na mój widok odetchnęła z ulgą, ale nie okazała zadowolenia.
– Annabello! Gdzie się podziewałaś? – spytała surowym tonem. – Nie jesteś sama? Z mężczyzną?
Przedstawiłam jej Marcusa. Stopień porucznika zrobił na niej wrażenie. Z miejsca jednak stała się podejrzliwa. Czytałam w jej oczach jak w księdze: skandale, nieślubne dzieci, plotki…
– Głośno mówi się, że po Ystad grasuje przestępca – powiedział spokojnie Marcus – pozwoliłem więc sobie odprowadzić pani córkę do domu. Jest zbyt piękna i uczciwa i zbyt dobrze gotuje, by narażać ją na niebezpieczeństwo.
– Więc tak… – Matka wyglądała na zdezorientowaną.
– Annabella przygotowała najwspanialszy posiłek, jaki zdarzyło się nam jeść. Prawdziwy z niej skarb!
– Rozumiem… – Matka wyprostowała się i spojrzała na mnie ostrym wzrokiem. – Annabello, zapomniałaś, że mamy dziś piec chleb?
Rzeczywiście! Na śmierć zapomniałam.
Marcus pożegnał się w chwilę później. Zaczęłam za nim tęsknić, zanim doszedł do drzwi. Matka nie dała mi jednak wiele czasu na myślenie, tylko zaprzęgła do pracy. Sama miała jakąś sprawę do załatwienia.
Długo jej nie było. Wróciła zła, powiem więcej, zszokowana!
Złożyła wizytę w domu Fernérów, gdzie powiedziano jej, że przerastam ją w sztuce kulinarnej. Te plotkarki z kuchni wygadały jej wszystko.
Pocieszałam ją, jak mogłam, tłumaczyłam, że brak mi jej pewności i doświadczenia, ale matka nie mogła dojść do siebie.
– Wiesz, czego jeszcze się dowiedziałam? – spytała ostro.
– Nie…
– Że ty, moja córka, którą wychowywałam na przyzwoitą dziewczynę, zadajesz się z mężczyzną obiecanym innej kobiecie!
– To też usłyszałaś od kucharek? – zapytałam sucho.
– Nie… To znaczy, one mówiły, że porucznik Dalin jest taki przystojny, że przyszedł do kuchni i nie mógł od ciebie oczu oderwać. Annabello, to nie przystoi!
– Mamo…
– Milcz! Wracając natknęłam się na pewną młodą damę. Spytała, kim jestem, a kiedy się przedstawiłam, opowiedziała mi straszne rzeczy!
Matka zaczęła płakać.
– Ta biedna kobieta była załamana, choć starała się dzielnie panować nad sobą. Panna Mørne, tak się nazywa, młoda i sympatyczna. Złożyła mi wyrazy ubolewania i miała powód po temu. Ponoć zwabiłaś jej przyszłego męża do naszego domu w środku nocy! Annabello, nie znajduję słów! Co za wstyd!
– To nieprawda!
Matka nie słuchała.
– Wiesz, co jeszcze powiedziała? – ciągnęła bezlitośnie. – Przyjechał ojciec porucznika, generał Dalin, i wpadł we wściekłość. Zabronił synowi spotykać się z tobą! A ty masz zakaz opuszczania domu! Dopóki ten porucznik, ten… uwodziciel, nie wyjedzie!
Łzy napłynęły mi do oczu. Byłam tak roztrzęsiona, że wyciągając chleb z pieca, niezręcznym ruchem odwróciłam go spodem do góry. Przeraziłam się.
Bochenek odwrócony w piecu wróżył czyjąś rychłą śmierć!
ROZDZIAŁ VI
Na nic się nie zdały moje wyjaśnienia, matka nie chciała mnie wysłuchać. Flora Mørne była sympatyczną i porządną kobietą, ze wszech miar godną zaufania. A ja zadawałam się z obcym mężczyzną!
Powtarzała w kółko te oskarżenia, aż rozbolała mnie głowa.
Na co jednakże mogłam liczyć? Że poślubię Marcusa któregoś dnia? Niewyobrażalne. Lepiej zakończyć ten romans, zanim będzie za późno. Nigdy nie zostaniemy parą, musiałam to sobie wreszcie jasno uprzytomnić. On, syn generała, ze świetlaną przyszłością przed sobą, i ja, zubożała córka szanowanego ojca, która musiała zarabiać na życie pracą dla innych. Na dodatek, w kuchni. Szacunek mieszkańców Ystad nie znaczył wiele w kręgach sztokholmskiej socjety!
Rozsądek podpowiadał mi, że najwyższy czas przerwać ten związek.
Co chwila jednak łzy napływały mi do oczu, odwracałam się wtedy tyłem do matki, by nie zauważyła, że płaczę. Tak minęły dwa długie dni.
Trzeciego dnia ktoś złożył nam wizytę.
Byłam zajęta właśnie niewdzięczną robotą – gotowaniem mydła. Z przedsionka dobiegł mnie głos matki, zaskoczony i rozradowany:
– Toż to pani Lehbeck we własnej osobie! Proszę wejść! Nieporządek u nas, córka gotuje mydło. Bardzo proszę do salonu…
Marietta! Serce zabiło mi mocniej. Obtarłam dłonie.
– Dziękuję, lecz długo nie zabawię – odrzekła Marietta. – Widzi pani, bardzo nam wszystkim brakuje pani córki, taka z niej miła i słodka istota. Zaprosiłam ją na wczorajszy wieczór, ale się nie zjawiła. Może jest chora?
Niewinne kłamstewka należały do stałego repertuaru Marietty.
– Doprawdy… nie wiedziałam – usłyszałam głos matki. – Zaprosiła pani moją…
– Mogę z nią porozmawiać?
– Rzecz jasna. Annabello!
Zanim zdążyłam otworzyć usta, Marietta wkroczyła do pralni.
– Tu jesteś – uśmiechnęła się. – Niepokoiliśmy się o ciebie. Czemu nie przyszłaś?
Spojrzałam bezradnie na matkę, która poczuła się zmuszona do odpowiedzi.
– To moja wina – stwierdziła przepraszającym tonem. – Może źle zrozumiałam, ale wydawało mi się, że Annabella była na tyle zuchwała, by… zalecać się do mężczyzny i… – jąkała się, zakłopotana.
Marietta odrzuciła w tył głowę i roześmiała się serdecznie.
– Annabella zuchwała! Gdyby wszyscy byli do niej podobni, świat byłby znacznie przyjemniejszym miejscem. Jeśli zaś chodzi o mego brata, porucznika Dalina, to nie jest on ani zaręczony, ani związany w jakikolwiek sposób.
Matka spoglądała po nas zmieszana.
– Lecz… panna Mørne twierdziła, że… i była taka przekonująca…
– Obrzucanie innych błotem należy do ulubionych zajęć panny Flory Mørne – oświadczyła Marietta oschłym tonem. – Jest wściekła na mojego brata za to, że odrzuca jej względy. Nie wątpię, że z najwyższą rozkoszą oczerniła pani córkę, bo domyśla się, jakie uczucia mój brat żywi wobec Annabelli.
Matka wciąż trwała przy swoim.
– Nadal uważam, że tak się nie godzi.