Выбрать главу

Stała w progu, jakby nie chciała zostawić mnie samą z Marietta. Marietta podeszła bliżej. Miałam wrażenie, że chce mi coś powiedzieć, gdy z udanym zainteresowaniem przyglądała się mojemu zajęciu.

– Nigdy nie widziałam, jak robi się mydło – stwierdziła, ustawiając się plecami do mojej matki. Matka nie ruszyła się z miejsca. W końcu Marietta poprosiła ją o szklankę wody.

– Mieliśmy dziś na obiad śledzie – wyjaśniła – i to dość słone. Bardzo chce mi się pić.

Matka wyszła i w tej samej chwili Marietta wcisnęła mi w dłoń jakiś karteluszek.

– Od Marcusa – szepnęła. – Ojciec wysłał go do Trelleborga, by nie pozostawał pod twoim złym wpływem – dodała z uśmiechem.

Matka wróciła ze szklanką soku w dłoni. W chwilę później Marietta się pożegnała.

– Czy Annabella mogłaby odwiedzić mnie dziś wieczorem? – spytała. – Czuję się taka samotna.

– Hm… – Matka zawahała się. – Sama nie wiem… Nie przystoi, by dziewczyna odwiedzała dom, w którym pełno jest młodzieńców… – Zamilkła na moment, po czym dodała zdecydowanie: – Poza tym dziś wieczorem potrzebuję jej pomocy. Nie, może innym razem.

Pokiwałam Marietcie. Bardzo się starałam, by matka nie odkryła listu schowanego w kieszonce fartucha. Jeden nieostrożny ruch mógł spowodować szelest papieru.

Ledwie skończyłam pracę w pralni, pobiegłam na górę do mego pokoju. Nie mogłam się doczekać, kiedy otworzę list od Marcusa. Pomyśleć tylko! List od Marcusa – do mnie!

Rozłożyłam karteczkę i zaczęłam czytać. Ręce mi drżały, nie mogłam spokojnie trzymać papieru.

Najdroższa Annabello!

Najdroższa… Przybliżyłam list do oczu. Najdroższa…

Myślę, że wiesz, iż pragnąłem pożegnać się z Tobą, lecz nie miałem wyboru. Wysłano mnie do Trelleborga w trybie nagłym. Nie zamierzam się jednak poddawać, Annabello. Muszę zobaczyć się z Tobą! Jak najszybciej! Nie spocznę, póki nie będziesz moja!

Opuściłam kartkę. Co miał na myśli? Oświadczyny czy bezwstydną propozycję? Mógłby wyrażać się jaśniej! Oświadczyny gotowa byłam przyjąć. Bezwstydnej propozycji nie. Tak przynajmniej uważałam.

Czytałam dalej.

Piszę ten list u Fernérów, czekając, aż przygotują mi konia do drogi. Ojciec pilnuje każdego mego kroku, więc się nie wyślizgnę. Wiem jedynie, że nie będę stacjonował w Trelleborgu przez cały czas, mam pełnić straż wzdłuż wybrzeża na zachód od Ystad W sobotę będę w Abbekås. Spotkajmy się tam w sobotę w południe. Ja przyjadę konno z Abbekås, ty z Ystad…

Konno! Nie miałam konia, nie jeździłam od wielu lat. Przynajmniej od śmierci ojca. Zamyśliłam się. Może Marietta ma wierzchowca…

Na wschód od Svarte leży niewielka zatoczka obrośnięta dębami, które nachylają się nad wodą. Tam się spotkamy, w biały dzień, by nie wzbudzać podejrzeń. Gdybym nie mógł przybyć, przyślę Ci wiadomość, obiecuję. Mam Ci tyle do powiedzenia.

W sobotę? Został raptem jeden dzień! Jak miałam tego dokonać? Byłam jednak pewna, że zjawię się w Svarte, choćbym miała dotrzeć tam na piechotę!

List kończył zwrot: Twój oddany Marcus.

Starannie złożyłam arkusik. Papier pogiął się i zmiął, Marietta nosiła go przez kilka dni. Dla mnie jednak stanowił największy skarb, najpiękniejszą i najcenniejszą rzecz, jaką kiedykolwiek posiadałam. Ukryłam go w skrzynce z przyborami do szycia, pod luźną deseczką, gdzie przechowywałam wzory.

W sobotę… Jutro. Matka przygotowywała na wieczór skromny obiad u bankiera Blomberga, a ja obiecałam jej pomóc. Dzień zejdzie nam zapewne na przygotowaniach.

Gdybym jednak wstała wcześnie rano i uporała się ze wszystkim, zanim dzień zacznie się na dobre? A później poprosiła o zgodę na odwiedzenie Marietty?

Czy matka się zgodzi? Marcusa nie było już u Fernérów, więc nie miała powodu mi odmówić. Warto przynajmniej spróbować.

Matka nie okazała zachwytu na wieść o moich zamiarach. Skoro jednak pani Lehbeck usilnie prosi, to mogę iść…

Cały następny ranek upłynął mi na gorączkowej pracy. Nie chciałam zawieść matki. W końcu jednak mogłam pójść do Marietty.

Marietta zdziwiła się na mój widok. Słuchała cierpliwie, kiedy powtarzałam jej treść listu Marcusa.

– Możesz wziąć mego konia – powiedziała, gdy skończyłam. – Rzecz jasna, że możesz!

Miałam jeszcze sporo czasu, więc postanowiłam złożyć krótką wizytę pani von Blenk, która zamówiła u matki przygotowanie obiadu. Pochwały, jakimi mnie obdarowano u Fernérów, sprawiły, że tym razem matka mnie zleciła to zadanie, sobie pozostawiając rolę asystentki. Miałam tylko wpaść do pani von Blenk i ustalić menu.

Byłam już przy drzwiach, kiedy nadszedł pan Fernér i poprosił mnie do gabinetu. Wymieniłyśmy z Marietta zdumione spojrzenia, po czym ruszyłam za gospodarzem, mając nadzieję, że nie zajmie mi dużo czasu.

Fernér zlustrował mnie spojrzeniem. Zdawało mi się, że dopiero teraz dostrzegł we mnie kobietę, a nie dziewczynkę trzymającą się matczynego fartucha. Spotkałam jego wzrok. Chyba nie sądził, że jestem drugą Florą Mørne? Że jest w stanie czymkolwiek mi zaimponować…?

– Słyszałem, że ktoś cię napadł, Annabello? – rzucił raptownie.

– Od kogo? – odrzekłam impulsywnie. Ci, którzy o tym wiedzieli, mieli milczeć, a Fernér nie był obecny przy mojej rozmowie z Lehbeckiem.

– To nie ma znaczenia – zniecierpliwił się. – Czy rzeczywiście zostałaś napadnięta?

– Tak…

– Z jakiego powodu?

– Nie wiem.

– Słyszałem co innego. Pomylono cię z inną osobą. Z kim?

– Tego już naprawdę nie mogę wiedzieć. Gdybym znała prawdę, sprawa nie byłaby tak tajemnicza.

Przybrał surowy wyraz twarzy, co mnie w ogóle nie przestraszyło. Nigdy nie darzyłam tego człowieka wielkim szacunkiem, a resztki respektu dla niego straciłam, gdy ośmieszył się zalotami do Flory Mørne.

– Czemu nie odpowiadasz na moje pytania, dziewczyno?

– Bo mi nie wolno – rzuciłam.

Pan Fernér postanowił zmienić taktykę. Przechylił głowę i spojrzał na mnie przymilnie.

– Możesz mi zaufać, Annabello. Wszak przyjaźniłem się z twoim ojcem. Pamiętam cię, jak byłaś małą dziewczynką. Siadywałaś mi na kolanach i…

Myśl, że mogłam siedzieć na kolanach u tego człowieka, napełniła mnie obrzydzeniem.

– Przykro mi – zaczęłam oficjalnym tonem – lecz muszę milczeć. Pułkownik Lehbeck zakazał mi rozmawiać na ten temat nawet z najlepszymi przyjaciółmi Przyjaciele mają przyjaciół i…

Zaczerwienił się na twarzy.

– Insynuujesz, że jestem plotkarzem?

– Nie, za to pan uważa, że ze mnie gaduła.

Poczerwieniał jeszcze bardziej, lecz po chwili wziął się w garść.

– Możesz odejść, Annabello – rzekł, siląc się na uprzejmość. – Gdybyś miała jakieś… kłopoty, to przyjdź do mnie!

Nigdy w życiu, pomyślałam. Skłoniłam się lekko i opuściłam pokój.

Pospiesznie ruszyłam w kierunku posiadłości von Blenków. Marietta obiecała przygotować wierzchowca na mój powrót.

Przeszłam zaledwie połowę drogi, gdy ujrzałam Florę Mørne niosącą mnóstwo pakunków. Szła niezdarnie. Od dziecka przyzwyczajana do okazywania uprzejmości podeszłam do niej i zaofiarowałam pomoc. Zbyt późno dostrzegłam, że pewien młodzieniec z Ystad najwyraźniej wpadł na ten sam pomysł jednocześnie ze mną. Na mój widok wycofał się zmieszany. Flora posłała mi wściekłe spojrzenie. Zrozumiałam w tej samej chwili, że udawała bezradność po to tylko, by przyciągnąć uwagę młodzieńca. Doprawdy, zdawała się nienasycona.

– Witaj – powiedziałam beztrosko, usiłując nawiązać grzeczną rozmowę. – Co sądzisz o Ystad, naszej małej mieścinie?