Выбрать главу

– Zapadła dziura – odrzekła kwaśno.

– Uważam, że to przyjemne miejsce – nie dałam się zbić z tropu – ale rozumiem, że przyjezdni mogą tu się czuć trochę obco. Możesz mnie odwiedzić, jeśli doskwiera ci nuda. Z pewnością nie masz zbyt wielu przyjaciół…

Flora spojrzała na mnie lodowato.

– Dziękuję, ale nie zadaję się ze sprzątaczkami! – rzuciła.

Wzruszyłam ramionami. Przez krótką chwilę było mi jej żal i szczerze chciałam jej pomóc. Myślałam, że jest samotna i nieszczęśliwa i trzeba jej bratniej duszy.

Teraz zdałam sobie sprawę z pomyłki. Nie zasługiwała na pomoc.

– I jeszcze jedno – powiedziała surowym tonem tuż przed odejściem. – Nie sądź, że twoje próby uwiedzenia Marcusa mają dla mnie jakieś znaczenie. Schlebia ci jedynie po to, by wzbudzić we mnie zazdrość. Tak naprawdę to wielbi ziemię, po której stąpam. To ja nie jestem nim zainteresowana i on dobrze o tym wie. Jest bowiem najgorszym kochankiem, z jakim los mnie zetknął! Teraz znasz całą prawdę!

Muszę szczerze przyznać, że kiedy dotarłam na miejsce, nie byłam w stanie się skupić, ale nie sądzę, by pani von Blenk zauważyła cokolwiek. Chętnie przystała na moje propozycje i zapewniła, że nie obawia się o końcowy efekt. Pośród gości miała być pewna arogancka i zadufana w sobie żona bogacza, która pod niebiosa wychwalała własną kucharkę. Czeka ją niespodzianka!

Rozstałam się z panią von Blenk w roztargnieniu i pospieszyłam po konia Marietty.

Przez cały czas nie dawała mi spokoju dociekliwość pana Fernéra. Czemu okazał takie zainteresowanie moją przygodą? Jak dużo tak naprawdę wiedział? Skąd wzięli się ci wszyscy ludzie w jego domu? Pytania cisnęły mi się do głowy. Sprawa robiła się coraz bardziej zagadkowa.

ROZDZIAŁ VII

Z początku nie mogłam dogadać się z koniem Marietty. Ostatecznie udało się nam uzgodnić pewien rytm, ale z pewnością siedząc w siodle nie stanowiłam wzoru elegancji!

Jechałam niespiesznie, wolałam się spóźnić, niż w ogóle nie dotrzeć do celu.

Wiedziałam, gdzie leży Svarte, znałam również zatoczkę z dębami, którą Marcus opisał w liście, odwiedzałam ją bowiem w dzieciństwie. Z Ystad było tam niedaleko, Marcus miał przed sobą znacznie dłuższą drogę.

Pogardliwe słowa Flory o Marcusie towarzyszyły mi przez cały czas. Usiłowałam odepchnąć je od siebie, wiedziałam wszak, że Flora nie brzydziła się kłamstwem. Utkwiły one jednak jak cierń w moim sercu, a to z pewnością było zamiarem tej kobiety.

Wiał zimny wiatr od morza. Nie ubrałam się odpowiednio, przemarzłam więc wkrótce do szpiku kości i zaczęłam się obawiać, że na spotkanie dotrę sina i drżąca.

Serce łomotało mi w piersiach na samą myśl o tej schadzce. Upłynęła cała wieczność od chwili, kiedy widziałam Marcusa. Nie mogłam przypomnieć sobie jego twarzy, choć usilnie się starałam. Poświęciłam mu ostatnio tyle myśli, że jego obraz zupełnie mi się zatarł.

A jeśli nie przyjedzie? Albo ja się spóźnię? Popędziłam konia. Było już niedaleko, zaczęłam orientować się w okolicy.

Kiedy rozległ się huk, mój wierzchowiec skoczył nerwowo. To był strzał, poniósł się echem po lesie i polach. Jednocześnie dobiegł mnie czyjś przeszywający krzyk.

Echo wystrzału wciąż jeszcze dźwięczało mi w uszach, gdy dostrzegłam jeźdźca pędzącego w głąb lądu. Mignął mi jedynie przez chwilę, zapamiętałam tylko kasztanową maść jego konia.

Może to był Marcus? A może…

Wzięłam się w garść. Strzał nie musiał mieć nic wspólnego z Marcusem, może ktoś polował, może ktoś ćwiczył się w sztuce posługiwania się bronią palną, może…

Nie mogłam jednak uspokoić rozdygotanego serca i opanować lęku. Ten krzyk wyszedł z ust człowieka…

Dojeżdżałam do zatoczki. Najpierw ujrzałam spłoszonego osiodłanego konia, potem ciało, na wpół zanurzone w wodzie…

– Marcus!

Poruszył się słabo, słysząc mój rozpaczliwy krzyk. W mgnieniu oka zeskoczyłam z siodła i uklękłam przy Marcusie. Z największą ostrożnością zaczęłam wyciągać go z wody. Był ciężki, fale utrudniały mi zadanie, ale nie poddałam się, póki nie położyłam go na suchej ziemi. Ujęłam jego głowę w dłonie i zaczęłam błagać, by nie umierał.

– Najdroższy – łkałam – nie mogę cię teraz utracić. Zrozum! Teraz, gdy cię poznałam, nie mogę już żyć bez ciebie. Tylko ciebie pragnę, Marcus. Jestem twoja, nieważne, co napisałeś w liście. Nieważne, jak chcesz mnie mieć. W jaki sposób. Chcę tylko być twoja. Musisz żyć!

Wybuchnęłam płaczem tak gwałtownym, że nie mogłam wydusić z siebie słowa, a mój wzrok okrył się mgłą. Nagle poczułam, jak poruszył ramieniem. Kiedy otarłam łzy, ujrzałam, że się śmieje!

– Cudowna, piękna Annabello – wykrztusił. – Mój list oznacza, że pragnę, byś została moją żoną. Ale nie kuś mnie zbyt mocno, bo poważnie potraktuję twoje słowa!

– Marcus, chciałam tylko… Pomogę ci wydostać się na brzeg. Jest zimno, przemokniemy do cna. – Wzięłam go znów pod ramiona i uniosłam z wielkim trudem. Marcus jęknął z bólu, lecz zebrał wszystkie siły i z moją pomocą dowlókł się na suchą trawę.

– Gdzie cię trafił? – spytałam zupełnie niepotrzebnie, bowiem nogawka jego spodni cała była przesiąknięta krwią.

– To nic poważnego – powiedział. – Draśnięcie, choć dość bolesne! Marny z niego strzelec.

– Rozpoznałeś go?

– Nie.

– Ja widziałam uciekającego jeźdźca, ale niezbyt wyraźnie.

Spoglądałam w dół na twarz Marcusa spoczywającą na moich kolanach. Kochałam go miłością niewysłowioną, która napełniała mnie szczęściem i bólem jednocześnie. Wiedziałam, że nie jesteśmy sobie pisani. Jego ojciec przyrzekł go innej kobiecie, a mnie nigdy nie uzna za synową.

W tej chwili jednak Marcus należał wyłącznie do mnie.

Rozerwałam nogawkę spodni w miejscu, gdzie przebiła ją kula, i stwierdziłam, że Marcus ma rację. Rana nie była groźna. Pocisk nie naruszył kości.

– Muszę ją czymś opatrzyć – powiedziałam. Mój zielony szal okazał się znakomitym bandażem. – Gotowe – dodałam, kiedy było już po wszystkim. – Możesz wstać?

Pomogłam mu się podnieść i, o dziwo, uczynił to bez większego trudu. Zrobił pierwsze niezdarne kroki wsparty na moim ramieniu, po czym uszedł kawałek sam, wrócił do mnie i objął ramionami. Zakręciło mi się w głowie ze szczęścia, kiedy obdarzył mnie ciepłym spojrzeniem.

– Annabello – zaczął – wszystko miało być inaczej. Mieliśmy siedzieć w cieniu drzew i… Teraz nastrój prysł. Jesteś przestraszona i dobrze to rozumiem. Wrócimy do Ystad wzdłuż wybrzeża.

– Wolno ci to uczynić?

– Nie muszę się meldować przed wieczorem. A ty? Nie masz żadnych zajęć?

– Wieczorem muszę pomóc matce – odpowiedziałam z wahaniem.

– W takim razie odprowadzę cię. Porozmawiamy w drodze.

Dosiedliśmy koni. Spojrzałam na Marcusa pytająco.

– Marcus… Sądzisz, że postrzelono cię przypadkowo?

– Nie sądzę – odrzekł, cedząc słowa.

Jechaliśmy wolno ramię w ramię.

– Marcus – spytałam po chwili milczenia – nie uważasz, że już czas, bym dowiedziała się o celu twej wizyty w Ystad? Co się dzieje? Dlaczego się tu zjawiliście? Nie kieruje mną ciekawość, tylko niezręcznie się czuję, kiedy wszyscy wokół mnie znają przynajmniej część sekretu. Nawet ta głupia Flora.

– Masz rację – odrzekł – i tak okoliczności sprawiły, że zostałaś wmieszana w sprawę. Powinnaś przynajmniej wiedzieć, czego się strzec.

Skinęłam głową.

Marcus wahał się dłuższą chwilę. Dobrze go rozumiałam, miał przecież złamać przysięgę milczenia. Nie mogłam jednakże pojąć, dlaczego nie miałby zawierzyć mnie, skoro wśród wtajemniczonych była Flora.