– Wiesz już, że w kraju toczy się walka o władzę – zaczął Marcus. – Pośród rywalizujących stron jest grupka fanatyków, którzy za cel obrali sobie obalenie siłą naszego monarchy. Ich przywódca jest demagogiem.
– Demagogiem?
– Wichrzycielem. Kimś, kto porywa masy, apelując do najgorszych instynktów ludzkich. Ten człowiek o nazwisku Cederwed to fanatyk o magicznej wręcz umiejętności oddziaływania na innych. W jego wzroku, głosie, całej postaci jest coś niezwykle sugestywnego.
– Jaki to ma związek z Ystad?
Marcus nie odpowiedział, tylko spytał nagle:
– Nie sądzisz, że to mógł być on, ten człowiek, który wręczył ci kartkę?
– Nie – potrząsnęłam głową. – Jestem pewna. W tamtym człowieku nie było nic fascynującego.
– W takim razie to nie on. Mówi się, że Cederwed ma niesamowity wpływ na kobiety. Posłuchaj…
Marcus przerwał, czekając, aż dojedziemy do otwartego odcinka wybrzeża. To było cudowne – tak jechać z Marcusem pod jasnym niebem Skåne, mając z jednej strony morze, a z drugiej rozległe połacie pól.
– Jego wysokość król Gustaw IV Adolf i jego małżonka królowa Fryderyka wybierają się do Baden, by odwiedzić swoich krewnych – zaczął wreszcie. – Obawiając się Cederweda, utrzymują trasę i datę podróży w tajemnicy.
– Wyruszą z Ystad?
– Tak. Nie zauważyłaś, że w mieście wzmocniono ostatnio posterunki wojskowe?
– Skoro tak twierdzisz… – Spojrzałam na niego badawczo. – A więc ty i twoja grupa zajmujecie się przygotowaniami do podróży?
– Zgadza się. Doszły nas pogłoski, że Cederwed i jego poplecznicy chcą uderzyć, kiedy król będzie opuszczał kraj.
Przyszła mi do głowy straszna myśl.
– Marcus – jęknęłam – nie powinnam wspominać w tej chwili o jedzeniu, ale czy to właśnie król i królowa spożywać będą posiłek u Fernérów w przyszłym tygodniu?
Marcus uśmiechnął się. Oczy mu błyszczały.
– Taki jest ich zamiar.
– Och, nie…
– Nie bój się. Będziecie miały z matką mnóstwo czasu, by się przygotować.
Nie odpowiedziałam. Nie pora, by zaprzątać sobie tym głowę. Chciałam wiedzieć więcej o zadaniu Marcusa.
– Sądzicie więc, że w Ystad jest szpieg, który zna plany króla?
– Tak uważamy. Nie mamy jednak pewności, słowo „Aldebaran” to nasz jedyny ślad. Nie wiemy zresztą, czy ma ono jakiś związek z królem, ale napaść na ciebie traktujemy bardzo poważnie. – Potrząsnął głową. – A ojciec odesłał mnie tylko dlatego, że bardziej mi zależy na tobie niż na Florze.
– Dokąd król uda się po wyjeździe z Ystad?
– Jeszcze się nie zdecydował. Miał jechać bezpośrednio do Baden, ale ostatnio zaczął wspominać o Kopenhadze. W jednym z tamtejszych teatrów jest ponoć pewna aktorka, do której czuje słabość. Król nie jest uwodzicielem, więc chodzi z pewnością o platoniczny związek. Kiedy aktorka była ze swoją trupą w Sztokholmie, król odwiedzał teatr co wieczór. Przybywał incognito i czekał na nią w przedpokoju, zwanym „wolim okiem”. Obawiamy się, że uczyni to samo w Kopenhadze. To niesłychane, by tak traktować królową.
Przyszło mi coś do głowy.
– Annabello…
– Cicho! Myślę.
– O czym?
– O tym, co powiedziałeś kiedyś o Aldebaranie…
– Co…
– Wspominałeś, co znaczy to słowo. Gwiazda…
– „która postępuje za czymś”. Chodzi o to, po jakich innych gwiazdach ukazuje się nad horyzontem.
– No tak, ale jakie miejsce zajmuje w konstelacji?
– Ach… myślisz o oku Byka?
– Właśnie. Sądzisz, że jest jakiś związek między tym okiem a „wolim okiem” w teatrze?
Marcus zamyślił się.
– Nie przypuszczam – powiedział po chwili – ale to zbadam. W tej sprawie nie może być niedomówień. Pojadę z tobą aż do Ystad i porozmawiam z kimś z mojej grupy. Jeśli nie ma ich na miejscu, pomówię z Fernérem.
– Można mu wierzyć?
Fernér jest gorącym zwolennikiem króla. Mój ojciec nie życzy sobie, by wtajemniczać go w sprawę, ale ja nie uważam tego za właściwe.
– Wypytywał mnie dzisiaj.
– Ach, tak? Myślę, że uraziliśmy jego dumę, nie informując o niczym. Ciężki orzech do zgryzienia… – Westchnął i mówił dalej, jakby głośno wyrażał myśli: – Wyślemy Johana do Malmø, niech Lehbeck zdecyduje, co zrobić z „wolim okiem”. Powinni odradzić królowi wyprawę do Kopenhagi. – Uśmiechnął się nagle. – Dość już o królewskich problemach – dodał miękko – zatrzymajmy się tu na chwilę. Mam ci tyle do powiedzenia.
Rozglądnęliśmy się. Miejsce nie było najwłaściwsze, nie osłonięte i dobrze widoczne ze wszystkich stron. Przed nami rozpościerało się miasto.
– Nie – zdecydował – nie tutaj.
– Muszę wracać do matki – rzekłam niepewnie. – Czy nie moglibyśmy…
– Spotkać się później? Jeśli tylko dostanę przepustkę. Jakże chciałbym wrócić do Ystad, większy tu ze mnie pożytek niż tam, na spokojnej wsi! – Spojrzał na mnie przeciągle. – Spotkamy się jutro wieczorem?
– Tak – zgodziłam się ochoczo. – Marcus… możesz zdobyć łódź? Nigdy nie pływałam łodzią, tak chciałabym powiosłować…
– Zdobędę łódź – odrzekł ze śmiechem. – Bądź pewna. Przyjdę po ciebie jutro, o ósmej wieczorem, choćbym miał zdezerterować!
Ruszyliśmy dalej w lepszych nastrojach, myśl o kolejnym spotkaniu dodawała nam otuchy. Nagle przypomniałam sobie słowa Flory.
– Marcus?
– Tak?
– Spotkałam dzisiaj Florę. Powiedziała coś… ohydnego…
– Zawsze to robi. Cóż mówiła tym razem?
– Ona… Chyba nie zdobędę się, by powtórzyć jej słowa*
– Spróbuj. Chcę znać prawdę.
– Powiedziała, że… jesteś kiepskim kochankiem. – Zaczerwieniłam się. – Najgorszym, jakiego kiedykolwiek miała!
Po raz pierwszy ujrzałam Marcusa prawdziwie wzburzonego.
– Przeklęta suka! – syknął przez zaciśnięte zęby. Zamknął oczy i westchnął głęboko, po czym podjechał bliżej i wziął mnie za rękę. – Wybacz, że straciłem panowanie nad sobą, Annabello – powiedział. – Przysięgam, że nigdy nie byłem jej kochankiem. Sama myśl wzbudza we mnie obrzydzenie!
– Byłam pewna – szepnęłam.
– Nie myśl o tym – dodał miękko. – Nie istnieją dla mnie inne kobiety. Liczysz się jedynie ty. Na ciebie czekałem.
Uniósł moją dłoń i pocałował ją. Zadrżałam lekko, kiedy odwrócił ją i ucałował wewnątrz, potem w czubki palców, w nadgarstek…
– Wierzysz mi, Annabello? – spytał, wbijając we mnie wzrok.
– Tak – odrzekłam bezgłośnie.
Marcus wyprostował się w siodle i spojrzał na Ystad.
– Często nachodzi mnie ochota, by zabić tę kobietę – mruknął z zaciętością. – Ona niszczy wszystko wokół siebie. Nic jednak nie jest w stanie otworzyć oczu mojemu ojcu…
Kiedy wróciłam do domu, matka odchodziła od zmysłów.
– Gdzie się podziewałaś, Annabello! Nie zdążymy przygotować obiadu u bankiera Blomberga na dzisiejszy wieczór!
– Uspokój się – powiedziałam pojednawczo. – Panuję nad sytuacją. Pasztety stoją w spiżarni, a desery w piwnicy.
Matka nie mogła opanować wzburzenia, a moje uwagi o obiedzie u Fernérów w przyszłym tygodniu nie poprawiły sytuacji.
– To jacyś dostojni goście – jęknęła. – Przyszła dziś do mnie sama pani Fernér, by omówić listę potraw. Chce, byś wzięła udział w przygotowaniach.
– Mówiła, kto przyjeżdża? – spytałam.
– Nie.
– Król z królową.
– Ach, tak.
– To prawda!
– Żarty się ciebie trzymają, Annabello!