Poczułam, jak lęk i niepewność wzbierają we mnie gwałtowną falą. Młodzieniec omiótł spojrzeniem otwarte drzwi i na ułamek sekundy zatrzymał wzrok na mnie.
To była dziwna, nieomal magiczna chwila. Spuściłam szybko oczy ku podłodze, a kiedy odważyłam się znów podnieść głowę, młodzieńca już nie było.
Poczułam dziwną pustkę wokół siebie…
A czego się spodziewałaś, zadałam sobie w duchu gniewne pytanie, wziął cię zapewne za dziewkę kuchenną. Matka nie omieszkała opowiedzieć mi ze szczegółami, jak mężczyźni traktowali takie dziewczęta. No, może nie ze wszystkimi szczegółami… Dała mi po prostu do zrozumienia, że dżentelmeni tracą wiele ze swej godności po takich kontaktach.
Przyznaję, znałam się na gotowaniu, ale o mężczyznach nie mogłabym powiedzieć tego samego. Byłam niezwykle naiwną i wstydliwą panną.
Matka wychowywała mnie surowo. Pragnęła, bym w oczach ludzi uchodziła za porządną i przyzwoitą dziewczynę, więc za wszelką cenę unikała drażliwych tematów. Zdołała nawet wpoić we mnie przekonanie, że świat mężczyzn jest straszny i należy się go strzec. Pewnie właśnie dlatego tak mnie pociągał i fascynował. Nieznany, tajemniczy świat…
Nie mogłam zupełnie pojąć, czemu moje ciało przeniknął dreszcz, a policzki zapłonęły na widok młodego żołnierza. Czyżby to właśnie zwano miłością od pierwszego wejrzenia? Matka twierdziła, że taka miłość nie istnieje. Mówiła, że przyszłego małżonka znać trzeba całe lata, zanim pojawi się ślad uczucia, a ślubu nie godzi się brać bez odpowiednio długiego okresu narzeczeństwa. Zawsze też powtarzała, że dziewczyna musi pilnować cnoty, choć nigdy nie zdradziła, co właściwie rozumie przez te słowa.
– O takich rzeczach się nie rozmawia – kwitowała moje natrętne pytania.
Coś niecoś jednak wiedziałam, nasłuchałam się niejednego w czasie naszych kuchennych wędrówek.
Zdarzyło mi się raz popełnić straszny błąd i spytać matkę, czy była zakochana w ojcu. Boże, jakże się wtedy rozzłościła!
– Za grosz nie masz wstydu! – krzyczała, czerwona na twarzy. – Nawet przez myśl mi nie przeszło coś tak nieprzyzwoitego!
Nie odważyłam się zapytać, w czym tkwi nieprzyzwoitość, zresztą matka i tak nie dała mi dojść do słowa.
– Byłam dobrą żoną i wywiązywałam się ze wszelkich obowiązków małżeńskich. Nigdy nie upadłabym tak nisko, by pozwolić sobie na okazywanie uczuć. Żona winna być łagodna i wyrozumiała dla męża, zwłaszcza jeśli ten przeżywa trudne chwile, ma prowadzić gospodarstwo i dbać o dom i zdrowie rodziny. A jeśli on chce miłości… – matka nieomal wypluła to słowo – to niech idzie do kobiet innego pokroju!
Jej słowa mocno mną wstrząsnęły. Od tamtej chwili instynktownie zaczęłam bać się mężczyzn, choć nie wiedziałam właściwie, co jest przyczyną tego strachu.
Pani Fernér wróciła do kuchni i choć trudno w to uwierzyć, wyglądała na bardziej bezradną niż zazwyczaj.
– Miła moja, i co mam teraz zrobić? – wykrzyknęła. – Co mam uczynić?
– Poradzę sobie z gotowaniem, proszę pani – usiłowałam dodać jej otuchy.
Spojrzała na mnie zdumiona, jakby dopiero mnie zauważyła.
– Nie o to chodzi, Anna – Greta…
– Annabella.
– Tak, Annabella. Właśnie się dowiedziałam, że za dwa tygodnie mogę się spodziewać jeszcze dostojniejszych gości. Liczę na to, że twoja matka znajdzie wtedy czas dla mnie. Nie wiem, co zrobię, jeśli mi odmówi!
Nie był to dla mnie komplement, ale postanowiłam jej wybaczyć.
– Wydawało mi się, że pani goście już przyjechali – zaczęłam ostrożnie.
– Tylko troje, i to nie ci najważniejsi. Reszta przyjedzie jutro. Och, Anna – Lisa, jestem kłębkiem nerwów!
Uznałam, że nie warto jej znów poprawiać.
– Wszystko się ułoży – powiedziałam spokojnie. – Jakie ma pani życzenia? Wiem, że obiad będzie się składać z dziesięciu dań.
– Z dziesięciu! Nie, przynajmniej z osiemnastu!
– Do jutra nie dam rady – przestraszyłam się.
– Do jutra? Nie, chodzi mi o ten wystawny obiad. Jutro…
Dzień następny wydał się nagle pani Fernér na tyle nieistotny, że oddała inicjatywę w moje ręce.
– Muszę sporządzić listę surowców, które są w kuchni, no i muszę zrobić zakupy – stwierdziłam.
– Oczywiście, wszystko już zapisałam.
Bogu dzięki! Ta kobieta zachowała jeszcze resztkę rozsądku!
– Większość potraw przygotuję zawczasu – dodałam z ulgą. – Muszę jednak być tutaj, to znaczy w kuchni, i dopilnować całości.
– Oczywiście.
Nie domyślała się nawet, z jaką chęcią to uczynię. Może zobaczę raz jeszcze pewnego gościa…
Pani Fernér nie przestawała myśleć o przyjęciu, które miało się odbyć za dwa tygodnie.
– Zastanawiam się – powiedziała bardziej do siebie niż do mnie – czy nie powinnam przenieść go do mego zamku. Wszak wie pani, że należę do szlachty?
– Pani Fernér – odrzekłam, prostując się. – Moja matka i ja niechętnie przyjmujemy takie zlecenia. Byłyśmy we wszystkich większych posiadłościach, w Marsvinsholm, Svaneholm, w Tostrup. Wszyscy właściciele zatrudniają własnych kucharzy i nasza obecność prowadzi jedynie do niepotrzebnych scysji. Czują się urażeni, a nam nie pozostaje nic innego, jak przyjąć to do wiadomości.
Pani Fernér spojrzała mi prosto w oczy.
– Tak, sądzę, że masz rację, Annabello…
Więc jednak pamiętała moje imię!
– Jeszcze to przemyślę – westchnęła. – Przyjdź, kiedy zechcesz. Moje kucharki są do twojej dyspozycji.
Skinęłam głową i przyjęłam listę zleceń. Na środku stołu miał stanąć półmisek z pasztetem, sposób przyrządzenia pani Fernér zostawiła do mego wyboru. Poza tym ryba, zaproponowałam pieczonego turbota, moją specjalność. Potem rodzaj potrawki.
Kolejne pozycje na liście to stek barani i pieczona kaczka, którą udało mi się zamienić na faszerowanego indyka. I jeszcze gotowana szynka.
Część produktów miałyśmy już we własnej spiżarni. Podsuwałam pani Fernér pewne sugestie, by zaoszczędzić sobie czasu i wysiłku.
– Został nam deser – powiedziała w końcu. – Czy mogłabyś ułożyć na środku stołu piramidę z owoców i nadziewanych czekoladek? Z fontanną? I dodaj pieczone kasztany z masłem, orzechy, figi i rodzynki, rzecz jasna.
Obiecałam załatwić wszystko poza fontanną. Wprowadziłam jeszcze kilka poprawek w jadłospisie, by uniknąć banalnych potraw serwowanych zwykle przy takich okazjach.
O dziwo, pani Fernér się nie sprzeciwiła. Wręczyła mi pieniądze, a ja ruszyłam na targowisko.
Choć było jeszcze dość wcześnie, najlepsze towary dawno już zniknęły ze straganów. Obie z matką znałyśmy większość przekupek, one zaś znały nasze oczekiwania. Sztuka gotowania polega na właściwym doborze składników. Matka była w tym względzie niezwykle wymagająca, ja pozwalałam sobie na drobne ustępstwa.
Rzeźnik i handlarz ryb pojęli w lot, o co mi chodzi, i od razu zaopatrzyli mnie w niezbędne produkty. Wstąpiłam jeszcze do cukiernika, by zamówić migdałowe spody do ciast.
Wtedy to ujrzałam go ponownie. Nie był sam, szedł w towarzystwie równego sobie wiekiem młodzieńca. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom, kiedy mnie pozdrowił. Widzieliśmy się przez jedną krótką chwilę, a jednak mnie rozpoznał!
Lekko skinęłam głową. Niezbyt uniżenie i wstydliwie, ale też nie za hardo, tak w sam raz. Nie wiedziałam, kim jestem, służącą czy córką szanowanego obywatela. Jego towarzysz rzucił mi wyzywające spojrzenie. Kiedy mnie mijali, usłyszałam, jak pyta przyjaciela, czy zaczął uganiać się za kucharkami.