– Ależ skąd! Jest jego żoną.
– Wyszła za mąż za starego człowieka?
– I co z tego? To mężczyzna z klasą – odparła jedna z pomocnic. – Wygląda na to, że są szczęśliwi.
Nie skończyłyśmy zmywać, kiedy zjawiła się pani Fernér i zabrała mnie ze sobą. Miała zamiar urządzić herbatkę dla pań za parę dni i chciała zapytać o radę.
Pozostałych gości nie zobaczyłam, słyszałam jedynie ich głosy w przyległych pokojach.
Pani Fernér zapłaciła mi tego samego wieczora. Zanim zdążyłyśmy zakończyć rachunki, służba kuchenna poszła już do domu. Przyszło mi więc znów wracać samotnie, ale nie miało to większego znaczenia. Nie bałam się ciemności, a mój dom leżał niedaleko.
Letnia noc była jasna i ciepła. Z rozkoszą oddychałam rześkim powietrzem. Wiedziałam, że matka nocuje u Gyldenbrandów, więc nie miałam się do kogo spieszyć.
Szłam pogrążona w myślach o Marcusie i Florze, kiedy usłyszałam za sobą szybkie kroki. Ktoś biegł, choć pora była co najmniej dziwna na bieganie.
Przyspieszyłam instynktownie. W tych krokach czaiła się ukryta groźba, odgadywałam to i ogarniał mnie coraz większy strach. Miałam nikłą nadzieję, że usłyszę głos Marcusa, że to on mnie goni, by odprowadzić do domu. Nikt jednak się nie odezwał.
Moja przewaga zmalała i nagle ciężka dłoń zamknęła się na moim ramieniu. Wyrwałam się z krzykiem, lecz potknąwszy się o krawężnik, upadłam i zraniłam w kolano. Sparaliżowana strachem, w ogóle nie poczułam bólu.
Mężczyzna skoczył na mnie, usiadł mi okrakiem na plecach i złapał za gardło. Krzyknęłam rozpaczliwie i w tej samej chwili znów usłyszałam kroki. Tym razem to był Marcus!
Warknął gniewnie na napastnika i uścisk na mojej szyi zelżał. Marcus uderzył mężczyznę ze wściekłością, a ten chwiejnym krokiem rzucił się do ucieczki. Podnosząc się z ziemi, ujrzałam przelotnie jego twarz.
Marcus nie uznał za stosowne ruszać w pogoń. Nachylił się z troską nade mną.
– Co z tobą, Annabello? Przepraszam, powinienem był wcześniej wyjść z domu. Tylko że ona się domyśliła…
– Oczywiście, że się domyśliła – przerwałam mu. – Ja też nie życzyłabym sobie, by mój narzeczony odprowadzał inną.
– Flora nie jest moją narzeczoną – odrzekł zdecydowanie. – Jestem ofiarą niemiłosiernego losu i niedorzecznej tradycji rodzinnej. Co z tobą? Jesteś ranna?
– Otarłam sobie jedynie kolano.
– Zdaje się, że chciał cię udusić!
– Na to wyglądało. Dziękuję za ratunek.
– Znasz go?
– Tak. A właściwie nie. To on dał mi wczoraj ten świstek papieru. – Ruszyłam w dół ulicy. – Nie mam jednak pojęcia, kim jest ten człowiek.
Dotarliśmy pod dom. Zatrzymałam się.
– Tutaj mieszkam – rzuciłam lekko. – Dziękuję za towarzystwo.
– Piękny dom – stwierdził z niejakim zdziwieniem i pomógł mi otworzyć furtę.
– Tak. Mój ojciec był rajcą miejskim – wyjaśniłam, wpuszczając go do środka. – Po jego śmierci matka nie chciała pozbywać się domu, więc zaczęła najmować się do pracy, by go zatrzymać. Cieszę się, że jej się to udało. – Odwróciłam się do Marcusa. – Musisz już iść. Dziękuję za pomoc…
Nie doszłam jeszcze do siebie po tym nieprzyjemnym zdarzeniu i Marcus to zauważył.
– O, nie – odrzekł stanowczo. – Nie odejdę, póki nie nabiorę pewności, że jesteś bezpieczna.
– Splamisz moje dobre imię i reputację, jeśli nie odejdziesz – ostrzegłam. – Jestem sama, matki nie ma w domu.
– Nikt nie wie, że tu jestem – droczył się ze mną. – Ulica była pusta, a ja wyjdę stąd niezauważenie. Pozwól mi zająć się raną. Przy okazji porozmawiamy spokojnie o tym zdarzeniu.
Wstrzymałam oddech.
– W takim razie obmyję kolano – oznajmiłam szybko. – Zaraz wracam.
– Nie, nie! Trzeba to zrobić odpowiednio! Nie lękaj się. Przez myśl mi nie przeszło, by nastawać na twoją cześć. To nie w moim stylu. – Rzucił mi krótkie spojrzenie. – W twoim zresztą też nie.
Skinęłam słabo głową.
– Zaprowadź mnie do swego pokoju – poprosił.
Z Marcusem czułam się bezpiecznie, a tego właśnie mi było trzeba, bo wciąż nie mogłam dojść do siebie po wstrząsie. Zresztą miał rację, nikt nas nie widział. Chyba że… Chyba że Flora wpadnie na pomysł, by go poszukać…
Myśl o Florze wzbudziła we mnie ducha przekory. Niech go sobie szuka…
– Chodź – powiedziałam – pokażę ci drogę.
Usiadłam na łóżku zasłanym ładną białą kapą. Pokój był wysprzątany i pachniał czystością.
– Zejdę do kuchni i zagotuję wodę – stwierdził Marcus. – Zrobić ci kawy? A może… – Zawahał się.
Zrozumiałam jego wahanie. Kawa była luksusem zastrzeżonym dla bogatych i szlachetnie urodzonych. Gdzież jednak szukać kawy jak nie w domu kucharki? Oprócz zapłaty dostawałyśmy często trochę ziaren. Kiedy wyjaśniłam to Marcusowi, uśmiechnął się ciepło i ruszył do kuchni.
Po jego wyjściu podciągnęłam spódnicę i przyjrzałam się ranie. Nie była groźna, lecz bolesna.
Puściłam z przestrachem skraj sukni, kiedy tuż nad moją głową zabrzmiał głos Marcusa.
– Nie wygląda tak źle. Nie… nie wstydź się, bo nie będę ci mógł pomóc.
Uklęknął przy mnie i zbadał zadrapanie w świetle lampy. Byłam bliska omdlenia z zażenowania, ale zmusiłam się, by siedzieć w bezruchu. Marcus dotykał mego kolana z niezwykłą ostrożnością i delikatnością. Powoli budziłam się z szoku, do oczu napłynęły łzy. Przełknęłam ślinę, nie chciałam płakać.
– Nie zdążyłeś wyjaśnić mi, co oznacza słowo „Aldebaran” – powiedziałam, kiedy czekaliśmy, aż woda się zagotuje. Byłam zadowolona, że udało mi się znaleźć neutralny temat rozmowy.
– Nie, masz rację. W tym wypadku słowo musi mieć jakieś specjalne znaczenie, skoro napadł cię ten sam człowiek… Tylko jakie?
Marcus zamyślił się na chwilę, zaraz jednak przyniósł wodę i zaczął przemywać moje kolano.
– Aldebaran to nazwa gwiazdy w konstelacji Byka – zaczął – ale trudno przypuszczać, by miało to jakiś związek ze sprawą. Może chodzi o gospodę, statek, konia, jakiś kamień szlachetny… Cokolwiek. Aldebaran znaczy po arabsku „iść za kimś”.
Znów pogrążył się w myślach.
– To, co najbardziej mnie niepokoi, to…
– Tak?
– … to, że może chodzić o kryptonim spisku. A wtedy sytuacja stanie się naprawdę niebezpieczna.
Spojrzałam nań pytająco, ale Marcus nie dodał ani słowa.
– Dlaczego więc mnie napadnięto?
– To proste. Mężczyzna wziął cię za kogoś innego. Mówiłaś, że zatrzymałaś się pod latarnią, by poprawić podwiązkę.
– Sądzisz więc, że wziął mnie za ulicznicę?
– Tak. Kogo spotkałaś w chwilę później?
– Dziewkę uliczną!
Marcus skinął głową.
– Kartka była przeznaczona dla niej. Rozpoznałaś ją?
Zawahałam się.
– Nie… nie sądzę. Ale… dlaczego miałby wręczać kartkę ulicznicy?
– Nie wiadomo, czy nią była. Przyznasz jednak, że kobiecie nietrudno wcielić się w tę rolę?
– Tak – odrzekłam – każda może zdobyć się na odrobinę wulgarności. A tamta była wulgarna aż do przesady.
Marcus nie odpowiedział, tylko kończył opatrunek.
– Nie chcę być niedyskretna – zaczęłam ostrożnie – ale nie potrafię powściągnąć ciekawości…
Uśmiechnął się.
– By się dowiedzieć, co połączyło mnie z tym potworem, Florą Mørne? O to ci chodzi?
– Tak…
– Miałem nadzieję, że zapytasz, bo chętnie ci o wszystkim opowiem.
Wygładził mi suknię, przyniósł kawę i rozsiadł się wygodnie. Zanim rozpoczął, zaczerpnął głęboko powietrza, jakby gotował się na coś bardzo nieprzyjemnego.