Praca sprawiała mi przyjemność, nadawała sens życiu. Lubiłam swoje zajęcia i obowiązki. Czułam jednak, że zachodzi we mnie jakaś odmiana, która budzi potrzebę kontaktu z innymi ludźmi. Trochę mnie to przerażało.
Usłyszałam skrzypnięcie furtki i w ogrodzie pojawił się Marcus.
– Panna na łonie natury? – spytał żartobliwie. – Ładnie się prezentujesz pośród tych wszystkich ziół!
Uśmiechnęłam się, otrzepując dłonie z piasku. Jak dobrze było znów go ujrzeć! Zapomniałam niemal, jak bardzo jest przystojny.
Marcus przykucnął i zaczął rwać ze mną chwasty. Spytał, czy noc minęła spokojnie, i zdał mi relację ze swych poczynań.
– Rozmawiałem z pułkownikiem Lehbeckiem, który życzy sobie, byś poszła ze mną do domu Fernérów. Sprawa niepokoi go w najwyższym stopniu. Byłem też w mieście i przepytywałem rybaków w porcie. Nie znają statku o nazwie Aldebaran, nie słyszeli też o takiej gospodzie. Pytałem również hodowców koni, ale żadne zwierzę nie nosi takiego miana. Nikt nie słyszał tej nazwy, a wielu nie ma pojęcia, co oznacza.
– Może chodzi jednak o gwiazdę? – zapytałam.
– „Który postępuje za czymś…” Nie chce mi się wierzyć. Przypuszczam, że chodzi o hasło, o jakąś tajną operację. O coś bardzo groźnego!
– Tak, zdążyłeś już dać mi to do zrozumienia.
Marcus uśmiechnął się.
– Wybacz mi, że wyrażam się tak zagadkowo – powiedział i dodał lekkim tonem: – Popatrz, już nie ma żadnych chwastów!
– Nie, zostały same osty.
– Doprawdy? A ja myślałem, że to karczochy! – odrzekł niewinnie i oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
Zostawiłam matce karteczkę, w której wyjaśniłam powody mej nagłej wizyty u państwa Fernérów. Każdy krok naszego spaceru sprawia mi radość, szłam bowiem u boku Marcusa. Kochałam go. Naprawdę. Nie minęły jeszcze trzy dni, a ja już go kochałam!
Nie wiedziałam, co dostrzegał we mnie, byłam przecież taka zwyczajna i przeciętna. Czułam jednak, że przypadliśmy sobie nawzajem do gustu w tej samej chwili, gdy nasze spojrzenia spotkały się w otwartych drzwiach jadalni. Ta myśl mnie cieszyła.
Powitała nas pani Fernér, ubrana w strój do jazdy konnej. Miała podkrążone i opuchnięte oczy, ale zdobyła się na słaby uśmiech, wskazując nam drogę do pułkownika Lehbecka. Pułkownik nie był sam, towarzyszył mu Johan i jeszcze jeden mężczyzna. Johan posłał mi swój zdawkowy, lekko protekcjonalny uśmiech.
W milczeniu wysłuchali mojej relacji, chwilami spoglądali po sobie znacząco. Wręczyłam pułkownikowi karteczkę z tajemniczym słowem. Potem wzięto mnie w krzyżowy ogień pytań. Zmysł obserwacji słabnie znacznie, kiedy leży się plackiem na ziemi, nie byłam więc w stanie dodać zbyt wiele do swej opowieści.
– Z pewnością nie jest palaczem – rzuciłam ochoczo, rada, że mogę pomóc. – Poznałabym od razu, bo nie znoszę dymu tytoniowego…
Zamilkłam raptownie, a zakłopotany pułkownik zgasił fajkę. Zaczerwieniłam się po same uszy i spojrzałam na Marcusa. Z trudem utrzymywał powagę.
Pułkownik odsunął fajkę i popielniczkę na bok.
– Ten człowiek spytał cię więc o statek do Trelleborga? – zaczął, wpatrując się we mnie. – Ktoś inny podałby godzinę odjazdu lub powiedziałby, że jej nie zna. Co ty odrzekłaś? Ze między Ystad a Trelleborgiem nie kursują statki. Zła odpowiedź. I co się dzieje? Dostajesz kartkę z tajemniczym słowem. Jaki stąd wniosek, moi panowie?
– Że Annabella przypadkiem udzieliła oczekiwanej odpowiedzi – wtrącił Marcus. – Tak brzmiał odzew.
– Właśnie! Nikt w Ystad nie odpowiedziałby w ten sposób, bo wszyscy wiedzą o rejsach do Trelleborga. – Pułkownik chrząknął. – Hm, wszyscy z wyjątkiem Annabelli… A więc kobieta, dla której kartka była przeznaczona, nie pochodzi stąd. Mężczyzna jest też przybyszem, skoro Annabella go nie zna. Wydaje jej się, że zdołałaby rozpoznać kobietę, która może być zamieszana w tę historię, ale nie jest tego pewna. Musimy zebrać te wątłe ślady i zobaczyć, dokąd nas zaprowadzą.
– Jedna rzecz mnie niepokoi – odezwał się ten drugi, starszy mężczyzna. – Skąd napastnik wiedział, że Annabella będzie wracać o tak późnej porze?
– Mógł po prostu cierpliwie czekać.
– Dlaczego jednak chciał mnie… skrzywdzić? – spytałam. Słowo „zabić” nie przeszłoby mi przez gardło.
– Bo przez pomyłkę przekazał ci ważną informację. Próbował więc cię usunąć, zanim zdążysz zainteresować tym innych.
– Proszę mi wybaczyć zbytnią ciekawość – zaczęłam ostrożnie – ale chciałabym wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Co panów tak niepokoi?
Mężczyźni wymienili spojrzenia. Pułkownik chrząknął i skinął głową.
– Możemy jedynie powiedzieć – odrzekł – że w Szwecji panuje zamęt. Obecny porządek ma wielu przeciwników, a jest pośród nich sporo ludzi o niepohamowanej żądzy władzy. Wysłano nas zatem wcześniej, byśmy przygotowali miasto na… pewne wydarzenie.
– Pani Fernér wspominała, że za dwa tygodnie spodziewa się wizyty – domyśliłam się.
– To prawda – potwierdził pułkownik z uśmiechem. – Mamy nadzieję, że zechcesz wtedy znów zabłysnąć swym kunsztem kulinarnym.
– Dziękuję – odpowiedziałam zawstydzona – ale zapewne zjawię się z matką.
Pułkownik pokiwał głową i odwrócił się w stronę Marcusa i Johana.
– Zostaniecie w Ystad – polecił. – Ja ruszam do Malmø, informujcie mnie o wszystkim. Miejcie oczy i uszy otwarte i pilnujcie Annabelli!
Marcus skinął głową i wyprowadził mnie do przedpokoju.
– Marietta chce się z tobą widzieć – oznajmił. – Chodź ze mną.
Weszliśmy do saloniku. Na nasz widok piękna bliźniacza siostra Marcusa zbliżyła się z otwartymi ramionami.
– Nareszcie! – rzuciła z uśmiechem. – Nareszcie Marcus znalazł odpowiednią dziewczynę. Trudno o lepszą kandydatkę, Annabello. Mówi o tobie bez przerwy, więc jeśli tylko dobrze rozegrasz tę partię… – Roześmiała się. – Natura obdarzyła cię urodą, a talent kulinarny jest niewątpliwą zaletą, więc…
Oblałam się rumieńcem.
– Pamiętaj, że razem z Wilhelmem jesteśmy po twojej stronie – dodała. – Wilhelm to mój mąż. Zrobimy co w naszej mocy, by uwolnić Marcusa od tej pijawki. Nasz ojciec jest głupcem! Uwierzył, że Flora to wzór cnót. Ta podła, podstarzała ladacznica!
– Marietto! – Marcus bezskutecznie usiłował nadać głosowi ostre brzmienie.
– Gdyby ojciec nie miał swoich lat – Marietta nie dała się zbić z tropu – to pewnie sam by ją poratował. Ale…
Przerwała raptownie, bo w pokoju zjawiła się pani Fernér. Na widok Marcusa chciała się cofnąć, ale Marcus zaprosił ją do środka. Twarz pani Fernér nosiła ślady łez.
– Co się stało, Lito? – Marietta objęła ją ramieniem.
– To wstrętne! Takie poniżające… – Pani Fernér potrząsnęła głową. – Wszyscy mieli wybrać się na konną przejażdżkę, wszyscy poza mną i moim mężem. A teraz ta okropna kobieta postanowiła zostać w domu, a mój mąż chce mnie nakłonić do wyjścia. Wiadomo dlaczego…
Marietta chwyciła się za głowę i jęknęła.
– Och! Rozbolała mnie głowa – krzyknęła z przesadą. – Ja też zostanę w domu.
– A ja zamierzałem udzielić Annabelli lekcji francuskiego – dodał szybko Marcus, puszczając do mnie oko.
– Tak, zostajemy – pojęłam w lot.
Oczy pani Fernér rozbłysły w ostrożnym uśmiechu.
– Jedź, Lito – powiedziała Marietta. – Zadbamy, by ani na sekundę nie zostali sami. Bądź spokojna!
ROZDZIAŁ V
Całe towarzystwo ruszyło zwiedzać okolice Ystad i w domu zapanowała cisza. Stałyśmy z Mariettą przy oknie, przypatrując się, jak pan Fernér pomaga małżonce dosiąść wierzchowca. Pani Fernér wydawała się zalękniona, niepewnym ruchem przytrzymywała kapelusz na głowie. Jej mąż popatrywał na nią wzrokiem, w którym ulga przeplatała się z chytrością i poczuciem winy. Winy zresztą było w tym spojrzeniu najmniej!